0
Maxima0909 17 grudnia 2016 15:33
Image

Image

Image

Image

Po pewnym czasie gęsto zarośnięte drzewami zbocza pozwalały odetchnąć i chwilowo zapomnieć o setkach metrów w dół. Za to adrenaliny zaczął dostarczać kolejny odcinek, tym razem dużo trudniejszy technicznie i nie zalecany dla samochodów o niskim zawieszeniu. Żwirowa droga zmieniła się w kamienne wertepy i progi, które miejscami okazywały się bezlitosne w starciu z podwoziem naszej osobówki. Co pewien czas bezlitośnie przypominały o tym, że nie bez kozery droga do Theth uznawana jest za jedną z najmniej przystępnych. Chwilami wydawało nam się że jesteśmy w sytuacji bez wyjścia - dalsza jazda osobówką była zbyt ryzykowna. Z kolei powrót, nierealny. Droga nie była na tyle szeroka, by bezpiecznie nawrócić. Stres zaczął grać pierwsze skrzypce. Ochy i achy ustąpiły miejsca narastającej, nerwowej ciszy, która męczyła, ale nikt nie starał się nawet jej sztucznie rozluźniać.

Dzień nieubłaganie chylił się ku zachodowi, co w kontekście sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, nie wróżyło niczego dobrego. Staraliśmy się nastawiać optymistycznie, ale stres i ciągła presja czasu przytłaczały. Po każdym, kolejnych progu skalnym, mieliśmy nadzieję, że najgorsze za nami. Droga jak na złość, z kilometra na kilometr okazywała się być jednak coraz bardziej ekstremalna.

Po blisko dwóch godzinach nierównej walki i posuwania się w żółwim tempie, już w zupełnych ciemnościach zaczęliśmy mijać pierwsze, pojedyncze posesje. Postanowiliśmy nie kusić dłużej losu. Poprosiliśmy właściciela jednego z hotelików, o możliwość zostawienia osobówki na jego terenie na okres dwóch dni. Pan wyglądał na dość zszokowanego faktem, że jakimś cudem dotarliśmy Hyundaiem do tego miejsca i nie wiem, czy jego błyskawiczna decyzja była bardziej wynikiem uznania, czy litości, ale zgodził się bez żadnych negocjacji. Przepakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy do naszych dwóch terenówek i tak ruszyliśmy dalej.

W między czasie dostałam smsa od zaniepokojonego naszą nieobecnością gospodarza guesthouse'u, do którego od dwóch godzin staraliśmy się dotrzeć. Jak tylko zorientował się, w którym miejscu jesteśmy, wysłał po nas brata. Kiedy zobaczyliśmy jak przystosowanym samochodem offroadowym po nas przyjechał, zrozumieliśmy jakimi pojazdami powinno się pokonywać trasę Boge-Theth. No cóż... na pewno nie są to osóbówki ;) Wraz z pojawieniem się kogoś miejscowego, który znał tereny od podszewki, a pokonywanie progów skalnych szło mu z wręcz z bezczelną łatwością, odetchnęliśmy z ulgą. Stres zszedł prawie zupełnie. W jego obecności czuliśmy się bezpieczniej. Wiedziałam, że w razie jakichkolwiek problemów nie zostaniemy z uszkodzonym autem pośrodku niczego, sami. Ponad to, dodatkowe auto pozwoliło odciążyć nasze. Wystające kamienie przestały być dużym zagrożeniem, więc mogliśmy poruszać się z większą swobodą. W ten sposób, w eskorcie, dotarliśmy pod sam Shpella Guesthouse. Jestem gospodarzom ogromnie wdzięczna za zainteresowanie naszą przeciągająca się nieobecnością i bezinteresowną pomoc.

W ich towarzystwie, przy albańskiej muzyce i lokalnym alkoholu spędziliśmy przemiły wieczór. Ujęli nas swoją gościnnością i otwartością. Dużo się śmialiśmy, wygłupialiśmy, ale był tez moment, w którym poruszaliśmy tematy trudniejsze, np. kwestie religii.

Ciekawostka 8 - Według oficjalnych statystyk około 70% Albańczyków to muzułmanie, jedynie 10% to katolicy, a 20% protestanci. To dość zaskakujące zważając na fakt, że odkąd wjechaliśmy na terytorium Albanii, poza kilkoma mijanymi meczetami/monasterami, elementów charakterystycznych dla islamu trzeba było się wręcz doszukiwać. Albanki nie zakrywają twarzy, ubierają się całkowicie "zachodnio". Najbardziej brodatymi mężczyznami, których spotykaliśmy, byli nasi mężowie. :) Na albańskich ulicach pary trzymały się za ręce, nikogo tym nie szokując. Jedyną rzeczą, która zwróciła naszą uwagę i po trosze przypomniała mi marokańskie ulice, to fakt, że w przydrożnych kawiarniach zasiadali głównie mężczyźni. Więc, jak jest z tą religią w Albanii?
Gjon, przede wszystkim, zwrócił uwagę na fakt, że początkowo Albania była głównie katolicka. Dopiero podczas panowania tureckiego, znaczna część zmieniła wiarę, głównie ze względu na płynące z tego korzyści. Stąd też obecnie muzułmanów prawdopodobnie więcej jest na papierze, niż w rzeczywistości. Ponad to, Albański islam jest liberalny. Według Gjona, nikt w Albanii nie pyta nowo poznanej osoby, jaką religie wyznaje, bo w ich odczuciu to, po pierwsze - sfera prywatna, a po drugie – to zupełnie nieistotne dla rozmówcy. Każdy jest wierny swoim przekonaniom, ale też nie narzuca ich innym. Na pytanie "kim jesteś?" odpowiadają z dumą: "Albańczykiem" i taka odpowiedź zawsze wystarcza. Albania to kraj dużej tolerancji religijnej. Kraj, który żyje poza podziałami. Pod wieloma względami zacofany, biedny i zamknięty na współczesny świat jest jednocześnie fenomenem i wzorem, z którego garściami powinni czerpać chrześcijanie i muzułmanie na całym świecie. Jest dowodem na możliwość współistnienia wielu wyznań.

Image

Image

Taaaa... I tak niektórym z nas czas upływał do 3 nad ranem. ;-)23 września (7. dzień) – trekking w Górach Przeklętych

Choć dla tych, korzystających z albańskiej gościnności do rana, śniadanie o 8:30 było nieporozumieniem, to punktualnie stawili się wszyscy. Tego dnia czekał nas całodniowy trekking po górach i nikt nie chciał podejmować wyzwania na czczo.
Poza tym, perspektywa spaceru po kilku dniach spędzonych w samochodzie cieszyła wszystkich.

Image

Image

Image

Image

Ciekawostka 9– W Albanii przez wieki obowiązywało kontrowersyjne, albańskie prawo zwyczajowe, mówiące o zemście krwi, Kanun. Miało ono absolutny priorytet wobec innych systemów prawnych i wobec norm, wynikających z religii. W Theth najbardziej osobliwą "atrakcją" jest kamienna wieża - kulla, która niegdyś służyła sprawcom zabójstwa lub okaleczenia, jako schronienie (podobno na okres 15 dni, choć różne źródła podają różne informacje). W tym czasie sprawca przeczekiwał niebezpieczeństwo utraty życia, a jego rodzina miała czas na znalezienie członka starszyzny, który pełniąc rolę adwokata, starał się przekonać rodzinę pokrzywdzonego do zaniechania krwawej zemsty.

Jesteśmy wszyscy miłośnikami przyrody, więc nikomu zbytnio nie zależało na zwiedzaniu wieży. Skierowaliśmy się od razu w stronę wodospadu.

Image

Co prawda przed wyjściem na szlak dostaliśmy szczątkowe wskazówki od gospodarzy, dotyczące tego jak dojść do głównych atrakcji, ale w główniej mierze mieliśmy posiłkować się charakterystycznym oznaczeniami wzdłuż trasy. Już chwilę po opuszczeniu wioski okazało się, że owe symbole należy traktować z dużym przymrużeniem oka. To prawda - ktoś pokusił się o próbę oznaczenia kilku głównych szlaków, ale w przypadku wszystkich, zrobił to tą samą (!?), biało-czerwoną farbą, w konsekwencji czego ilość i chaotyczność znaków częściej dezorientowała, niż wprowadzała logikę i porządek. Z drugiej strony, może był w tym jakiś zamysł i metoda? Nie było z nich większego pożytku i chcąc nie chcąc przeważającą część drogi pokonywaliśmy „na czuja”. Oprócz widoków roztaczających się wzdłuż trasy, często błądząc i myląc szlaki mieliśmy okazję poszerzyć naszą wycieczkę krajoznawczą o kilka dodatkowych, malowniczych zakątków. ;-)

Do wodospadu Grunas prowadzi nieoczywiste, ukryte, strome podejście, ale obiecujący, coraz głośniejszy szum wody, zdradzał, że cel już blisko i dopingował do dalszej wspinaczki. Lodowate wody Grunas spadają 30-metrową kaskadą wprost do oczka mieniącego się niebywale turkusowo-błękitną wodą. Wraz kanionem, wzdłuż którego mieliśmy wędrować, wodospad został uznamy za pomnik przyrody i objęty ochroną.

Image

Image

Image

Nie mogło się obejść oczywiście bez kąpieli. Tym razem przypadkowej.. ale porównywalnie błyskawicznej do tej w Grabie.
Lodowata Woda vs. Nasz Bohater 2:0! :D

Image

Image

Następnie udaliśmy się na poszukiwania głębokiego wąwozu, który znajdował się niedaleko wodospadu i według naszych gospodarzy, był warty zobaczenia. Szukanie drogi do celu przypominało mi zabawę „w podchody”. Biało-czerwone ścieżki, którymi się poruszaliśmy, prowadziły przez czyjeś podwórka i ogrodzone pastwiska. Naprawdę, ktoś kto je malował, miał fantazję. Dojście do wąwozu, jak się pewnie domyślacie, nieuchronnie wiązało się z kilkukrotnym, nadprogramowym zejściem ze szlaku, ale udało się. Dotarliśmy.

Image

Image

Sam wąwóz do spektakularnych raczej nie należy. Co czyniło to miejsce ciekawszym? W celu przedostania się z jednej strony wąwozu na drugą, należało skorzystać z niewyglądającego najsolidniej, drewnianego mostku. Mostek łączył przeciwległe, pionowe ściany w najwęższym, co najwyżej kilkunastometrowym miejscu. Wisiał na wysokości ok. 40 metrów, zatem stawiając kolejne kroki na spróchniałych drewnianych deskach, spomiędzy których zadziornie zaglądała wartko płynąca woda poniżej, uważnie patrzyliśmy pod nogi. ;-)

Image

Image

Góry Przeklęte są górami w typie naszych Tatr Wysokich, ze szczytami o niezwykłych, ostrych i drapieżnych kształtach. Tego dnia, bezchmurne niebo i doskonała widoczność pozwalały nam oglądać bajeczne panoramy. Jak na późną połowę września, było wyjątkowo ciepło i przyjemnie. Idealny dzień na trekking.

Image

Image

Image

Image

Image

Górski krajobraz ma w sobie niesamowitą moc kojącą. Niezmiennie ujmuje mnie przestrzenią i dzikością oraz wyzwala wyjątkowe uczucie wolności i beztroski. W mojej ocenie, pokonuje nadmorski pejzaż w przedbiegach.

Ciekawostka 10 – Albania, w ich własnym języku, to Shqipëria, czyli „Kraina Orłów”. Nie jestem co prawda ornitologiem, ale wysoko nad głowami, co pewien czas można było wypatrzeć krążące, imponujące ptaki. Dopiero tam, spacerując w tak cudownych okolicznościach przyrody, nazwa nabrała dla mnie znaczenia.

Na brzegu rzeki Shale, która ma charakter górskiego potoku, postanowiliśmy chwilę odetchnąć. Skorzystaliśmy również z okazji i zjedliśmy „pożywne”, drugie śniadanie – niezastąpione Bake Rollsy lub 7daysy. ;-)

Image

Image

Chcieliśmy dotrzeć do Syri i Kalter ne Kapree, nazywane nawet przez miejscowych z angielska - Blue Eye. Nie mieliśmy mapy, nie mieliśmy współrzędnych, nie mieliśmy też pomysłu jak tam dotrzeć. Spodziewaliśmy się jeszcze dobrych kilku kilometrów drogi. Błądząc trochę jak dzieci we mgle, postanowiliśmy iść wzdłuż rzeki. Idąc tak, dotarliśmy do miejsca jej rozwidlenia, w którym ku naszemu zdziwieniu, osiedliło się kilka/kilkanaście osób. Malusieńką wioskę Nderlysaj tworzą pojedyncze kamienne domki ogrodzone płotkami z plecionych patyków, ze zwierzętami hodowlanymi luzem chodzącymi przy obejściu.
Wioska powstała w bardzo malowniczym zakątku, choć mogę sobie tylko wyobrażać ilu poświeceń, odwagi, woli przetrwania wymaga mieszkanie na takim końcu świata.

Image

Image

Image

W wiosce znajduje się również malusi cmentarz usytuowany w cieniu drzew.

Image

Może kiedyś w wiosce mieszkało więcej ludzi? Po drodze mijaliśmy również opuszczone, zawalone budynki.

Image

Image

Nie mieliśmy mapy, ale intuicja podpowiadała nam, że musimy kierować się w górę doliny, wzdłuż potoku Lumi Zi.

Image

Image

Czekało nas kolejne strome i wymagające podejście. Na ostatnim etapie, kręta ścieżka prowadziła do drewnianych drabinek, którymi trzeba było zejść do płytkiego rozlewiska niżej, a następnie korzystając z kolejnej drabinki wspiąć się na wyższe półki terenu.

Image

Wtedy naszym oczom ukazało się tajemnicze Błękitne Oko. Nie jest ono źródłem, jak popularne Syri i Kalter na południu kraju, a małym, hmmm, nazwijmy to jeziorkiem ukrytym w gęstwinie zieleni, otoczonym z trzech stron stromymi kilkunastometrowymi ścianami, ze szmaragdowym kolorem wody i malowniczym wodospadem.

Image

Nie wiem na ile mieliśmy szczęście, na ile to mało popularne miejsce, a na ile po prostu okres poza sezonowy, ale byliśmy tam zupełnie sami, co dodatkowo potęgowało wrażenia. Czuliśmy się jak odkrywcy, bo tego typu miejsca bez wątpienia można nazwać skarbami natury!! Ostatnie, magiczne wręcz perełki, których nie zniszczyła jeszcze ludzka chciwość i chęć wzbogacenia się bez względu na koszty.
Po kilku godzinach marszu, rozsiedliśmy się w kolistej loży nad potokiem. Piwo, naturalnie schłodzone w mającej góra 5stC wodzie, po kilkugodzinnym marszu w upale miało niebiański smak.

Image

Image

Wyżej na skarpie, w koronach drzew, została stworzona restauracyjka. „Restauracyjka” to, rzecz jasna, skrót myślowy. Po chybotliwych drabinkach trzeba wyjść na górę, po czym rozsiadając na jednej z nietypowych „platform” wiszących nad przepaścią, można zamówić posiłek. W menu jest jedna pozycja – spaghetti bolognese. Obiad na wysokości, z imponującym widokiem na Blue Eye za plecami i świadomością bycia kilkanaście metrów nad przepaścią to ciekawe przeżycie. I może przed wejściem na platformę człowiekowi przeszło przez myśl „is it percetly safe!?”, bo przecież jak życie pokazało - do Albańskiej myśli technicznej NALEŻY mieć ograniczone zaufanie ;-) ale tak oryginalne, klimatyczne, pomysłowo stworzone miejsce… trudno było się oprzeć.. :-)

Image

Image

Image

Zamówione spaghetti bolognese ….. :D makaron z masłem i boczkiem :D

Image

W górach czas płynie nieubłaganie. Kusiło, żeby posiedzieć dłużej, ale czekał nas jeszcze kilkugodzinny marsz. Wędrówki górskie w ciemnościach nie byłyby prawdopodobnie dobrym pomysłem, dlatego po niecałej godzinie ruszyliśmy w drogę powrotną. Postanowiliśmy tym razem odpuścić beztroską zabawę polegająca na szukaniu biało-czerwonych symboli. ;-) Trzymaliśmy się głównej, szutrowej drogi na wypadek przedwczesnego zmierzchu.

Image

Image

Image

Image

Image

Do Shpelli doszliśmy ok. 18, tuż przed zmrokiem, pokonując na ostatnim etapie gustowny, „perfectly safe” mostek stworzony przez tubylców z dwóch rur przerzuconych przez rzekę. :-)

Image

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (28)

orchidea04 17 grudnia 2016 18:26 Odpowiedz
Aleź piękne widoki! Czekam na dalszy ciąg ;)
marcino123 17 grudnia 2016 19:16 Odpowiedz
Durmitor powiadasz... opad szczęki :) ale na szczęście urlopu na 17 jeszcze trochę zostało... 8-)
pestycyda 18 grudnia 2016 20:11 Odpowiedz
No wreszcie!!! :) Czekałam i czekałam na tę relację :) Przepiękny ten Durmitor... Uwielbiam takie miejsca. Teraz mi trochę szkoda, że Czarnogórę potraktowaliśmy tylko przejazdem. Ale przynajmniej jest pretekst, żeby tam wrócić :)Pozdrawiam:)
bozenak 18 grudnia 2016 21:03 Odpowiedz
Świetna relacja :D Czekam na więcej.
orchidea04 21 grudnia 2016 11:20 Odpowiedz
@‌Maxima0909‌ czekamy na więcej! ;)
orchidea04 22 grudnia 2016 10:09 Odpowiedz
Z każdym wpisem są coraz cudniejsze widoki, aż chce się tam być <3 no i tradycyjnie - czekamy na więcej ;)
ninoczka 22 grudnia 2016 10:15 Odpowiedz
Kiedyś mówiłam, że jak zostanę starym niemieckim emerytem zamieszkam w Peraście ;) chyba się w tym utwierdzam :)
pacyfa 22 grudnia 2016 10:48 Odpowiedz
Bardzo fajna relacja, czekam na więcej...na pewno przeczytam ;)@‌Maxima0909‌ Odnośnie ciekawostki nr 1 - W prawosławiu w trakcie ślubu młodzi stoją na takim właśnie haftowanym ręczniczku,stąd wzięło się ogólnie znane stwierdzenie "Stanąć na ślubnym kobiercu". Z resztą ręczniczek później jest przechowywany jako taka swego rodzaju rodzinna relikwia-pamiątka i przy okazji różnych ważnych uroczystości towarzyszy rodzinie (różnego rodzajuprzysięgi, błogosławieństwa, pogrzeb...) lub jest darowany cerkwi, w której się brało ślub.
maxima0909 22 grudnia 2016 16:44 Odpowiedz
bozenak napisał:Świetna relacja :D Czekam na więcej.orchidea04 napisał:@‌Maxima0909‌ czekamy na więcej! ;)@bozenak i @orchidea04 Dziękuję, to bardzo motywujące, postaram się wrzucać kolejne "odcinki" regularnie :) pestycyda napisał:No wreszcie!!! :) Czekałam i czekałam na tę relację :) Przepiękny ten Durmitor... Uwielbiam takie miejsca. Teraz mi trochę szkoda, że Czarnogórę potraktowaliśmy tylko przejazdem. Ale przynajmniej jest pretekst, żeby tam wrócić :)@pestycyda Ogromnie się cieszę, że udało mi się trochę odczarować tą Czarnogórę ;)marcino123 napisał:Durmitor powiadasz... opad szczęki :) ale na szczęście urlopu na 17 jeszcze trochę zostało... 8-)@marcino123 Warto! :) Gorąco polecam!Ninoczka napisał:Kiedyś mówiłam, że jak zostanę starym niemieckim emerytem zamieszkam w Peraście ;) chyba się w tym utwierdzam :)@Ninoczka Hehe. Zupełnie nie dziwi mnie Twój wybór ;)Pacyfa napisał:W prawosławiu w trakcie ślubu młodzi stoją na takim właśnie haftowanym ręczniczku, stąd wzięło się ogólnie znane stwierdzenie "Stanąć na ślubnym kobiercu".@Pacyfa I wszystko jasne, dziękuję!
maxi1982 23 grudnia 2016 09:05 Odpowiedz
Żona przestań stroić ten nasz "domek" zajmij się ważniejszymi rzeczami :P Pisz dalej bo pomimo, że byłem tam z Tobą to chcę to przeżyć jeszcze raz ;-)
olajaw 23 grudnia 2016 09:44 Odpowiedz
Piękne widoki!!! :) też czekam na cd. :)
orchidea04 23 grudnia 2016 10:02 Odpowiedz
Maxi1982 napisał:Żona przestań stroić ten nasz "domek" zajmij się ważniejszymi rzeczami :P Pisz dalej bo pomimo, że byłem tam z Tobą to chcę to przeżyć jeszcze raz ;-)@‌Maxima0909‌ słuchaj męża - nie zawsze, ale w tym przypadku słuchaj ;)
pestycyda 25 grudnia 2016 14:28 Odpowiedz
Przepiękne zdjęcia...Magiczne...Dlaczego nie słuchasz męża? Pisz dalej! Tu się czeka! :)
bozenak 26 grudnia 2016 20:01 Odpowiedz
Miło się wspomina Czarnogórę czytając Twoją relację :P :P . Zdjęcia super
maxima0909 27 grudnia 2016 14:04 Odpowiedz
Do granicy prowadziła nas tak dziwnie wąska, niemal polna droga, że momentami zastanawiałam się, czy niechcący nie przekraczamy jej w niedozwolonym miejscu, na dziko. Do dziś nie wiem, czy nasza nawigacja wariowała urozmaicając nam przeprawę, czy Albania w ten sposób przeprowadza wstępną selekcję i zaprasza do siebie tylko tych najmocniej zdeterminowanych. :P Na przejście dotarliśmy koło 21:15. Ciekawostka 4 – Zgodnie ze schematem powtarzającym się do tej pory zawsze podczas przekraczania granic - po odprawie po stronie czarnogórskiej, powoli przemieszczaliśmy się pasem granicznym, wypatrując stanowisk celników po stronie albańskiej. Gdy zaczęły pojawiać się pierwsze domy mieszkalne dotarło do nas, że już raczej ich nie uświadczymy. Bardzo nas to zaskoczyło. W sumie do końca byliśmy trochę zdezorientowani. W głowie rodziły się kolejne pytania. Czy na pewno przekroczyliśmy granice zgodnie z prawem? :) To w końcu dziki kraj.. Może należało gdzieś skręcić...? Może coś przeoczyliśmy w ciemnościach? i w końcu.. - is it perfectly safe…??? Sprawa tak na prawdę wyjaśniła się dopiero po powrocie do Polski. Dowiedzieliśmy się, że w celu usprawnienia przepływu turystów, budki obu państw zostały połączone. Dzięki temu, nie trzeba czekać w dwóch kolejkach. Sprytne… ale przyznacie – trochę dziwne. :DJuż kilka kilometrów za granicą krajobraz za oknami zmienił się znacząco. Mijaliśmy odrapane, betonowe baraki, pełniące trudną do odgadnięcia funkcję. Wyglądające na opuszczone, rozpadające się domy. Stada wałęsających się bezdomnych psów. Na poboczach walające się śmieci i wszechobecne dziury w drodze pozwalające na poruszanie się jedynie ruchem jednostajnie wolnym, zygzakowym. Teren brudny i zaniedbany. Albania przywitała nas oczywistą, kłującą w oczy biedą. Po 22 dotarliśmy do Shkodra Lake Resort. Miejsce, oprócz tego, że powstało w sąsiedztwie Jeziora Szkoderskiego i w konsekwencji krajobrazowo zagarnęło wszystko co najlepsze, zrobiło na nas pozytywne wrażenie pod względem czystości. Mimo pozasezonowego terminu na terenie ośrodka wypoczywało nadal sporo turystów i miłym zaskoczeniem był fakt, że nie wiązało się to z zalegającymi wszędzie śmieciami, czy nieposprzątanym sanitariatem. A piszę o tym, ponieważ jak się wkrótce miało okazać, brak zalegających gdzie popadnie śmieci jest w Albanii pewnego rodzaju ewenementem, zasługującym na wyjątkową uwagę. Na terenie ośrodka, tuż nad wybrzeżem znajdowała się restauracja, do której, właściwie zaraz po przyjeździe, udaliśmy się na kolację! Nieziemski mix owoców morza w sosie pomidorowym, który wtedy zjadłam, był jednym z najsmaczniejszych posiłków wyjazdu. A konkurencja, trzeba przyznać, była spora, bo na Bałkanach w kwestii jedzenia można się zatracić…. :-)Wszyscy najedliśmy się do syta, a następnie przenieśliśmy się na hamaki i ławeczki w pobliżu naszych, tym razem dość oryginalnych, miejsc noclegowych. Dla odmiany, zdecydowaliśmy na przestronne tipi. Możliwość nocowania w charakterystycznych namiotach była fajnym przeżyciem, choć temperatura w nocy spadała na tyle, że trzeba było się ratować wskakując w dodatkowe dresy.Kolejny dzień planowaliśmy spędzić na relaksie, pozwalając organizmom na zregenerowanie sił. Postanowiliśmy połączyć wypoczynek z mało wymagającą fizycznie atrakcją. Rejs promem po Jeziorze Koman wydawał się być idealnym połączeniem przyjemnego z pożytecznym – odrobina wytchnienia w kojących okolicznościach przyrody. Jedynym minusem był fakt, że promy wypływały w rejs tylko raz dziennie, o 9:00 rano z miejscowości Komani. Od tego miejsca dzieliło nas zatem ok 70km i, zgodnie z googlemaps, 2 godziny jazdy. Biorąc pod uwagę jakiś krótki postój na trasie w celu kupienia śniadania i uwzględniając dodatkowy kwadrans „na wszelki wypadek”, z obliczeń wynikało, że czekała nas kolejna, wręcz niedorzecznie wczesna pobudka. Czy to na pewno wakacje???Znacie te rozterki „rozum vs. serce”? No więc rozum, w związku z poranną pobudką, nakazywał kłaść się spać, ale miękkie serce ulegało dziwnej, tajemniczej mocy, która uporczywie wyciągała z tipi. Nie wiem, o której poszliśmy spać, ale chyba rozsądniejszym byłoby nie kłaść się wcale..
orchidea04 27 grudnia 2016 15:43 Odpowiedz
To zdjęcie z Tobą i zachodzącym słońcem jest fantastyczne. Więcej proszę! ;)
pestycyda 30 grudnia 2016 15:46 Odpowiedz
Strasznie miło czytać relacje z miejsc, w których się było :) Pisz! Pisz dalej! Ale przyznaj - Theth jest przepiękne... :)
betlin 3 stycznia 2017 18:16 Odpowiedz
Bardzo miło patrząc na Twoje zdjęcia powspominać stare dobre czasy. My byliśmy w Theth latem 2012 r. i wjeżdżaliśmy od drugiej strony :D terenową trasą, a wyjeżdżaliśmy na Koplik. Bardzo się to miejsce zmieniło. W naszej ekipie dwoje bohaterów wykąpało się w wodzie całkowicie dobrowolnie, łącznie z zanurzeniem głowy :shock: - woda miała temp. 8 stopni.
maxi1982 8 stycznia 2017 11:55 Odpowiedz
Do Tomiego to już dzisiaj mógłbym wrócić na szklaneczkę "szkarkifarki" hehehe tam było błogo
pestycyda 15 stycznia 2017 21:41 Odpowiedz
Piękna, poruszająca historia z tym napisem...Wstyd przyznać, ale nie wiedziałam o tym. Dziękuję za poszerzenie wiedzy:)I, oczywiście, czekam na ciąg dalszy (niecierpliwie).
maxima0909 31 stycznia 2017 13:26 Odpowiedz
29 września (13. dzień) – Ochryd, MacedoniaRankiem opuszczamy Berat. Opuszczamy też Albanię… Krótkie podsumowanie? Na wstępnie obiecałam subiektywną ocenę Albanii, bez lukru. Niech więc tak będzie. Choć mam tremę, bo niestety do zachwytów mi daleko, a mam świadomość, że wielu z Was ją pokochało. Albania jest krajem, do którego wspomnieniami z pewnością wrócę nie raz, ale nie zauroczyła mnie na tyle, żebym planowała do niej wrócić. Nie chcę jej niesprawiedliwie osądzić, ale na mnie niestety nie zrobiła wrażenia… Momentami czułam wręcz rozczarowanie. Szczególnie na południu.Nawet jeśli natura obsypała Albanię całą masą pięknych widokowo miejsc, to ilość śmieci bezustannie towarzysząca zwiedzaniu mocno rozprasza. I nie chodzi tu o moje wygodnictwo, czy „zmanierowanie”, ale zwyczajnie jest mi trudno się zrelaksować ze stertą śmieci za moimi plecami.Albania nie zachwyciła mnie krajobrazowo, tak jak np. zachodnie wybrzeże Stanów. Nie zafascynowała w sensie obyczajowo-kulturowym, jak np. Maroko (w którym nawet śmieci i gnijące na ulicach owoce nie zabrały mi radości poznawania). Albania kilka razy zaskoczyła, choć nie jestem przekonana, czy w sensie pozytywnym… Z jednej strony niebanalna, „oderwana od rzeczywistości”, z drugiej niestety nadal trochę nijaka.Oferuje góry – to fakt. Ale i w Polsce jest mnóstwo zacisznych, malowniczych górskich miejsc. Równie pięknych! Góry Przeklęte są cudownym miejscem, ale czy na tyle wyjątkowym/innym, żeby specjalnie dla nich tam jechać? Dla mnie nie. To może jechać tam ze względu na morze? Linia brzegowa oferuje liczne plaże. Niektóre dzikie, niektóre opanowane przez tłumy turystów. Co kto lubi. Ale znowu… czy jest w nich coś, co sprawiłoby, że zbierałabym szczękę z ziemi? Że któraś z nich w sposób szczególny by mnie urzekła? Nie. Są według mnie przeciętne. Te, które widzieliśmy nie kusiły ani rajskością, ani egzotycznością. Woda choć przejrzysta, to nie oferuje atrakcji w postaci kolorowych rybek, czy raf (na to oczywiście nie liczyliśmy, ale ogólnie nie należę do amatorów plażowania, więc to, co mogłoby mnie nad morzem zatrzymać na dłużej, to snorkeling).Dobra strona wyjazdu do Albanii to fakt, że zweryfikował on moje oczekiwania względem przyszłych destynacji. Zrozumiałam, że od wyjazdów wakacyjnych, na które czekam cały rok oczekuję efektu WOW. Szukam w nich czegoś, co byłoby dla mnie ODKRYWCZE. Czegoś, czego dotąd nie poznałam/nie widziałam – np. krajobrazowo lub z czym nie miałam styczności – np. kulturowo/religijnie. Ta, z perspektywy Europejczyka, „NIENORMALNOŚĆ” jest dla mnie najbardziej fascynująca/pociągająca. Może stąd dość surowa ocena Albanii, której zabrakło „egzotyki”. Byłabym niesprawiedliwa, gdybym nie wspomniała o zaletach kraju, bo przecież ma ich sporo!1. Spodobało mi się usłyszane gdzieś stwierdzenie „Albania to dziki kraj”. Faktycznie coś w tym jest. Nie ma sensu jej porównywać, ani z zachodem, ani ze wschodem. To naród mocno pokrzywdzony przez los i historię. Zetknięcie się z tak ciągle widocznymi i oczywistymi skutkami wieloletniego komunizmu to swego rodzaju podróż w czasie. Podróż, która na pewno daje do myślenia, uczy pokory i daje lekcje. Albańska podróż to kilka dni najciekawszej lekcji historii, na jakiej byłam. Mogłam uczyć się jej z jej mieszkańcami i miałam okazję zobaczyć jej długofalowe konsekwencje, które nadal są wręcz namacalne. Po powrocie do Polski przygotowując relację dużo czytałam, żeby mieć pełniejszy obraz i uważam, że wiedza historyczna i nie chcę, aby zabrzmiało to zbyt patetycznie, ale sprowokowana tą wiedzą chwila zadumy to największe wartości, jakie wyniosłam z tych wakacji. 2. Albania wciąż jest tanią destynacją. (Choć od znajomych, którzy jeżdżą tam regularnie od kilku lat wiem, że ceny z roku na rok systematycznie rosną.)3. Dodatkowo, to co działa na korzyść Albanii, to z pewnością fakt, że nie jest tak popularna jak np. Chorwacja. (Choć sądząc po ilości budujących się nadmorskich kurortów, to jedynie kwestia czasu. Sądzę, że nieodległego.)4. Przepyszne jedzenie! Nie licząc marnej ryby koło Blue Eye nie pamiętam żadnej kulinarnej wtopy. Wszędzie jedliśmy ze smakiem. Regionalne specjały, które mieliśmy okazję kosztować w głębi kraju np. w Theth, czy Beracie były fantastyczne przygotowane. Podobnie, obłędne owoce morza na wybrzeżu. Co tu dużo mówić - skądś się wzięły nadprogramowe kilogramy, z którymi walczę do dzisiaj ;)5. I w końcu serdeczni ludzie, z którymi mieliśmy okazję porozmawiać i zwyczajnie pobyć trochę dłużej. Gościnność Albańczyków jest prawdziwa, nieprzereklamowana.Te rzeczy sprawiają, że na pewno niejednokrotnie będę z uśmiechem wspominać wakacje 2016 roku. c.d.n.
maxima0909 12 lutego 2017 14:18 Odpowiedz
Subiektywne odczucia dotyczące odwiedzanych przez nas państw umieszczałam w relacji na bieżąco, więc w tym zakresie podsumowania robić nie będę, bo byłoby powieleniem tego, o czym już pisałam. Mam nadzieję, że obszerna relacja naszego wyjazdu, poszerzona o historyczne odniesienia i poparta kilkoma setkami zdjęć choć trochę przybliży Wam ten nieoczywisty region. Pomoże uporządkować wiedzę i zweryfikować dotychczasowe poglądy. Pejoratywny obraz Bałkanów w wielu kwestiach jest krzywdzący i już dawno nieaktualny. Państwa są gościnne, otwarte i coraz lepiej przygotowane na turystów. Miasta rozwijają się, a drogi rozbudowują bardzo dynamicznie.Nie sposób jednak nie wspomnieć, o tym, że np. kwestia tonącej w śmieciach Albanii przeciętnego Europejczyka może razić i tłumić zachwyt nad otaczającą przyrodą. Z różnych względów Albańczycy to ludzie o innej mentalności, dopiero na początku swojej cywilizacyjnej przemiany...Jestem przekonana, że Bałkany mają wiele do zaoferowania i zauroczą niejednego. Z drugiej jednak strony, wiem, że nie są kierunkiem uniwersalnym i mogą pozostawić niedosyt. Liczę na to, że niezdecydowanym relacja odpowie na pytanie, czy kierunek spełni Wasze oczekiwania i czy na Bałkanach odnajdziecie to, czego na wyjazdach szukacie. Bez względu na decyzję, życzę spełnienia podróżniczych planów! :-)Jeśli chodzi o informacje praktyczne, czyli głównie kosztorys, to jest mi o tyle ciężko cokolwiek napisać, że tym razem podróżowaliśmy grupą dziewięcioosobową.NOCLEGIZe względu na nieparzystą ilość osób, noclegi organizowaliśmy różnie. Czasami wynajmowaliśmy całe mieszkanie, czasami dzieliliśmy się na dwie grupy po 4-5 osób – np. w bangalowach, czy tipi. Czasami, szczególnie w hotelach, braliśmy pokoje 2-osobowe, choć bywało, że każdy miał inną cenę…Podzielę się z Wami miejscami, w których nocowaliśmy, bo uważam, że każde z nich jest godne polecenia.1. Apartament Viktorija, Uzice, Serbia – dwa mieszkania (3-osobowy – 32 euro; 6-osobowy – 48euro)2 i 3. Etno Selo Grab, Grab, Czarnogóra – dwa 6-osobowe bungalowy (1 bungalow – 59 euro/dwie noce)4 i 5. Shkodra Lake Resort, Albania – dwa tipi i domek (domek – 56 euro/dwie noce, tipi 4-osobowe - 76euro/dwie noce)6 i 7. Shpella Guesthouse, Theth, Albania – pięć pokoi 2-osobowych (pokój - 60euro/dwie noce)8. Drymades Inn, Dhermi, Albania – dwa piętra, coś w rodzaju mieszkań z dwoma pokojami, kuchnią i łazienką (jedno piętro - 70euro)9, 10 i 11. Villa Wood, Dhermi, Albania – trzy pokoje 3-osobowe (pokój 105euro za pokój/trzy noce)12. White City Hotel, Berat, Albania – pięć pokoi 2-osobowych (pokój - 33 euro)13. Apartament Bojadzi, Ochryda, Macedonia – cztery pokoje (2-osobowe - 30 euro, pokój 3-osobowy - 40 euro)14. Travelers Hostel, Belgrad, Serbia - dwa mieszkania (łączny koszt – 95euro)TRANSPORTKoszty paliwa podzieliliśmy po równo, mimo oczywistych różnic w spalaniu każdego z aut. Poza paliwem w rozliczenie samochodów wrzuciliśmy dodatkowo wszystkie opłaty związane z przejazdem - winiety, autostrady, tunele, parkingi, itp. Wyszło ok. 500 złotych za osobę.ATRAKCJERafting na Tarze – 44euro plus 4euro opłaty za przebywanie w parku ;-)Ekstremalna tyrolka :-) – 15euro – wrażenie bezcenne :-DProm po Jeziorze Komani – 10euro za prom w obie stronyBlue Eye – 100lekówButrint – 700lekówUBEZPIECZENIEAXA Ubezpieczenie Podróżne „Daleko od domu” – 102 złote za osobę.Jedzenie to sprawa indywidualna, więc pozwolicie, nie będę tego rozpisywać. Ceny z reguły są niższe, bądź porównywalne do polskich. W każdym razie na jedzeniu oszczędzać nie warto, bo jest naprawdę pyszne!Jeśli jest coś, czego jesteście ciekawi, a o czym zapomniałam wspomnieć w relacji, pytajcie. Dziękuję, tym którzy dotrwali ze mną do końca. Do usłyszenia za rok! :-)
lot 17 stycznia 2018 16:06 Odpowiedz
Co się stało ze zdjęciami?
maxima0909 17 stycznia 2018 21:31 Odpowiedz
postawiłam na zły serwis hostingowy :( nie mam siły wrzucać tych zdjęć od nowa :P
pestycyda 18 stycznia 2018 09:56 Odpowiedz
@Maxima0909, o nie!!! :( I to jeszcze TE zdjęcia...Moje ulubione..... :( Będę Cię gorąco namawiać, żebyś jednak jeszcze raz je wgrała. Moje też poleciały i powolutku, w miarę wolnych chwil, wgrywam od nowa. Nie jest tak źle, zaręczam. Dodatkowy plus - przypominasz sobie wyjazd ze szczegółami :) Umieść na społeczności, tam są bezpieczne.Wgraj je, wgraj je, wgraj je...proszę :*
maxima0909 18 stycznia 2018 10:14 Odpowiedz
@pestycyda Kochanaś! :D a na co wymieniłaś naszego fantastycznego photobucketa? :-)
pestycyda 18 stycznia 2018 10:21 Odpowiedz
Wgrywam na społeczność fly4free, @olus mi doradziła. A o tym na "p" to nawet nie chcę mówić :/ właściwie, ta nazwa powinna stać się nowym przekleństwem :D
maxima0909 18 marca 2018 22:46 Odpowiedz
@lot @pestycyda - voila :mrgreen: ;-)