0
Maxima0909 17 grudnia 2016 15:33
Image

Image

Image

Image

Image

Co ciekawe, w ich obrębie, oprócz zamku z XIII wieku, znajdują się nie tylko cerkwie, kościoły czy muzeum, ale kamienne domy, które współcześnie nadal są zamieszkane. Gdzieniegdzie na sznurach wisiało pranie, przy domkach stały mercedesy (a jak:-) ), na ulicach kwitł mały handel, przede wszystkim owocowo-warzywny. Miejsce emanowało autentycznością i spokojem. Tworzyło bardzo przyjemną atmosferę. Po prostu było, nie czułam, żeby nasza obecność wzbudziła czyjąś szczególną uwagę.

Image

Image

Image

Image

Berat określany jest miastem-muzeum. Nie jest to jednak skansen. Spacerując wąskimi uliczkami możemy podejrzeć toczącą się tam zwykłą prozę dnia. To dla mnie czyni Berat zdecydowanie czymś więcej jak muzeum.

Po chwili dotarliśmy do cerkwi Trójcy Świętej, która stoi na zboczu cytadeli. Z jej okolic rozciąga się piękny widok na okoliczne wzgórza.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Ciężko mi w to uwierzyć, ale będąc przy niej nie zauważyłam charakterystycznego napisu na wzgórzu na wprost. O jego istnieniu dowiedziałam się dopiero po powrocie do kraju. Z niedowierzaniem przejrzałam wszystkie zdjęcia z okolic cerkwi i choć zdjęcia robione są z przeróżnych stron, nigdzie nie udało mi się go, chociażby w części, uwiecznić. Zastanawiam się jak to możliwe, że go nie zauważyłam… może widoczność była kiepska? W każdym razie historia i symbolika napisu według mnie i tak zasługuje na kilka zdań. Podeprzeć się muszę zdjęciami, które znalazłam w Internecie – obiecuję, już po raz ostatni.

Image

Ciekawostka 22 – „Napis „ENVER” powstał w 1968 roku na cześć wodza Envera Hodży. Przez 10 dni rzesze mieszkańców okolicznych wiosek, żołnierzy i działaczy, chcąc zdążyć przed urodzinami ukochanego przywódcy, karczowało w pośpiechu roślinność i malowało napis na gołej skale. Napis „ENVER” powstał nieprzypadkowo na zboczu masywu Spiragu tak, aby dyktator mógł podziwiać go ze swojej willi Komitetu Partii w Beracie.” (odkrywamyinterior.pl)

Biedny legendarny młodszy brat - nie dość, że pocięty, jeszcze potraktowany wstydliwym „tatuażem” ;-),

Po upadku komunizmu zaczęto domagać się likwidacji napisu. Okazało się to jednak trudniejsze, niż się spodziewano. „W żaden sposób nie dawało się usunąć gigantycznych pięciu liter, nawet przy zastosowaniu materiałów wybuchowych. Podobno w 1994 r. samoloty wojskowe zrzuciły nawet na napis bomby z napalmem, ale i to nie poskutkowało. W lipcu 2012 r. coś się zmieniło. Imię dyktatora zniknęło, a zastąpiło je słowo NEVER. Dokonał tego, o dziwo, jeden z „twórców” napisu z 1968 r., który podjął próbę naprawienia swojego „błędu” z młodości. Z pomocą kilku mężczyzn ze swojej rodziny i starego sprzętu do rozpylania farby „przestawił” on dwie litery tworząc z ENVER napis NEVER. ” (odkrywamyinterior.pl)

Image

Dopiero kiedy poznajemy historię powstania napisu, a następnie jego późniejszą, wymowną modyfikację, zaczynamy dostrzegać jego wyjątkowość i silne przesłanie. W ten sposób Albańczycy wyrazili jawny sprzeciw wobec paranoicznych wizji rujnujących ich kraj.

Przed powrotem do centrum, udaliśmy się jeszcze na wieżę, skąd doskonale widać przecinającą Berat na dwie części rzekę Osum oraz Gorice i Mangalem. Widoki były warte wysiłku włożonego w wyjście.

Image

Image

Stoimy więc, robimy zdjęcia i w tym momencie podchodzi dwóch francuskich turystów z „przewodnikiem” (pewnie zresztą też samozwańczym), który z ekscytacją oznajmia, że w tym miejscu od lat ludzie próbują sprostać wyzwaniu i dorzucić z wieży kamyk do rzeki. Ponoć nikomu się nie udało. Demonstracyjnie bierze niewielki rozbieg i z całej siły rzuca kamieniem w dal. Ten leci. Leci i leci. Do rzeki oczywiście nie dolatuje. Nie dolatuje nawet do ulicy. Spada gdzieś na pełne domków zbocze poniżej. No i zachęca turystów do spróbowania swoich sił……. Stoimy i nie możemy uwierzyć, że słyszymy to, co słyszymy. Przecież poniżej stoją mieszkalne domy, w uliczkach bawią się dzieci, toczy się życie. Ten kamyk nie ma prawa dolecieć do rzeki, musi spać na zbocze… Poczuliśmy się niekomfortowo, przecież to trochę igranie z czyimś życiem..!? Pan Francuz namówiony skorzystał z atrakcji. Rzucił swój kamyk. I tak ponoć zabawa trwa w najlepsze od lat…..

Image

Ostatecznie po zwiedzeniu cytadeli postanawiamy wrócić do hotelu. Udaje nam się bezwypadkowo zejść po wyślizganej kamiennej drodze, choć bezwstydnie wykorzystujemy wszelkie napotkane po drodze udogodnienia w postaci rosnących krzewów, sterczących gałęzi, mijanych murków i ścian. ;-) Założę się, że w zimie ten odcinek jest nie do pokonania!

W okolicach naszej restauracji robimy ostanie zakupy pamiątkowe. Kupujemy również nieznane nam owoce.

Image

Image

Image

Przez kolejnych kilka dni głowiłam się nad ich nazwą, w wolnych chwilach przeszukując otchłań Internetu. Już wiem. Te większe to oczywiście kaki. Drobizny natomiast to prawdopodobnie głożyna. W smaku przypominające winne jabłka.

Po powrocie do hotelu rozsiadamy się na balkonie i przy Szkarcefarce żegnamy się z Albanią.
Uwaga! właśnie się zorientowałam, że po przybliżeniu zdjęcia na wzgórzu można dopatrzeć się NEVER ! :D

Image

Image

Image

Image29 września (13. dzień) – Ochryda i Jezioro Ochrydzkie, Macedonia

Rankiem opuszczamy Berat. Opuszczamy też Albanię…

Krótkie podsumowanie?

Na wstępnie obiecałam subiektywną ocenę Albanii, bez lukru. Niech więc tak będzie. Choć mam tremę, bo niestety do zachwytów mi daleko, a mam świadomość, że wielu z Was ją pokochało. Albania jest krajem, do którego wspomnieniami z pewnością wrócę nie raz, ale nie zauroczyła mnie na tyle, żebym planowała do niej wrócić. Nie chcę jej niesprawiedliwie osądzić, ale na mnie niestety nie zrobiła wrażenia… Momentami czułam wręcz rozczarowanie. Szczególnie na południu.

Nawet jeśli natura obsypała Albanię całą masą pięknych widokowo miejsc, to ilość śmieci bezustannie towarzysząca zwiedzaniu mocno rozprasza. I nie chodzi tu o moje wygodnictwo, czy „zmanierowanie”, ale zwyczajnie jest mi trudno się zrelaksować ze stertą śmieci za moimi plecami.

Albania nie zachwyciła mnie krajobrazowo, tak jak np. zachodnie wybrzeże Stanów. Nie zafascynowała w sensie obyczajowo-kulturowym, jak np. Maroko (w którym nawet śmieci i gnijące na ulicach owoce nie zabrały mi radości poznawania). Albania kilka razy zaskoczyła, choć nie jestem przekonana, czy w sensie pozytywnym…

Z jednej strony niebanalna, „oderwana od rzeczywistości”, z drugiej niestety nadal trochę nijaka.

Oferuje góry – to fakt. Ale i w Polsce jest mnóstwo zacisznych, malowniczych górskich miejsc. Równie pięknych! Góry Przeklęte są cudownym miejscem, ale czy na tyle wyjątkowym/innym, żeby specjalnie dla nich tam jechać? Dla mnie nie. To może jechać tam ze względu na morze? Linia brzegowa oferuje liczne plaże. Niektóre dzikie, niektóre opanowane przez tłumy turystów. Co kto lubi. Ale znowu… czy jest w nich coś, co sprawiłoby, że zbierałabym szczękę z ziemi? Że któraś z nich w sposób szczególny by mnie urzekła? Nie. Są według mnie przeciętne. Te, które widzieliśmy nie kusiły ani rajskością, ani egzotycznością. Woda choć przejrzysta, to nie oferuje atrakcji w postaci kolorowych rybek, czy raf (na to oczywiście nie liczyliśmy, ale ogólnie nie należę do amatorów plażowania, więc to, co mogłoby mnie nad morzem zatrzymać na dłużej, to snorkeling).

Dobra strona wyjazdu do Albanii to fakt, że zweryfikował on moje oczekiwania względem przyszłych destynacji. Zrozumiałam, że od wyjazdów wakacyjnych, na które czekam cały rok oczekuję efektu WOW. Szukam w nich czegoś, co byłoby dla mnie ODKRYWCZE. Czegoś, czego dotąd nie poznałam/nie widziałam – np. krajobrazowo lub z czym nie miałam styczności – np. kulturowo/religijnie. Ta, z perspektywy Europejczyka, „NIENORMALNOŚĆ” jest dla mnie najbardziej fascynująca/pociągająca. Może stąd dość surowa ocena Albanii, której zabrakło „egzotyki”.

Byłabym niesprawiedliwa, gdybym nie wspomniała o zaletach kraju, bo przecież ma ich sporo!

1. Spodobało mi się usłyszane gdzieś stwierdzenie „Albania to dziki kraj”. Faktycznie coś w tym jest. Nie ma sensu jej porównywać, ani z zachodem, ani ze wschodem. To naród mocno pokrzywdzony przez los i historię. Zetknięcie się z tak ciągle widocznymi i oczywistymi skutkami wieloletniego komunizmu to swego rodzaju podróż w czasie. Podróż, która na pewno daje do myślenia, uczy pokory i daje lekcje. Albańska podróż to kilka dni najciekawszej lekcji historii, na jakiej byłam. Mogłam uczyć się jej z jej mieszkańcami i miałam okazję zobaczyć jej długofalowe konsekwencje, które nadal są wręcz namacalne. Po powrocie do Polski przygotowując relację dużo czytałam, żeby mieć pełniejszy obraz i uważam, że wiedza historyczna i nie chcę, aby zabrzmiało to zbyt patetycznie, ale sprowokowana tą wiedzą chwila zadumy to największe wartości, jakie wyniosłam z tych wakacji.

2. Albania wciąż jest tanią destynacją. (Choć od znajomych, którzy jeżdżą tam regularnie od kilku lat wiem, że ceny z roku na rok systematycznie rosną.)

3. Dodatkowo, to co działa na korzyść Albanii, to z pewnością fakt, że nie jest tak popularna jak np. Chorwacja. (Choć sądząc po ilości budujących się nadmorskich kurortów, to jedynie kwestia czasu. Sądzę, że nieodległego.)

4. Przepyszne jedzenie! Nie licząc marnej ryby koło Blue Eye nie pamiętam żadnej kulinarnej wtopy. Wszędzie jedliśmy ze smakiem. Regionalne specjały, które mieliśmy okazję kosztować w głębi kraju np. w Theth, czy Beracie były fantastyczne przygotowane. Podobnie, obłędne owoce morza na wybrzeżu. Co tu dużo mówić - skądś się wzięły nadprogramowe kilogramy, z którymi walczę do dzisiaj ;)

5. I w końcu serdeczni ludzie, z którymi mieliśmy okazję porozmawiać i zwyczajnie pobyć trochę dłużej. Gościnność Albańczyków jest prawdziwa, nieprzereklamowana.

Te rzeczy sprawiają, że na pewno niejednokrotnie będę z uśmiechem wspominać wakacje 2016 roku.

c.d.n.Na granicy albańsko-macedońskiej miała miejsce dość zabawna z perspektywy czasu sytuacja. ;-) Ustawiliśmy się w kolejce do kontroli paszportowej. Po dobrych kilkunastu minutach nie ruszyliśmy się o metr, natomiast sąsiednia kolejka posuwała się jak szalona. Okazało się, że kierowcy podjeżdżając bliżej granicy wysiadają z aut i osobiście podchodzą z dokumentami do budek pograniczników (do naszej też), blokując kolejki. Postanowiliśmy interweniować. Na ochotnika poszedł Maks, który chcąc delikatnie przyśpieszyć procedury zagadał do Pani pogranicznik mówiąc o tym, że wjeżdżając do Albanii prawdopodobnie nie byliśmy nigdzie rejestrowani (na tamten moment nadal fenomen jednej czarnogórsko-albańskiej granicy nie był dla nas jasny), więc może by i kraj opuścić bez zbędnych procedur ;O (whaaaat !?!?!?!?!?) Nooo… i zaraz potem mieliśmy szczegółową kontrolę samochodu. :-D

Image

Image

Już zaraz za granicą krajobraz zupełnie się zmienił i wskazywał na to, że jesteśmy w innym kraju. Było czyściej, ładniej. Domy były zadbane, trawniki przystrzyżone. Jakby ktoś wpuścił powietrze do dusznego mieszkania. :-)

Zatrzymaliśmy się w przydrożnej pizzerii, w której odbyła się dość nietypowa rozmowa Marka z kelnerem. W związku z tym, że nie mieliśmy lokalnej waluty, chcieliśmy dopytać o przelicznik stosowany w restauracji.

Image

M: Hello
K: Hello
M: How much is for one euro?
K: One euro metal is five denari.
M: Five denari? Maybe fifty?
K: No! Five!
M: Hmmm Ok and how it is for another?
K: For one euro is sixteen.
M: Sixteen? Maybe sixty?
K: No! It’s sixteen!

No cóż. Trochę zdezorientowani zamówiliśmy dwie pizze. Jedną w klimacie włoskim: mozarrela, pomidorki koktajlowe, szynka parmeńska i rukola oraz jakąś „chłopską”– kiełbasa, boczek i te sprawy. Nie miało to jednak większego znaczenia. Obydwie wyglądały identycznie i żadna nie była zgodna z zamówieniem. :-D

Image

Ale że komunikacja z kelnerem nie należała do najprostszych zjedliśmy to, co dostaliśmy i pojechaliśmy w dalszą drogę. Zapłaciliśmy oczywiście za to, co zamówiliśmy, nie to, co zjedliśmy. A przelicznik był jednak taki jakiego się spodziewaliśmy, a nie taki, jak deklarował kelner. :-D 1euro w bilonie – 50denarów, 1euro w banknocie - 60 denarów. :-D Parodia.

Niedługo potem dojechaliśmy do Ochrydy. Miasto określane jako perła Macedonii i serce Bałkanów wpisane zostało na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Już kiedy kluczyliśmy w wąskich uliczkach miasta szukając pensjonatu, w którym mieliśmy się zatrzymać, wiedziałam, że to miejsce „z mojej bajki”. Momentalnie zauroczyło mnie klimatem śródziemnomorskich miasteczek. Z tym, że tu nie ma morza, a jezioro. Wyjątkowo malownicze. Udekorowane kolorowymi łódkami kołyszącymi się na wodzie. Cudownie!

Image

Image

Image

Po zostawieniu bagaży w pensjonacie skierowaliśmy się na wstępny rekonesans. Zapoznając się z miastem początkowo przeszliśmy promenadą nad jeziorem.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Następnie odbiliśmy na dłuuugi deptak z setką lub tysiącem kramików, sklepików i knajpek stworzonych oczywiście z myślą o turystach. Po mniej więcej trzecim stoisku mieliśmy już z grubsza przegląd całego oferowanego towaru. :-)

Image

Image

A tu taka sytuacja…. Ten kot to chyba jakaś gruba ryba :D albo kamikaze. :P

Image

Następnie skręciliśmy w jedną z uliczek ostro pnących się w górę. Ochryda jest miastem turystycznym i bardzo popularnym, ale koniec września to szczęśliwie już schyłek sezonu, więc spokojne i kameralne zakątki rzucały na mnie urok ze wzmożoną siłą. Według mnie ogromnym plusem Ochrydy jest fakt, że zadbano tutaj o zachowanie wyjątkowego „retro” klimatu. Nie znajdziemy tu nowoczesnych kurortów wypoczynkowych, czy wysokich, szklanych budynków. Architektonicznie Ochryda zatrzymała się w czasie.

Image

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (28)

orchidea04 17 grudnia 2016 18:26 Odpowiedz
Aleź piękne widoki! Czekam na dalszy ciąg ;)
marcino123 17 grudnia 2016 19:16 Odpowiedz
Durmitor powiadasz... opad szczęki :) ale na szczęście urlopu na 17 jeszcze trochę zostało... 8-)
pestycyda 18 grudnia 2016 20:11 Odpowiedz
No wreszcie!!! :) Czekałam i czekałam na tę relację :) Przepiękny ten Durmitor... Uwielbiam takie miejsca. Teraz mi trochę szkoda, że Czarnogórę potraktowaliśmy tylko przejazdem. Ale przynajmniej jest pretekst, żeby tam wrócić :)Pozdrawiam:)
bozenak 18 grudnia 2016 21:03 Odpowiedz
Świetna relacja :D Czekam na więcej.
orchidea04 21 grudnia 2016 11:20 Odpowiedz
@‌Maxima0909‌ czekamy na więcej! ;)
orchidea04 22 grudnia 2016 10:09 Odpowiedz
Z każdym wpisem są coraz cudniejsze widoki, aż chce się tam być <3 no i tradycyjnie - czekamy na więcej ;)
ninoczka 22 grudnia 2016 10:15 Odpowiedz
Kiedyś mówiłam, że jak zostanę starym niemieckim emerytem zamieszkam w Peraście ;) chyba się w tym utwierdzam :)
pacyfa 22 grudnia 2016 10:48 Odpowiedz
Bardzo fajna relacja, czekam na więcej...na pewno przeczytam ;)@‌Maxima0909‌ Odnośnie ciekawostki nr 1 - W prawosławiu w trakcie ślubu młodzi stoją na takim właśnie haftowanym ręczniczku,stąd wzięło się ogólnie znane stwierdzenie "Stanąć na ślubnym kobiercu". Z resztą ręczniczek później jest przechowywany jako taka swego rodzaju rodzinna relikwia-pamiątka i przy okazji różnych ważnych uroczystości towarzyszy rodzinie (różnego rodzajuprzysięgi, błogosławieństwa, pogrzeb...) lub jest darowany cerkwi, w której się brało ślub.
maxima0909 22 grudnia 2016 16:44 Odpowiedz
bozenak napisał:Świetna relacja :D Czekam na więcej.orchidea04 napisał:@‌Maxima0909‌ czekamy na więcej! ;)@bozenak i @orchidea04 Dziękuję, to bardzo motywujące, postaram się wrzucać kolejne "odcinki" regularnie :) pestycyda napisał:No wreszcie!!! :) Czekałam i czekałam na tę relację :) Przepiękny ten Durmitor... Uwielbiam takie miejsca. Teraz mi trochę szkoda, że Czarnogórę potraktowaliśmy tylko przejazdem. Ale przynajmniej jest pretekst, żeby tam wrócić :)@pestycyda Ogromnie się cieszę, że udało mi się trochę odczarować tą Czarnogórę ;)marcino123 napisał:Durmitor powiadasz... opad szczęki :) ale na szczęście urlopu na 17 jeszcze trochę zostało... 8-)@marcino123 Warto! :) Gorąco polecam!Ninoczka napisał:Kiedyś mówiłam, że jak zostanę starym niemieckim emerytem zamieszkam w Peraście ;) chyba się w tym utwierdzam :)@Ninoczka Hehe. Zupełnie nie dziwi mnie Twój wybór ;)Pacyfa napisał:W prawosławiu w trakcie ślubu młodzi stoją na takim właśnie haftowanym ręczniczku, stąd wzięło się ogólnie znane stwierdzenie "Stanąć na ślubnym kobiercu".@Pacyfa I wszystko jasne, dziękuję!
maxi1982 23 grudnia 2016 09:05 Odpowiedz
Żona przestań stroić ten nasz "domek" zajmij się ważniejszymi rzeczami :P Pisz dalej bo pomimo, że byłem tam z Tobą to chcę to przeżyć jeszcze raz ;-)
olajaw 23 grudnia 2016 09:44 Odpowiedz
Piękne widoki!!! :) też czekam na cd. :)
orchidea04 23 grudnia 2016 10:02 Odpowiedz
Maxi1982 napisał:Żona przestań stroić ten nasz "domek" zajmij się ważniejszymi rzeczami :P Pisz dalej bo pomimo, że byłem tam z Tobą to chcę to przeżyć jeszcze raz ;-)@‌Maxima0909‌ słuchaj męża - nie zawsze, ale w tym przypadku słuchaj ;)
pestycyda 25 grudnia 2016 14:28 Odpowiedz
Przepiękne zdjęcia...Magiczne...Dlaczego nie słuchasz męża? Pisz dalej! Tu się czeka! :)
bozenak 26 grudnia 2016 20:01 Odpowiedz
Miło się wspomina Czarnogórę czytając Twoją relację :P :P . Zdjęcia super
maxima0909 27 grudnia 2016 14:04 Odpowiedz
Do granicy prowadziła nas tak dziwnie wąska, niemal polna droga, że momentami zastanawiałam się, czy niechcący nie przekraczamy jej w niedozwolonym miejscu, na dziko. Do dziś nie wiem, czy nasza nawigacja wariowała urozmaicając nam przeprawę, czy Albania w ten sposób przeprowadza wstępną selekcję i zaprasza do siebie tylko tych najmocniej zdeterminowanych. :P Na przejście dotarliśmy koło 21:15. Ciekawostka 4 – Zgodnie ze schematem powtarzającym się do tej pory zawsze podczas przekraczania granic - po odprawie po stronie czarnogórskiej, powoli przemieszczaliśmy się pasem granicznym, wypatrując stanowisk celników po stronie albańskiej. Gdy zaczęły pojawiać się pierwsze domy mieszkalne dotarło do nas, że już raczej ich nie uświadczymy. Bardzo nas to zaskoczyło. W sumie do końca byliśmy trochę zdezorientowani. W głowie rodziły się kolejne pytania. Czy na pewno przekroczyliśmy granice zgodnie z prawem? :) To w końcu dziki kraj.. Może należało gdzieś skręcić...? Może coś przeoczyliśmy w ciemnościach? i w końcu.. - is it perfectly safe…??? Sprawa tak na prawdę wyjaśniła się dopiero po powrocie do Polski. Dowiedzieliśmy się, że w celu usprawnienia przepływu turystów, budki obu państw zostały połączone. Dzięki temu, nie trzeba czekać w dwóch kolejkach. Sprytne… ale przyznacie – trochę dziwne. :DJuż kilka kilometrów za granicą krajobraz za oknami zmienił się znacząco. Mijaliśmy odrapane, betonowe baraki, pełniące trudną do odgadnięcia funkcję. Wyglądające na opuszczone, rozpadające się domy. Stada wałęsających się bezdomnych psów. Na poboczach walające się śmieci i wszechobecne dziury w drodze pozwalające na poruszanie się jedynie ruchem jednostajnie wolnym, zygzakowym. Teren brudny i zaniedbany. Albania przywitała nas oczywistą, kłującą w oczy biedą. Po 22 dotarliśmy do Shkodra Lake Resort. Miejsce, oprócz tego, że powstało w sąsiedztwie Jeziora Szkoderskiego i w konsekwencji krajobrazowo zagarnęło wszystko co najlepsze, zrobiło na nas pozytywne wrażenie pod względem czystości. Mimo pozasezonowego terminu na terenie ośrodka wypoczywało nadal sporo turystów i miłym zaskoczeniem był fakt, że nie wiązało się to z zalegającymi wszędzie śmieciami, czy nieposprzątanym sanitariatem. A piszę o tym, ponieważ jak się wkrótce miało okazać, brak zalegających gdzie popadnie śmieci jest w Albanii pewnego rodzaju ewenementem, zasługującym na wyjątkową uwagę. Na terenie ośrodka, tuż nad wybrzeżem znajdowała się restauracja, do której, właściwie zaraz po przyjeździe, udaliśmy się na kolację! Nieziemski mix owoców morza w sosie pomidorowym, który wtedy zjadłam, był jednym z najsmaczniejszych posiłków wyjazdu. A konkurencja, trzeba przyznać, była spora, bo na Bałkanach w kwestii jedzenia można się zatracić…. :-)Wszyscy najedliśmy się do syta, a następnie przenieśliśmy się na hamaki i ławeczki w pobliżu naszych, tym razem dość oryginalnych, miejsc noclegowych. Dla odmiany, zdecydowaliśmy na przestronne tipi. Możliwość nocowania w charakterystycznych namiotach była fajnym przeżyciem, choć temperatura w nocy spadała na tyle, że trzeba było się ratować wskakując w dodatkowe dresy.Kolejny dzień planowaliśmy spędzić na relaksie, pozwalając organizmom na zregenerowanie sił. Postanowiliśmy połączyć wypoczynek z mało wymagającą fizycznie atrakcją. Rejs promem po Jeziorze Koman wydawał się być idealnym połączeniem przyjemnego z pożytecznym – odrobina wytchnienia w kojących okolicznościach przyrody. Jedynym minusem był fakt, że promy wypływały w rejs tylko raz dziennie, o 9:00 rano z miejscowości Komani. Od tego miejsca dzieliło nas zatem ok 70km i, zgodnie z googlemaps, 2 godziny jazdy. Biorąc pod uwagę jakiś krótki postój na trasie w celu kupienia śniadania i uwzględniając dodatkowy kwadrans „na wszelki wypadek”, z obliczeń wynikało, że czekała nas kolejna, wręcz niedorzecznie wczesna pobudka. Czy to na pewno wakacje???Znacie te rozterki „rozum vs. serce”? No więc rozum, w związku z poranną pobudką, nakazywał kłaść się spać, ale miękkie serce ulegało dziwnej, tajemniczej mocy, która uporczywie wyciągała z tipi. Nie wiem, o której poszliśmy spać, ale chyba rozsądniejszym byłoby nie kłaść się wcale..
orchidea04 27 grudnia 2016 15:43 Odpowiedz
To zdjęcie z Tobą i zachodzącym słońcem jest fantastyczne. Więcej proszę! ;)
pestycyda 30 grudnia 2016 15:46 Odpowiedz
Strasznie miło czytać relacje z miejsc, w których się było :) Pisz! Pisz dalej! Ale przyznaj - Theth jest przepiękne... :)
betlin 3 stycznia 2017 18:16 Odpowiedz
Bardzo miło patrząc na Twoje zdjęcia powspominać stare dobre czasy. My byliśmy w Theth latem 2012 r. i wjeżdżaliśmy od drugiej strony :D terenową trasą, a wyjeżdżaliśmy na Koplik. Bardzo się to miejsce zmieniło. W naszej ekipie dwoje bohaterów wykąpało się w wodzie całkowicie dobrowolnie, łącznie z zanurzeniem głowy :shock: - woda miała temp. 8 stopni.
maxi1982 8 stycznia 2017 11:55 Odpowiedz
Do Tomiego to już dzisiaj mógłbym wrócić na szklaneczkę "szkarkifarki" hehehe tam było błogo
pestycyda 15 stycznia 2017 21:41 Odpowiedz
Piękna, poruszająca historia z tym napisem...Wstyd przyznać, ale nie wiedziałam o tym. Dziękuję za poszerzenie wiedzy:)I, oczywiście, czekam na ciąg dalszy (niecierpliwie).
maxima0909 31 stycznia 2017 13:26 Odpowiedz
29 września (13. dzień) – Ochryd, MacedoniaRankiem opuszczamy Berat. Opuszczamy też Albanię… Krótkie podsumowanie? Na wstępnie obiecałam subiektywną ocenę Albanii, bez lukru. Niech więc tak będzie. Choć mam tremę, bo niestety do zachwytów mi daleko, a mam świadomość, że wielu z Was ją pokochało. Albania jest krajem, do którego wspomnieniami z pewnością wrócę nie raz, ale nie zauroczyła mnie na tyle, żebym planowała do niej wrócić. Nie chcę jej niesprawiedliwie osądzić, ale na mnie niestety nie zrobiła wrażenia… Momentami czułam wręcz rozczarowanie. Szczególnie na południu.Nawet jeśli natura obsypała Albanię całą masą pięknych widokowo miejsc, to ilość śmieci bezustannie towarzysząca zwiedzaniu mocno rozprasza. I nie chodzi tu o moje wygodnictwo, czy „zmanierowanie”, ale zwyczajnie jest mi trudno się zrelaksować ze stertą śmieci za moimi plecami.Albania nie zachwyciła mnie krajobrazowo, tak jak np. zachodnie wybrzeże Stanów. Nie zafascynowała w sensie obyczajowo-kulturowym, jak np. Maroko (w którym nawet śmieci i gnijące na ulicach owoce nie zabrały mi radości poznawania). Albania kilka razy zaskoczyła, choć nie jestem przekonana, czy w sensie pozytywnym… Z jednej strony niebanalna, „oderwana od rzeczywistości”, z drugiej niestety nadal trochę nijaka.Oferuje góry – to fakt. Ale i w Polsce jest mnóstwo zacisznych, malowniczych górskich miejsc. Równie pięknych! Góry Przeklęte są cudownym miejscem, ale czy na tyle wyjątkowym/innym, żeby specjalnie dla nich tam jechać? Dla mnie nie. To może jechać tam ze względu na morze? Linia brzegowa oferuje liczne plaże. Niektóre dzikie, niektóre opanowane przez tłumy turystów. Co kto lubi. Ale znowu… czy jest w nich coś, co sprawiłoby, że zbierałabym szczękę z ziemi? Że któraś z nich w sposób szczególny by mnie urzekła? Nie. Są według mnie przeciętne. Te, które widzieliśmy nie kusiły ani rajskością, ani egzotycznością. Woda choć przejrzysta, to nie oferuje atrakcji w postaci kolorowych rybek, czy raf (na to oczywiście nie liczyliśmy, ale ogólnie nie należę do amatorów plażowania, więc to, co mogłoby mnie nad morzem zatrzymać na dłużej, to snorkeling).Dobra strona wyjazdu do Albanii to fakt, że zweryfikował on moje oczekiwania względem przyszłych destynacji. Zrozumiałam, że od wyjazdów wakacyjnych, na które czekam cały rok oczekuję efektu WOW. Szukam w nich czegoś, co byłoby dla mnie ODKRYWCZE. Czegoś, czego dotąd nie poznałam/nie widziałam – np. krajobrazowo lub z czym nie miałam styczności – np. kulturowo/religijnie. Ta, z perspektywy Europejczyka, „NIENORMALNOŚĆ” jest dla mnie najbardziej fascynująca/pociągająca. Może stąd dość surowa ocena Albanii, której zabrakło „egzotyki”. Byłabym niesprawiedliwa, gdybym nie wspomniała o zaletach kraju, bo przecież ma ich sporo!1. Spodobało mi się usłyszane gdzieś stwierdzenie „Albania to dziki kraj”. Faktycznie coś w tym jest. Nie ma sensu jej porównywać, ani z zachodem, ani ze wschodem. To naród mocno pokrzywdzony przez los i historię. Zetknięcie się z tak ciągle widocznymi i oczywistymi skutkami wieloletniego komunizmu to swego rodzaju podróż w czasie. Podróż, która na pewno daje do myślenia, uczy pokory i daje lekcje. Albańska podróż to kilka dni najciekawszej lekcji historii, na jakiej byłam. Mogłam uczyć się jej z jej mieszkańcami i miałam okazję zobaczyć jej długofalowe konsekwencje, które nadal są wręcz namacalne. Po powrocie do Polski przygotowując relację dużo czytałam, żeby mieć pełniejszy obraz i uważam, że wiedza historyczna i nie chcę, aby zabrzmiało to zbyt patetycznie, ale sprowokowana tą wiedzą chwila zadumy to największe wartości, jakie wyniosłam z tych wakacji. 2. Albania wciąż jest tanią destynacją. (Choć od znajomych, którzy jeżdżą tam regularnie od kilku lat wiem, że ceny z roku na rok systematycznie rosną.)3. Dodatkowo, to co działa na korzyść Albanii, to z pewnością fakt, że nie jest tak popularna jak np. Chorwacja. (Choć sądząc po ilości budujących się nadmorskich kurortów, to jedynie kwestia czasu. Sądzę, że nieodległego.)4. Przepyszne jedzenie! Nie licząc marnej ryby koło Blue Eye nie pamiętam żadnej kulinarnej wtopy. Wszędzie jedliśmy ze smakiem. Regionalne specjały, które mieliśmy okazję kosztować w głębi kraju np. w Theth, czy Beracie były fantastyczne przygotowane. Podobnie, obłędne owoce morza na wybrzeżu. Co tu dużo mówić - skądś się wzięły nadprogramowe kilogramy, z którymi walczę do dzisiaj ;)5. I w końcu serdeczni ludzie, z którymi mieliśmy okazję porozmawiać i zwyczajnie pobyć trochę dłużej. Gościnność Albańczyków jest prawdziwa, nieprzereklamowana.Te rzeczy sprawiają, że na pewno niejednokrotnie będę z uśmiechem wspominać wakacje 2016 roku. c.d.n.
maxima0909 12 lutego 2017 14:18 Odpowiedz
Subiektywne odczucia dotyczące odwiedzanych przez nas państw umieszczałam w relacji na bieżąco, więc w tym zakresie podsumowania robić nie będę, bo byłoby powieleniem tego, o czym już pisałam. Mam nadzieję, że obszerna relacja naszego wyjazdu, poszerzona o historyczne odniesienia i poparta kilkoma setkami zdjęć choć trochę przybliży Wam ten nieoczywisty region. Pomoże uporządkować wiedzę i zweryfikować dotychczasowe poglądy. Pejoratywny obraz Bałkanów w wielu kwestiach jest krzywdzący i już dawno nieaktualny. Państwa są gościnne, otwarte i coraz lepiej przygotowane na turystów. Miasta rozwijają się, a drogi rozbudowują bardzo dynamicznie.Nie sposób jednak nie wspomnieć, o tym, że np. kwestia tonącej w śmieciach Albanii przeciętnego Europejczyka może razić i tłumić zachwyt nad otaczającą przyrodą. Z różnych względów Albańczycy to ludzie o innej mentalności, dopiero na początku swojej cywilizacyjnej przemiany...Jestem przekonana, że Bałkany mają wiele do zaoferowania i zauroczą niejednego. Z drugiej jednak strony, wiem, że nie są kierunkiem uniwersalnym i mogą pozostawić niedosyt. Liczę na to, że niezdecydowanym relacja odpowie na pytanie, czy kierunek spełni Wasze oczekiwania i czy na Bałkanach odnajdziecie to, czego na wyjazdach szukacie. Bez względu na decyzję, życzę spełnienia podróżniczych planów! :-)Jeśli chodzi o informacje praktyczne, czyli głównie kosztorys, to jest mi o tyle ciężko cokolwiek napisać, że tym razem podróżowaliśmy grupą dziewięcioosobową.NOCLEGIZe względu na nieparzystą ilość osób, noclegi organizowaliśmy różnie. Czasami wynajmowaliśmy całe mieszkanie, czasami dzieliliśmy się na dwie grupy po 4-5 osób – np. w bangalowach, czy tipi. Czasami, szczególnie w hotelach, braliśmy pokoje 2-osobowe, choć bywało, że każdy miał inną cenę…Podzielę się z Wami miejscami, w których nocowaliśmy, bo uważam, że każde z nich jest godne polecenia.1. Apartament Viktorija, Uzice, Serbia – dwa mieszkania (3-osobowy – 32 euro; 6-osobowy – 48euro)2 i 3. Etno Selo Grab, Grab, Czarnogóra – dwa 6-osobowe bungalowy (1 bungalow – 59 euro/dwie noce)4 i 5. Shkodra Lake Resort, Albania – dwa tipi i domek (domek – 56 euro/dwie noce, tipi 4-osobowe - 76euro/dwie noce)6 i 7. Shpella Guesthouse, Theth, Albania – pięć pokoi 2-osobowych (pokój - 60euro/dwie noce)8. Drymades Inn, Dhermi, Albania – dwa piętra, coś w rodzaju mieszkań z dwoma pokojami, kuchnią i łazienką (jedno piętro - 70euro)9, 10 i 11. Villa Wood, Dhermi, Albania – trzy pokoje 3-osobowe (pokój 105euro za pokój/trzy noce)12. White City Hotel, Berat, Albania – pięć pokoi 2-osobowych (pokój - 33 euro)13. Apartament Bojadzi, Ochryda, Macedonia – cztery pokoje (2-osobowe - 30 euro, pokój 3-osobowy - 40 euro)14. Travelers Hostel, Belgrad, Serbia - dwa mieszkania (łączny koszt – 95euro)TRANSPORTKoszty paliwa podzieliliśmy po równo, mimo oczywistych różnic w spalaniu każdego z aut. Poza paliwem w rozliczenie samochodów wrzuciliśmy dodatkowo wszystkie opłaty związane z przejazdem - winiety, autostrady, tunele, parkingi, itp. Wyszło ok. 500 złotych za osobę.ATRAKCJERafting na Tarze – 44euro plus 4euro opłaty za przebywanie w parku ;-)Ekstremalna tyrolka :-) – 15euro – wrażenie bezcenne :-DProm po Jeziorze Komani – 10euro za prom w obie stronyBlue Eye – 100lekówButrint – 700lekówUBEZPIECZENIEAXA Ubezpieczenie Podróżne „Daleko od domu” – 102 złote za osobę.Jedzenie to sprawa indywidualna, więc pozwolicie, nie będę tego rozpisywać. Ceny z reguły są niższe, bądź porównywalne do polskich. W każdym razie na jedzeniu oszczędzać nie warto, bo jest naprawdę pyszne!Jeśli jest coś, czego jesteście ciekawi, a o czym zapomniałam wspomnieć w relacji, pytajcie. Dziękuję, tym którzy dotrwali ze mną do końca. Do usłyszenia za rok! :-)
lot 17 stycznia 2018 16:06 Odpowiedz
Co się stało ze zdjęciami?
maxima0909 17 stycznia 2018 21:31 Odpowiedz
postawiłam na zły serwis hostingowy :( nie mam siły wrzucać tych zdjęć od nowa :P
pestycyda 18 stycznia 2018 09:56 Odpowiedz
@Maxima0909, o nie!!! :( I to jeszcze TE zdjęcia...Moje ulubione..... :( Będę Cię gorąco namawiać, żebyś jednak jeszcze raz je wgrała. Moje też poleciały i powolutku, w miarę wolnych chwil, wgrywam od nowa. Nie jest tak źle, zaręczam. Dodatkowy plus - przypominasz sobie wyjazd ze szczegółami :) Umieść na społeczności, tam są bezpieczne.Wgraj je, wgraj je, wgraj je...proszę :*
maxima0909 18 stycznia 2018 10:14 Odpowiedz
@pestycyda Kochanaś! :D a na co wymieniłaś naszego fantastycznego photobucketa? :-)
pestycyda 18 stycznia 2018 10:21 Odpowiedz
Wgrywam na społeczność fly4free, @olus mi doradziła. A o tym na "p" to nawet nie chcę mówić :/ właściwie, ta nazwa powinna stać się nowym przekleństwem :D
maxima0909 18 marca 2018 22:46 Odpowiedz
@lot @pestycyda - voila :mrgreen: ;-)