I całe szczęście! Miasto jest wizerunkowo spójne, a kolejne, odkrywane w trakcie spacerów „smaczki” i detale sprawiają, że bezcelowe przechadzki należą do bardzo przyjemnych. Czerwono-pomarańczowe dachy, plątanina brukowanych XIX wiecznych uliczek i zdobiące je kolorowe, oldschoolowei garbusy. Stare auta wprowadzają bardzo oryginalny klimat.
Stylowe latarenki rozsiane po całym mieście są kolejnym atrybutem miasta.
Można by powiedzieć, że Ochryda cerkwiami stoi. Jest ich tu cała masa, chociaż z powodu małej ilości czasu niestety nie poświęciliśmy żadnej z nich większej uwagi. Mieliśmy tylko jedno popołudnie i z przyjemnością porzuciliśmy ambitne plany zwiedzania. Chłonęliśmy za to atmosferę miasta...
:-)
Asia i Marek dotarli do twierdzy cara Samuela górującej nad miastem. Z jej murów roztacza się piękny widok na Ochrydę i jezioro.
Dotarli również do świetnie zachowanego antycznego teatru, na deskach którego wspólcześnie wciąż odbywają się różnego rodzaju imprezy.
Wieczorem udaliśmy się na obiado-kolację do jednej z restauracji usytuowanej bezpośrednio przy jeziorze. I chociaż ceny nie należały do najniższych, to grillowane rybki warte były każdych pieniędzy.
Polecam Ochrydę!!! Poza sezonem. Na dłużej. Na spokojnie. To miasto ma duszę. Warto je zobaczyć, poczuć i posmakować....
30 wrześnie (14. dzień) – Skopje, Macedonia i Belgrad, Serbia
Rano, ostatni rzut oka na zaspane jeszcze miasto i spokojne, malownicze jezioro Ochrydzkie z kołyszącymi się w błogiej ciszy łódkami…
W drodze do Polski zaplanowaliśmy jeden nocleg. W Belgradzie. Zanim jednak opuściliśmy Macedonię, zatrzymaliśmy się w Skopje.
W stolicy spędziliśmy ok. 3 godziny. To mało czasu. Na pewno niewystarczająco, aby spokojnie przejść się jej ulicami, poczuć i poznać jakim miastem jest NAPRAWDĘ. Ponoć nie należy „oceniać książki po okładce”. „Okładka” jaką wita nas Skopje, na pierwszy rzut oka może nieco przytłaczać i onieśmielać, dlatego obiektywna ocena wymaga poświęcenia odpowiedniej ilości czasu.
;-)
Dla mnie Skopje architektonicznie jest miejscem wręcz surrealistycznym. Prześmiewczo określanym na zachodzie jako „theme park”. Prawda jest taka, że określenie to nie wzięło się z niczego.. ale od początku.
Tak naprawdę na obecne oblicze miasta miały wpływ dwa czynniki. Pierwszy, to 17 długich sekund, przeszło pół wieku temu. Tyle trwało trzęsienie ziemi, które dotknęło Skopje w 1963 roku i które zniszczyło ponad 80 % jego powierzchni. Drugim czynnikiem jest człowiek i jego megalomańskie wizje. Nikoła Gruewski, chcąc podnieść miasto z ruin i zbudować jego nowe oblicze zatracił się formie, zapominając o treści.
Skopje to dwa światy po dwóch stronach rzeki Wardar. Część południowa to Skopje „chrześcijańskie” – nowoczesne centrum, komercyjne i biznesowe. Część północna to gwarna Stara Czarszija (Čaršija), czyli dzielnica muzułmańska.
Na skalistym wzniesieniu nad miastem góruje Skopsko Kale – twierdza powstała w czasach bizantyjskich. Od niej właśnie zaczęliśmy zwiedzanie. Wstęp na jej teren nie jest odpłatny. Obiekt również został mocno uszkodzony na skutek wspomnianego trzęsienia ziemi i do tej pory nie został odbudowany. Nie jest sam w sobie atrakcyjny, ale swoim gościom oferuje całkiem okazałą panoramę miasta, dla której warto twierdzę odwiedzić.
Kierując się w dół, w stronę mostu prowadzącego na Plac Macedoński po lewej stronie mijamy meczet Mustafy Paszy, który jest największą i najlepiej zachowaną muzułmańską świątynią w Macedonii. Okazały minaret ma 42 metry wysokości. Meczet góruje nad najbardziej klimatyczną częścią miasta - Starą Czarsziją.
Na Starym Bazarze silnie odczuwa się wpływy tureckie i albańskie. Tureckie, ponieważ Skopje, tak jak właściwie cały Półwysep Bałkański, przez wiele stuleci wchodziło w skład Imperium Osmańskiego, a albańskie, ponieważ rejon ten zamieszkany jest głównie przez Albańczyków. Na bazarze mieszają się kultury i style życia w bardzo pozytywny i kolorowy sposób. To taki „orient, choć oswojony.”
:-)
Uwielbiam takie miejsca! Znów wąskie uliczki wypełnione straganami, gdzie można nabyć unikalne pamiątki, na przykład dywany. Zakamarki pełne rozmaitych pracowni rzemieślniczych, na przykład pracowni złotniczych z oryginalną biżuterią. Z kawiarenkami, w których można napić się mocnej kawy z tygielka, parzonej według tradycyjnej tureckiej receptury. W uliczkach można natknąć się na saloniki golibrodów i fryzjerów, do których wstęp mają tylko mężczyźni. Oczywiście nadgorliwi znajdą i towar wątpliwej jakości, ale uwierzcie mi, to nie jest miejsce typowo turystyczne.
Żałuję, że nie mogliśmy poświęcić mu więcej czasu. Byliśmy tam koło południa. Uliczki nie tętniły jeszcze życiem, a mimo wszystko nie chciałam stamtąd odchodzić. Podobno, żeby poczuć atmosferę miejsca należy zjawić się tam wieczorem, kiedy gwar, życie towarzyskie i zapach kawy przenikają się, tworząc niepowtarzalny klimat… Czytałam wiele relacji o Starej Czarsziji w Skopje i wszyscy, niemal jednogłośnie twierdzą, że Mały Stambuł (bo tak nazywana jest ta dzielnica), jest prawdziwą esencją miasta, która przenosi nie tylko na inny kontynent, ale i w czasie.
Ponad to, mają tu wyjątkowo ciekawe pojazdy.
:-D Gdyby nie to, że byliśmy w Macedonii, pomyślałabym, że są albańskiej myśli technicznej.
;) Chociaż, jak wspominałam, Albańczyków w tej części miasta jest dość sporo, więc kto wie, może niewiele się pomyliłam….
;-)
A teraz przejdźmy do drugiej części miasta, której rewitalizacja wymknęła się spod kontroli
;-)
Łukowatym, kamiennym mostem łączącym starą i nową cześć miasta przedostaliśmy się na główny plac w Skopje, którego centralną część zdobi gigantyczny, 22-metrowy pomnik Aleksandra Wielkiego. Oficjalna nazwa pomnika, ze względów politycznych (konflikt z Grecją), została zmieniona na „Wojownika na koniu”.
I od tego momentu przepych, choć nie jestem przekonana, czy w najlepszym wydaniu atakował nas właściwie zewsząd. Miasto wzbudza ambiwalentne uczucia. Z jednej strony jest tak wyjątkowo inne, tak zaskakujące, tak wyłamujące się poza wszelkie schematy, że z wielkimi od zdumienia oczami można lawirować pomiędzy kolejnymi pomnikami-fontannami. Z drugiej jednak strony, po pewnym czasie ogrom i mnogość budowli przytłacza.
No wreszcie!!!
:) Czekałam i czekałam na tę relację
:) Przepiękny ten Durmitor... Uwielbiam takie miejsca. Teraz mi trochę szkoda, że Czarnogórę potraktowaliśmy tylko przejazdem. Ale przynajmniej jest pretekst, żeby tam wrócić
:)Pozdrawiam:)
Bardzo fajna relacja, czekam na więcej...na pewno przeczytam
;)@Maxima0909 Odnośnie ciekawostki nr 1 - W prawosławiu w trakcie ślubu młodzi stoją na takim właśnie haftowanym ręczniczku,stąd wzięło się ogólnie znane stwierdzenie "Stanąć na ślubnym kobiercu". Z resztą ręczniczek później jest przechowywany jako taka swego rodzaju rodzinna relikwia-pamiątka i przy okazji różnych ważnych uroczystości towarzyszy rodzinie (różnego rodzajuprzysięgi, błogosławieństwa, pogrzeb...) lub jest darowany cerkwi, w której się brało ślub.
bozenak napisał:Świetna relacja
:D Czekam na więcej.orchidea04 napisał:@Maxima0909 czekamy na więcej!
;)@bozenak i @orchidea04 Dziękuję, to bardzo motywujące, postaram się wrzucać kolejne "odcinki" regularnie
:) pestycyda napisał:No wreszcie!!!
:) Czekałam i czekałam na tę relację
:) Przepiękny ten Durmitor... Uwielbiam takie miejsca. Teraz mi trochę szkoda, że Czarnogórę potraktowaliśmy tylko przejazdem. Ale przynajmniej jest pretekst, żeby tam wrócić
:)@pestycyda Ogromnie się cieszę, że udało mi się trochę odczarować tą Czarnogórę
;)marcino123 napisał:Durmitor powiadasz... opad szczęki
:) ale na szczęście urlopu na 17 jeszcze trochę zostało...
8-)@marcino123 Warto!
:) Gorąco polecam!Ninoczka napisał:Kiedyś mówiłam, że jak zostanę starym niemieckim emerytem zamieszkam w Peraście
;) chyba się w tym utwierdzam
:)@Ninoczka Hehe. Zupełnie nie dziwi mnie Twój wybór
;)Pacyfa napisał:W prawosławiu w trakcie ślubu młodzi stoją na takim właśnie haftowanym ręczniczku, stąd wzięło się ogólnie znane stwierdzenie "Stanąć na ślubnym kobiercu".@Pacyfa I wszystko jasne, dziękuję!
Maxi1982 napisał:Żona przestań stroić ten nasz "domek" zajmij się ważniejszymi rzeczami
:P Pisz dalej bo pomimo, że byłem tam z Tobą to chcę to przeżyć jeszcze raz
;-)@Maxima0909 słuchaj męża - nie zawsze, ale w tym przypadku słuchaj
;)
Do granicy prowadziła nas tak dziwnie wąska, niemal polna droga, że momentami zastanawiałam się, czy niechcący nie przekraczamy jej w niedozwolonym miejscu, na dziko. Do dziś nie wiem, czy nasza nawigacja wariowała urozmaicając nam przeprawę, czy Albania w ten sposób przeprowadza wstępną selekcję i zaprasza do siebie tylko tych najmocniej zdeterminowanych.
:P Na przejście dotarliśmy koło 21:15. Ciekawostka 4 – Zgodnie ze schematem powtarzającym się do tej pory zawsze podczas przekraczania granic - po odprawie po stronie czarnogórskiej, powoli przemieszczaliśmy się pasem granicznym, wypatrując stanowisk celników po stronie albańskiej. Gdy zaczęły pojawiać się pierwsze domy mieszkalne dotarło do nas, że już raczej ich nie uświadczymy. Bardzo nas to zaskoczyło. W sumie do końca byliśmy trochę zdezorientowani. W głowie rodziły się kolejne pytania. Czy na pewno przekroczyliśmy granice zgodnie z prawem?
:) To w końcu dziki kraj.. Może należało gdzieś skręcić...? Może coś przeoczyliśmy w ciemnościach? i w końcu.. - is it perfectly safe…??? Sprawa tak na prawdę wyjaśniła się dopiero po powrocie do Polski. Dowiedzieliśmy się, że w celu usprawnienia przepływu turystów, budki obu państw zostały połączone. Dzięki temu, nie trzeba czekać w dwóch kolejkach. Sprytne… ale przyznacie – trochę dziwne.
:DJuż kilka kilometrów za granicą krajobraz za oknami zmienił się znacząco. Mijaliśmy odrapane, betonowe baraki, pełniące trudną do odgadnięcia funkcję. Wyglądające na opuszczone, rozpadające się domy. Stada wałęsających się bezdomnych psów. Na poboczach walające się śmieci i wszechobecne dziury w drodze pozwalające na poruszanie się jedynie ruchem jednostajnie wolnym, zygzakowym. Teren brudny i zaniedbany. Albania przywitała nas oczywistą, kłującą w oczy biedą. Po 22 dotarliśmy do Shkodra Lake Resort. Miejsce, oprócz tego, że powstało w sąsiedztwie Jeziora Szkoderskiego i w konsekwencji krajobrazowo zagarnęło wszystko co najlepsze, zrobiło na nas pozytywne wrażenie pod względem czystości. Mimo pozasezonowego terminu na terenie ośrodka wypoczywało nadal sporo turystów i miłym zaskoczeniem był fakt, że nie wiązało się to z zalegającymi wszędzie śmieciami, czy nieposprzątanym sanitariatem. A piszę o tym, ponieważ jak się wkrótce miało okazać, brak zalegających gdzie popadnie śmieci jest w Albanii pewnego rodzaju ewenementem, zasługującym na wyjątkową uwagę. Na terenie ośrodka, tuż nad wybrzeżem znajdowała się restauracja, do której, właściwie zaraz po przyjeździe, udaliśmy się na kolację! Nieziemski mix owoców morza w sosie pomidorowym, który wtedy zjadłam, był jednym z najsmaczniejszych posiłków wyjazdu. A konkurencja, trzeba przyznać, była spora, bo na Bałkanach w kwestii jedzenia można się zatracić….
:-)Wszyscy najedliśmy się do syta, a następnie przenieśliśmy się na hamaki i ławeczki w pobliżu naszych, tym razem dość oryginalnych, miejsc noclegowych. Dla odmiany, zdecydowaliśmy na przestronne tipi. Możliwość nocowania w charakterystycznych namiotach była fajnym przeżyciem, choć temperatura w nocy spadała na tyle, że trzeba było się ratować wskakując w dodatkowe dresy.Kolejny dzień planowaliśmy spędzić na relaksie, pozwalając organizmom na zregenerowanie sił. Postanowiliśmy połączyć wypoczynek z mało wymagającą fizycznie atrakcją. Rejs promem po Jeziorze Koman wydawał się być idealnym połączeniem przyjemnego z pożytecznym – odrobina wytchnienia w kojących okolicznościach przyrody. Jedynym minusem był fakt, że promy wypływały w rejs tylko raz dziennie, o 9:00 rano z miejscowości Komani. Od tego miejsca dzieliło nas zatem ok 70km i, zgodnie z googlemaps, 2 godziny jazdy. Biorąc pod uwagę jakiś krótki postój na trasie w celu kupienia śniadania i uwzględniając dodatkowy kwadrans „na wszelki wypadek”, z obliczeń wynikało, że czekała nas kolejna, wręcz niedorzecznie wczesna pobudka. Czy to na pewno wakacje???Znacie te rozterki „rozum vs. serce”? No więc rozum, w związku z poranną pobudką, nakazywał kłaść się spać, ale miękkie serce ulegało dziwnej, tajemniczej mocy, która uporczywie wyciągała z tipi. Nie wiem, o której poszliśmy spać, ale chyba rozsądniejszym byłoby nie kłaść się wcale..
Bardzo miło patrząc na Twoje zdjęcia powspominać stare dobre czasy. My byliśmy w Theth latem 2012 r. i wjeżdżaliśmy od drugiej strony
:D terenową trasą, a wyjeżdżaliśmy na Koplik. Bardzo się to miejsce zmieniło. W naszej ekipie dwoje bohaterów wykąpało się w wodzie całkowicie dobrowolnie, łącznie z zanurzeniem głowy
:shock: - woda miała temp. 8 stopni.
Piękna, poruszająca historia z tym napisem...Wstyd przyznać, ale nie wiedziałam o tym. Dziękuję za poszerzenie wiedzy:)I, oczywiście, czekam na ciąg dalszy (niecierpliwie).
29 września (13. dzień) – Ochryd, MacedoniaRankiem opuszczamy Berat. Opuszczamy też Albanię… Krótkie podsumowanie? Na wstępnie obiecałam subiektywną ocenę Albanii, bez lukru. Niech więc tak będzie. Choć mam tremę, bo niestety do zachwytów mi daleko, a mam świadomość, że wielu z Was ją pokochało. Albania jest krajem, do którego wspomnieniami z pewnością wrócę nie raz, ale nie zauroczyła mnie na tyle, żebym planowała do niej wrócić. Nie chcę jej niesprawiedliwie osądzić, ale na mnie niestety nie zrobiła wrażenia… Momentami czułam wręcz rozczarowanie. Szczególnie na południu.Nawet jeśli natura obsypała Albanię całą masą pięknych widokowo miejsc, to ilość śmieci bezustannie towarzysząca zwiedzaniu mocno rozprasza. I nie chodzi tu o moje wygodnictwo, czy „zmanierowanie”, ale zwyczajnie jest mi trudno się zrelaksować ze stertą śmieci za moimi plecami.Albania nie zachwyciła mnie krajobrazowo, tak jak np. zachodnie wybrzeże Stanów. Nie zafascynowała w sensie obyczajowo-kulturowym, jak np. Maroko (w którym nawet śmieci i gnijące na ulicach owoce nie zabrały mi radości poznawania). Albania kilka razy zaskoczyła, choć nie jestem przekonana, czy w sensie pozytywnym… Z jednej strony niebanalna, „oderwana od rzeczywistości”, z drugiej niestety nadal trochę nijaka.Oferuje góry – to fakt. Ale i w Polsce jest mnóstwo zacisznych, malowniczych górskich miejsc. Równie pięknych! Góry Przeklęte są cudownym miejscem, ale czy na tyle wyjątkowym/innym, żeby specjalnie dla nich tam jechać? Dla mnie nie. To może jechać tam ze względu na morze? Linia brzegowa oferuje liczne plaże. Niektóre dzikie, niektóre opanowane przez tłumy turystów. Co kto lubi. Ale znowu… czy jest w nich coś, co sprawiłoby, że zbierałabym szczękę z ziemi? Że któraś z nich w sposób szczególny by mnie urzekła? Nie. Są według mnie przeciętne. Te, które widzieliśmy nie kusiły ani rajskością, ani egzotycznością. Woda choć przejrzysta, to nie oferuje atrakcji w postaci kolorowych rybek, czy raf (na to oczywiście nie liczyliśmy, ale ogólnie nie należę do amatorów plażowania, więc to, co mogłoby mnie nad morzem zatrzymać na dłużej, to snorkeling).Dobra strona wyjazdu do Albanii to fakt, że zweryfikował on moje oczekiwania względem przyszłych destynacji. Zrozumiałam, że od wyjazdów wakacyjnych, na które czekam cały rok oczekuję efektu WOW. Szukam w nich czegoś, co byłoby dla mnie ODKRYWCZE. Czegoś, czego dotąd nie poznałam/nie widziałam – np. krajobrazowo lub z czym nie miałam styczności – np. kulturowo/religijnie. Ta, z perspektywy Europejczyka, „NIENORMALNOŚĆ” jest dla mnie najbardziej fascynująca/pociągająca. Może stąd dość surowa ocena Albanii, której zabrakło „egzotyki”. Byłabym niesprawiedliwa, gdybym nie wspomniała o zaletach kraju, bo przecież ma ich sporo!1. Spodobało mi się usłyszane gdzieś stwierdzenie „Albania to dziki kraj”. Faktycznie coś w tym jest. Nie ma sensu jej porównywać, ani z zachodem, ani ze wschodem. To naród mocno pokrzywdzony przez los i historię. Zetknięcie się z tak ciągle widocznymi i oczywistymi skutkami wieloletniego komunizmu to swego rodzaju podróż w czasie. Podróż, która na pewno daje do myślenia, uczy pokory i daje lekcje. Albańska podróż to kilka dni najciekawszej lekcji historii, na jakiej byłam. Mogłam uczyć się jej z jej mieszkańcami i miałam okazję zobaczyć jej długofalowe konsekwencje, które nadal są wręcz namacalne. Po powrocie do Polski przygotowując relację dużo czytałam, żeby mieć pełniejszy obraz i uważam, że wiedza historyczna i nie chcę, aby zabrzmiało to zbyt patetycznie, ale sprowokowana tą wiedzą chwila zadumy to największe wartości, jakie wyniosłam z tych wakacji. 2. Albania wciąż jest tanią destynacją. (Choć od znajomych, którzy jeżdżą tam regularnie od kilku lat wiem, że ceny z roku na rok systematycznie rosną.)3. Dodatkowo, to co działa na korzyść Albanii, to z pewnością fakt, że nie jest tak popularna jak np. Chorwacja. (Choć sądząc po ilości budujących się nadmorskich kurortów, to jedynie kwestia czasu. Sądzę, że nieodległego.)4. Przepyszne jedzenie! Nie licząc marnej ryby koło Blue Eye nie pamiętam żadnej kulinarnej wtopy. Wszędzie jedliśmy ze smakiem. Regionalne specjały, które mieliśmy okazję kosztować w głębi kraju np. w Theth, czy Beracie były fantastyczne przygotowane. Podobnie, obłędne owoce morza na wybrzeżu. Co tu dużo mówić - skądś się wzięły nadprogramowe kilogramy, z którymi walczę do dzisiaj
;)5. I w końcu serdeczni ludzie, z którymi mieliśmy okazję porozmawiać i zwyczajnie pobyć trochę dłużej. Gościnność Albańczyków jest prawdziwa, nieprzereklamowana.Te rzeczy sprawiają, że na pewno niejednokrotnie będę z uśmiechem wspominać wakacje 2016 roku. c.d.n.
Subiektywne odczucia dotyczące odwiedzanych przez nas państw umieszczałam w relacji na bieżąco, więc w tym zakresie podsumowania robić nie będę, bo byłoby powieleniem tego, o czym już pisałam. Mam nadzieję, że obszerna relacja naszego wyjazdu, poszerzona o historyczne odniesienia i poparta kilkoma setkami zdjęć choć trochę przybliży Wam ten nieoczywisty region. Pomoże uporządkować wiedzę i zweryfikować dotychczasowe poglądy. Pejoratywny obraz Bałkanów w wielu kwestiach jest krzywdzący i już dawno nieaktualny. Państwa są gościnne, otwarte i coraz lepiej przygotowane na turystów. Miasta rozwijają się, a drogi rozbudowują bardzo dynamicznie.Nie sposób jednak nie wspomnieć, o tym, że np. kwestia tonącej w śmieciach Albanii przeciętnego Europejczyka może razić i tłumić zachwyt nad otaczającą przyrodą. Z różnych względów Albańczycy to ludzie o innej mentalności, dopiero na początku swojej cywilizacyjnej przemiany...Jestem przekonana, że Bałkany mają wiele do zaoferowania i zauroczą niejednego. Z drugiej jednak strony, wiem, że nie są kierunkiem uniwersalnym i mogą pozostawić niedosyt. Liczę na to, że niezdecydowanym relacja odpowie na pytanie, czy kierunek spełni Wasze oczekiwania i czy na Bałkanach odnajdziecie to, czego na wyjazdach szukacie. Bez względu na decyzję, życzę spełnienia podróżniczych planów!
:-)Jeśli chodzi o informacje praktyczne, czyli głównie kosztorys, to jest mi o tyle ciężko cokolwiek napisać, że tym razem podróżowaliśmy grupą dziewięcioosobową.NOCLEGIZe względu na nieparzystą ilość osób, noclegi organizowaliśmy różnie. Czasami wynajmowaliśmy całe mieszkanie, czasami dzieliliśmy się na dwie grupy po 4-5 osób – np. w bangalowach, czy tipi. Czasami, szczególnie w hotelach, braliśmy pokoje 2-osobowe, choć bywało, że każdy miał inną cenę…Podzielę się z Wami miejscami, w których nocowaliśmy, bo uważam, że każde z nich jest godne polecenia.1. Apartament Viktorija, Uzice, Serbia – dwa mieszkania (3-osobowy – 32 euro; 6-osobowy – 48euro)2 i 3. Etno Selo Grab, Grab, Czarnogóra – dwa 6-osobowe bungalowy (1 bungalow – 59 euro/dwie noce)4 i 5. Shkodra Lake Resort, Albania – dwa tipi i domek (domek – 56 euro/dwie noce, tipi 4-osobowe - 76euro/dwie noce)6 i 7. Shpella Guesthouse, Theth, Albania – pięć pokoi 2-osobowych (pokój - 60euro/dwie noce)8. Drymades Inn, Dhermi, Albania – dwa piętra, coś w rodzaju mieszkań z dwoma pokojami, kuchnią i łazienką (jedno piętro - 70euro)9, 10 i 11. Villa Wood, Dhermi, Albania – trzy pokoje 3-osobowe (pokój 105euro za pokój/trzy noce)12. White City Hotel, Berat, Albania – pięć pokoi 2-osobowych (pokój - 33 euro)13. Apartament Bojadzi, Ochryda, Macedonia – cztery pokoje (2-osobowe - 30 euro, pokój 3-osobowy - 40 euro)14. Travelers Hostel, Belgrad, Serbia - dwa mieszkania (łączny koszt – 95euro)TRANSPORTKoszty paliwa podzieliliśmy po równo, mimo oczywistych różnic w spalaniu każdego z aut. Poza paliwem w rozliczenie samochodów wrzuciliśmy dodatkowo wszystkie opłaty związane z przejazdem - winiety, autostrady, tunele, parkingi, itp. Wyszło ok. 500 złotych za osobę.ATRAKCJERafting na Tarze – 44euro plus 4euro opłaty za przebywanie w parku
;-)Ekstremalna tyrolka
:-) – 15euro – wrażenie bezcenne
:-DProm po Jeziorze Komani – 10euro za prom w obie stronyBlue Eye – 100lekówButrint – 700lekówUBEZPIECZENIEAXA Ubezpieczenie Podróżne „Daleko od domu” – 102 złote za osobę.Jedzenie to sprawa indywidualna, więc pozwolicie, nie będę tego rozpisywać. Ceny z reguły są niższe, bądź porównywalne do polskich. W każdym razie na jedzeniu oszczędzać nie warto, bo jest naprawdę pyszne!Jeśli jest coś, czego jesteście ciekawi, a o czym zapomniałam wspomnieć w relacji, pytajcie. Dziękuję, tym którzy dotrwali ze mną do końca. Do usłyszenia za rok!
:-)
@Maxima0909, o nie!!!
:( I to jeszcze TE zdjęcia...Moje ulubione.....
:( Będę Cię gorąco namawiać, żebyś jednak jeszcze raz je wgrała. Moje też poleciały i powolutku, w miarę wolnych chwil, wgrywam od nowa. Nie jest tak źle, zaręczam. Dodatkowy plus - przypominasz sobie wyjazd ze szczegółami
:) Umieść na społeczności, tam są bezpieczne.Wgraj je, wgraj je, wgraj je...proszę :*
Wgrywam na społeczność fly4free, @olus mi doradziła. A o tym na "p" to nawet nie chcę mówić :/ właściwie, ta nazwa powinna stać się nowym przekleństwem
:D
I całe szczęście! Miasto jest wizerunkowo spójne, a kolejne, odkrywane w trakcie spacerów „smaczki” i detale sprawiają, że bezcelowe przechadzki należą do bardzo przyjemnych. Czerwono-pomarańczowe dachy, plątanina brukowanych XIX wiecznych uliczek i zdobiące je kolorowe, oldschoolowei garbusy. Stare auta wprowadzają bardzo oryginalny klimat.
Stylowe latarenki rozsiane po całym mieście są kolejnym atrybutem miasta.
Można by powiedzieć, że Ochryda cerkwiami stoi. Jest ich tu cała masa, chociaż z powodu małej ilości czasu niestety nie poświęciliśmy żadnej z nich większej uwagi. Mieliśmy tylko jedno popołudnie i z przyjemnością porzuciliśmy ambitne plany zwiedzania. Chłonęliśmy za to atmosferę miasta... :-)
Asia i Marek dotarli do twierdzy cara Samuela górującej nad miastem. Z jej murów roztacza się piękny widok na Ochrydę i jezioro.
Dotarli również do świetnie zachowanego antycznego teatru, na deskach którego wspólcześnie wciąż odbywają się różnego rodzaju imprezy.
Wieczorem udaliśmy się na obiado-kolację do jednej z restauracji usytuowanej bezpośrednio przy jeziorze. I chociaż ceny nie należały do najniższych, to grillowane rybki warte były każdych pieniędzy.
Polecam Ochrydę!!! Poza sezonem. Na dłużej. Na spokojnie. To miasto ma duszę. Warto je zobaczyć, poczuć i posmakować....
Rano, ostatni rzut oka na zaspane jeszcze miasto i spokojne, malownicze jezioro Ochrydzkie z kołyszącymi się w błogiej ciszy łódkami…
W drodze do Polski zaplanowaliśmy jeden nocleg. W Belgradzie. Zanim jednak opuściliśmy Macedonię, zatrzymaliśmy się w Skopje.
W stolicy spędziliśmy ok. 3 godziny. To mało czasu. Na pewno niewystarczająco, aby spokojnie przejść się jej ulicami, poczuć i poznać jakim miastem jest NAPRAWDĘ. Ponoć nie należy „oceniać książki po okładce”. „Okładka” jaką wita nas Skopje, na pierwszy rzut oka może nieco przytłaczać i onieśmielać, dlatego obiektywna ocena wymaga poświęcenia odpowiedniej ilości czasu. ;-)
Dla mnie Skopje architektonicznie jest miejscem wręcz surrealistycznym. Prześmiewczo określanym na zachodzie jako „theme park”. Prawda jest taka, że określenie to nie wzięło się z niczego.. ale od początku.
Tak naprawdę na obecne oblicze miasta miały wpływ dwa czynniki. Pierwszy, to 17 długich sekund, przeszło pół wieku temu. Tyle trwało trzęsienie ziemi, które dotknęło Skopje w 1963 roku i które zniszczyło ponad 80 % jego powierzchni. Drugim czynnikiem jest człowiek i jego megalomańskie wizje. Nikoła Gruewski, chcąc podnieść miasto z ruin i zbudować jego nowe oblicze zatracił się formie, zapominając o treści.
Skopje to dwa światy po dwóch stronach rzeki Wardar. Część południowa to Skopje „chrześcijańskie” – nowoczesne centrum, komercyjne i biznesowe. Część północna to gwarna Stara Czarszija (Čaršija), czyli dzielnica muzułmańska.
Na skalistym wzniesieniu nad miastem góruje Skopsko Kale – twierdza powstała w czasach bizantyjskich.
Od niej właśnie zaczęliśmy zwiedzanie. Wstęp na jej teren nie jest odpłatny. Obiekt również został mocno uszkodzony na skutek wspomnianego trzęsienia ziemi i do tej pory nie został odbudowany. Nie jest sam w sobie atrakcyjny, ale swoim gościom oferuje całkiem okazałą panoramę miasta, dla której warto twierdzę odwiedzić.
Kierując się w dół, w stronę mostu prowadzącego na Plac Macedoński po lewej stronie mijamy meczet Mustafy Paszy, który jest największą i najlepiej zachowaną muzułmańską świątynią w Macedonii. Okazały minaret ma 42 metry wysokości. Meczet góruje nad najbardziej klimatyczną częścią miasta - Starą Czarsziją.
Na Starym Bazarze silnie odczuwa się wpływy tureckie i albańskie. Tureckie, ponieważ Skopje, tak jak właściwie cały Półwysep Bałkański, przez wiele stuleci wchodziło w skład Imperium Osmańskiego, a albańskie, ponieważ rejon ten zamieszkany jest głównie przez Albańczyków. Na bazarze mieszają się kultury i style życia w bardzo pozytywny i kolorowy sposób. To taki „orient, choć oswojony.” :-)
Uwielbiam takie miejsca! Znów wąskie uliczki wypełnione straganami, gdzie można nabyć unikalne pamiątki, na przykład dywany. Zakamarki pełne rozmaitych pracowni rzemieślniczych, na przykład pracowni złotniczych z oryginalną biżuterią. Z kawiarenkami, w których można napić się mocnej kawy z tygielka, parzonej według tradycyjnej tureckiej receptury. W uliczkach można natknąć się na saloniki golibrodów i fryzjerów, do których wstęp mają tylko mężczyźni. Oczywiście nadgorliwi znajdą i towar wątpliwej jakości, ale uwierzcie mi, to nie jest miejsce typowo turystyczne.
Żałuję, że nie mogliśmy poświęcić mu więcej czasu. Byliśmy tam koło południa. Uliczki nie tętniły jeszcze życiem, a mimo wszystko nie chciałam stamtąd odchodzić. Podobno, żeby poczuć atmosferę miejsca należy zjawić się tam wieczorem, kiedy gwar, życie towarzyskie i zapach kawy przenikają się, tworząc niepowtarzalny klimat… Czytałam wiele relacji o Starej Czarsziji w Skopje i wszyscy, niemal jednogłośnie twierdzą, że Mały Stambuł (bo tak nazywana jest ta dzielnica), jest prawdziwą esencją miasta, która przenosi nie tylko na inny kontynent, ale i w czasie.
Ponad to, mają tu wyjątkowo ciekawe pojazdy. :-D Gdyby nie to, że byliśmy w Macedonii, pomyślałabym, że są albańskiej myśli technicznej. ;) Chociaż, jak wspominałam, Albańczyków w tej części miasta jest dość sporo, więc kto wie, może niewiele się pomyliłam…. ;-)
A teraz przejdźmy do drugiej części miasta, której rewitalizacja wymknęła się spod kontroli ;-)
Łukowatym, kamiennym mostem łączącym starą i nową cześć miasta przedostaliśmy się na główny plac w Skopje, którego centralną część zdobi gigantyczny, 22-metrowy pomnik Aleksandra Wielkiego. Oficjalna nazwa pomnika, ze względów politycznych (konflikt z Grecją), została zmieniona na „Wojownika na koniu”.
I od tego momentu przepych, choć nie jestem przekonana, czy w najlepszym wydaniu atakował nas właściwie zewsząd. Miasto wzbudza ambiwalentne uczucia. Z jednej strony jest tak wyjątkowo inne, tak zaskakujące, tak wyłamujące się poza wszelkie schematy, że z wielkimi od zdumienia oczami można lawirować pomiędzy kolejnymi pomnikami-fontannami. Z drugiej jednak strony, po pewnym czasie ogrom i mnogość budowli przytłacza.