Gospodarze przygotowali dla nas przepyszną kolację. Zaserwowali zupę kukurydzianą (najlepszą jaką w życiu jadłam), grillowaną rybę, do tego tradycyjne, a la pomidorowo-paprykowe „leczo” z lokalnym serem i świeże pieczywo. Po ponad 22 kilometrowym trekkingu jedzenie znikało ze stołu jak kamfora.
:D
Kumulacja atrakcji: samochodowa przeprawa do Theth, intensywny wieczorek zapoznawczy oraz całodniowy trekking sprawiły, że tego dnia byliśmy gotowi oddać się w objęcia Morfeusza dużo, dużo wcześniej.
;-) Chcieliśmy odpowiednio zebrać siły. Nazajutrz, czekał nas powrót 16kilometrowym „przeklętym” odcinkiem drogi. Teraz, znając już przeciwnika, postanowiliśmy podejść do wyzwania mądrzej i nie tracąc czasu, pożegnać Theth o świcie. Sprawdziliśmy czas wschodu słońca na Internecie i po chwili wszystko okazało się jasne. 6:31! Przypadek??? Popatrzyliśmy na siebie znacząco...
:-P
pestycyda napisał:
Strasznie miło czytać relacje z miejsc, w których się było. A pogoda to faktycznie się Wam udała
:) Pisz! Pisz dalej! Ale przyznaj - Theth jest przepiękne...
:)
@pestycyda jest! tam chłonęłam atmosferę gór całą sobą po raz pierwszy, teraz kiedy przeglądam zdjęcia, żeby wrzucić ich choć kilka do relacji, zachwycam się po raz drugi! Góry Przeklęte mają moc
:D
Betlin napisał:
Bardzo miło patrząc na Twoje zdjęcia powspominać stare dobre czasy. My byliśmy w Theth latem 2012 r. i wjeżdżaliśmy od drugiej strony
:D terenową trasą, a wyjeżdżaliśmy na Koplik. Bardzo się to miejsce zmieniło. W naszej ekipie dwoje bohaterów wykąpało się w wodzie całkowicie dobrowolnie, łącznie z zanurzeniem głowy
:shock: - woda miała temp. 8 stopni.
@Betlin "wykąpało się dobrowolnie" :-O to dla mnie tak samo niepojęte jak dobrowolna kąpiel naszych chłopaków w Grabie. Gdyby mi płacili to za nic na świecie bym do takiej zimnicy nie weszła!!!
;-)
24 września (8.dzień) – w drodze na południe – Kruja i Dhermi
O dziwno wyjazd pod górę okazał się być dużo prostszy, niż się spodziewaliśmy. I już po niespełna dwóch godzinach, zatrzymaliśmy się pod charakterystycznym krzyżem, żeby po raz ostatni popatrzeć na niesamowite szczyty Albańskich Alp, a następnie skierować się na południe kraju w poszukiwaniu nadmorskich krajobrazów.
W drodze na wybrzeże zatrzymaliśmy się w Kruji, historycznej stolicy Albanii. Miasto turystycznie znane jest z dwóch powodów.
1. Nierozerwalnie związane jest ze Skandenbergiem - bohaterskim przywódcą, który w XV wieku jako jedyny wódz w Europie skutecznie bronił się przed okupacją Imperium Osmańskiego. W Kruji można zobaczyć jego pomnik oraz zwiedzać zamek. Znakiem rozpoznawczym Skanderbega był wielki hełm z przytłoczoną do niego głową kozła i sumiaste wąsy.
:)
2. W Kruji można przejść się zabytkową uliczką targową, pełną pamiątek regionalnych, niestety w przeważającej części, „made in china”.
Nowocześniejsza część Kruji.
Miasto nie zrobiło na nas wielkiego wrażenia, dlatego sugeruję traktować je raczej w kategoriach szybkiego postoju w celu rozprostowania nóg, aniżeli atrakcji samej w sobie.Drogą szybkiego ruchu kierowaliśmy się dalej na południe. Jechaliśmy tam z nadzieją na kilka prawdziwie upalnych chwil. Wszyscy byliśmy bardzo spragnieni słońca i widoku morza. W zasadzie od pierwszych dni wyjazdu noce były bardzo zimne. Czasami temperatura sięgała góra 6stC. Od Grabu, nieprzerwanie wlokło się za nami przeziębienie.
Ciekawostka 11 – Przyznam szczerze, że stan albańskich dróg w wielu miejscach pozytywnie nas zaskoczył. Mimo, że początkowo odcinek tuż za granicą nie napawał optymizmem, to podróżując po kraju, nasze zdanie sukcesywnie się zmieniało. Drogi szybkiego ruchu są szerokie i gładkie jak stół. Niczym nie odbiegają od znanych nam, zachodnich standardów. Biorąc pod uwagę, że przed 1991 rokiem Albania właściwie nie miała utwardzonych dróg, bo posiadanie prywatnych samochodów było zakazane, postęp infrastrukturalny, jaki się dokonał przez dwie dekady, jest imponujący.
Nie we wszystkich kwestiach jednak postęp cywilizacyjny jest tak widoczny. Im dalej na południe, tym zaśmiecone pobocza rzucały się w oczy z coraz większą siłą. Były wszędzie.
Ciekawostka 12 – Prawdziwym problemem Albanii są śmieci. Piękny krajobrazowo kraj coraz gęściej przykryty dywanem różnego rodzaju odpadów, nieuchronnie traci swój urok. Śmieci stały się stałym elementem przyrody, niestety nawet parków narodowych. Najsmutniejszym jest chyba fakt, że istotą problemu nie jest, jak mogłoby się wydawać, brak funduszy, czy środków na zorganizowanie akcji „sprzątanie świata”. Głównym czynnikiem potęgującym zjawisko, jest ludzka mentalności. W Albanii nadal panuje powszechne przyzwolenie na rzucanie pod nogi wszystkiego, co przestało być użyteczne. Nikomu, poza jak sądzę turystami, to nie przeszkadza.
Natura obdarzyła Albanię pięknym wybrzeżem. Droga do Dhermi, do którego się kierowaliśmy, prowadziła serpentynami wysoko, wzdłuż linii brzegowej, zapewniając malownicze widoki. W okolicach Durres, zgodnie z opowiadaniami znajomych, znajdować się miały przepiękne plaże. Piaszczyste, szerokie, z łatwym dostępem do wody. Idealne wręcz na realizację mniej ambitnej części wyjazdu, polegającej na ogólnie pojętym lenistwie. 2 dni wygrzewania chorych organizmów na plaży i objadania się pysznymi owocami morza. Bez wyrzutów.
W Polsce zarezerwowaliśmy jeden z najwyżej ocenianych hoteli na internecie. Najbliższe noclegi były najdroższymi ze wszystkich, ale kompleks zlokalizowany był właściwie na plaży, składał się z ładnych domków, oferował basen, własną restauracje ze świeżymi owocami morza, boisko do siatkówki, itp. Wydawało się, że to kondensacja wszystkiego, czego oczekiwaliśmy. Można było oczywiście zrobić takie zdjęcia:
Ładnie nie?
;-) Natura starała się jak mogła, zachód był przepięknie kolorowy!
A teraz niestety element ludzki - rzeczywistość, która mocno dała nam w twarz..... Okolica hotelu nie była sprzątana od dawna. Śmieci walały się wszędzie. Przepełnione kontenery za hotelem roztaczały paskudny smród rozkładającej się żywności. Basen był tak brudny, że częściowo zaczął obrastać glonami, a przyhotelowa plaża była wielką popielniczką z setką petów zakopanych w piasku.
W domkach brakowało poszewek na poduszki, papieru toaletowego i ręczników. O wszystko trzeba było się upominać. O wszystko prosić…. Zszokowani tym, co zastaliśmy w super-hiper najlepszym hotelu w okolicy, udaliśmy się do restauracji na wieczorną obiado-kolację. Z karty można było wybrać raptem dwie pozycje. Plus za to, że były naprawdę smaczne.
I może posiłek dźwignąłby trochę wizerunkowo to miejsce, gdyby nie fakt, że do naszego rachunku zostało „omyłkowo” doliczone ponad 3000leków tajemniczego, nikomu nieznanego zamówienia. Może kelnerom wydawało się, że przy podliczaniu rachunku dla 9 osób „przemycą” kilka nadprogramowych pozycji…. Byliśmy wściekli i zażenowani standardem miejsca... Jeszcze tego samego wieczoru poprosiliśmy o rozmowę z menadżerem. Ten, całą sytuację tłumaczył huraganami, które podobno przed naszym przyjazdem mocno doświadczyły okolice Durres. Nawet jeśli nie mijał się z prawdą, to po miejscu o wysokim standardzie oczekiwałabym mimo wszystko poinformowania mnie o zaistniałej sytuacji, chociażby mailowo i uzgodnienia, czy mimo wszystko decydujemy się na warunki, które zastaniemy za odpowiednio niższą cenę, czy rezygnujemy nie ponosząc kosztów. Miałam natomiast wrażenie, że obsługa „brała nas na przeczekanie”. A nuż nikt się o nic nie upomni, a nuż przejdzie. Było za późno na szukanie czegoś alternatywnego, dlatego decyzje o tym, czy szukamy innych noclegów, zostawiliśmy na kolejny dzień.25 września (9. dzień) – Palmowy Raj
Rano obsługa hotelowa i kelnerzy restauracji nawet nie starali się zatrzeć złego wrażenia. Śniadanie zorganizowane było w stylu szwedzkiego stołu. Z tym, że połowa talerzy stała pusta ( i nikt nie kwapił się do ich uzupełnienia). Druga połowa, z pewną zawartością, mogła robić tylko dobre wrażenie, bo sztućców za pomocą, których można byłoby cokolwiek nabrać, nie było. Za kawę musieliśmy osobno zapłacić. A kiedy łaskawie się jej doprosiłam, w zamian za kilka euro otrzymałam to…
z gustowną „łyżeczką”, którą pan na poczekaniu, bez skrępowania, przepiłowywał… czara goryczy się przelała….
Wyruszyliśmy na poszukiwania miejsca, w którym się zrelaksujemy, a nie doprowadzimy do rozstroju nerwowego. I wiecie co? Wiem, że tak miało być! Gdyby nie ten nieszczęsny Drymades Inn, nie trafilibyśmy do palmowego raju. A do takiego miejsca właśnie podświadomie chcieliśmy trafić! Pokochaliśmy je od pierwszego wejrzenia i gdybyśmy kiedykolwiek zdecydowali się wrócić na wybrzeże Albanii, to nie wyobrażam sobie szukać czegokolwiek innego! Na terenie Villa Wood stoi kilka drewnianych, przytulnych domków z werandą.
Oprócz tego, w cieniu przyjemnej, drewniano-wiklinowej wiaty z non stop zaopatrzonym barkiem
;) można porządnie odpocząć, słuchając nienachalnej albańskiej muzyki, puszczonej w tle.
Podczas naszego pobytu cały ośrodek utrzymany był w czystości, z dbałością o najmniejsze szczegóły. Tutaj jakby huragan nie dotarł…. A jeśli dotarł, to widocznie jego skutki można było usunąć.
Mieliśmy najlepszego na świecie gospodarza, Tommiego. Uśmiechnięty, otwarty, pomocny! Służył radą, był niekończącą się studnią ciekawej historycznie wiedzy. Towarzyszył nam przy wieczorno-nocnych rozgrywkach pokerowych i generalnie wyrabiał mocne ponad 100 % normy. Wszystkie te czynniki wpływały na nieprawdopodobną atmosferę miejsca.
Kilkanaście metrów niżej korzystaliśmy z malutkiej, czasami stwarzającej wrażenie wręcz prywatnej plaży, która osłonięta z obu stron kamieniami tworzącymi naturalne granice, zapewniała komfort, kameralną atmosferę i spełniała nasze wszystkie oczekiwania. Nawet drobniutkie kamyczki, z których była usypana, skradły nasze serce. Nie kłuły w stopy i nie wciskały się nachalnie wszędzie, tak jak ma to w zwyczaju robić piasek. Cud miód i orzeszki. Nie orzeszki… Bake Rollsy rzecz jasna
;-)
No wreszcie!!!
:) Czekałam i czekałam na tę relację
:) Przepiękny ten Durmitor... Uwielbiam takie miejsca. Teraz mi trochę szkoda, że Czarnogórę potraktowaliśmy tylko przejazdem. Ale przynajmniej jest pretekst, żeby tam wrócić
:)Pozdrawiam:)
Bardzo fajna relacja, czekam na więcej...na pewno przeczytam
;)@Maxima0909 Odnośnie ciekawostki nr 1 - W prawosławiu w trakcie ślubu młodzi stoją na takim właśnie haftowanym ręczniczku,stąd wzięło się ogólnie znane stwierdzenie "Stanąć na ślubnym kobiercu". Z resztą ręczniczek później jest przechowywany jako taka swego rodzaju rodzinna relikwia-pamiątka i przy okazji różnych ważnych uroczystości towarzyszy rodzinie (różnego rodzajuprzysięgi, błogosławieństwa, pogrzeb...) lub jest darowany cerkwi, w której się brało ślub.
bozenak napisał:Świetna relacja
:D Czekam na więcej.orchidea04 napisał:@Maxima0909 czekamy na więcej!
;)@bozenak i @orchidea04 Dziękuję, to bardzo motywujące, postaram się wrzucać kolejne "odcinki" regularnie
:) pestycyda napisał:No wreszcie!!!
:) Czekałam i czekałam na tę relację
:) Przepiękny ten Durmitor... Uwielbiam takie miejsca. Teraz mi trochę szkoda, że Czarnogórę potraktowaliśmy tylko przejazdem. Ale przynajmniej jest pretekst, żeby tam wrócić
:)@pestycyda Ogromnie się cieszę, że udało mi się trochę odczarować tą Czarnogórę
;)marcino123 napisał:Durmitor powiadasz... opad szczęki
:) ale na szczęście urlopu na 17 jeszcze trochę zostało...
8-)@marcino123 Warto!
:) Gorąco polecam!Ninoczka napisał:Kiedyś mówiłam, że jak zostanę starym niemieckim emerytem zamieszkam w Peraście
;) chyba się w tym utwierdzam
:)@Ninoczka Hehe. Zupełnie nie dziwi mnie Twój wybór
;)Pacyfa napisał:W prawosławiu w trakcie ślubu młodzi stoją na takim właśnie haftowanym ręczniczku, stąd wzięło się ogólnie znane stwierdzenie "Stanąć na ślubnym kobiercu".@Pacyfa I wszystko jasne, dziękuję!
Maxi1982 napisał:Żona przestań stroić ten nasz "domek" zajmij się ważniejszymi rzeczami
:P Pisz dalej bo pomimo, że byłem tam z Tobą to chcę to przeżyć jeszcze raz
;-)@Maxima0909 słuchaj męża - nie zawsze, ale w tym przypadku słuchaj
;)
Do granicy prowadziła nas tak dziwnie wąska, niemal polna droga, że momentami zastanawiałam się, czy niechcący nie przekraczamy jej w niedozwolonym miejscu, na dziko. Do dziś nie wiem, czy nasza nawigacja wariowała urozmaicając nam przeprawę, czy Albania w ten sposób przeprowadza wstępną selekcję i zaprasza do siebie tylko tych najmocniej zdeterminowanych.
:P Na przejście dotarliśmy koło 21:15. Ciekawostka 4 – Zgodnie ze schematem powtarzającym się do tej pory zawsze podczas przekraczania granic - po odprawie po stronie czarnogórskiej, powoli przemieszczaliśmy się pasem granicznym, wypatrując stanowisk celników po stronie albańskiej. Gdy zaczęły pojawiać się pierwsze domy mieszkalne dotarło do nas, że już raczej ich nie uświadczymy. Bardzo nas to zaskoczyło. W sumie do końca byliśmy trochę zdezorientowani. W głowie rodziły się kolejne pytania. Czy na pewno przekroczyliśmy granice zgodnie z prawem?
:) To w końcu dziki kraj.. Może należało gdzieś skręcić...? Może coś przeoczyliśmy w ciemnościach? i w końcu.. - is it perfectly safe…??? Sprawa tak na prawdę wyjaśniła się dopiero po powrocie do Polski. Dowiedzieliśmy się, że w celu usprawnienia przepływu turystów, budki obu państw zostały połączone. Dzięki temu, nie trzeba czekać w dwóch kolejkach. Sprytne… ale przyznacie – trochę dziwne.
:DJuż kilka kilometrów za granicą krajobraz za oknami zmienił się znacząco. Mijaliśmy odrapane, betonowe baraki, pełniące trudną do odgadnięcia funkcję. Wyglądające na opuszczone, rozpadające się domy. Stada wałęsających się bezdomnych psów. Na poboczach walające się śmieci i wszechobecne dziury w drodze pozwalające na poruszanie się jedynie ruchem jednostajnie wolnym, zygzakowym. Teren brudny i zaniedbany. Albania przywitała nas oczywistą, kłującą w oczy biedą. Po 22 dotarliśmy do Shkodra Lake Resort. Miejsce, oprócz tego, że powstało w sąsiedztwie Jeziora Szkoderskiego i w konsekwencji krajobrazowo zagarnęło wszystko co najlepsze, zrobiło na nas pozytywne wrażenie pod względem czystości. Mimo pozasezonowego terminu na terenie ośrodka wypoczywało nadal sporo turystów i miłym zaskoczeniem był fakt, że nie wiązało się to z zalegającymi wszędzie śmieciami, czy nieposprzątanym sanitariatem. A piszę o tym, ponieważ jak się wkrótce miało okazać, brak zalegających gdzie popadnie śmieci jest w Albanii pewnego rodzaju ewenementem, zasługującym na wyjątkową uwagę. Na terenie ośrodka, tuż nad wybrzeżem znajdowała się restauracja, do której, właściwie zaraz po przyjeździe, udaliśmy się na kolację! Nieziemski mix owoców morza w sosie pomidorowym, który wtedy zjadłam, był jednym z najsmaczniejszych posiłków wyjazdu. A konkurencja, trzeba przyznać, była spora, bo na Bałkanach w kwestii jedzenia można się zatracić….
:-)Wszyscy najedliśmy się do syta, a następnie przenieśliśmy się na hamaki i ławeczki w pobliżu naszych, tym razem dość oryginalnych, miejsc noclegowych. Dla odmiany, zdecydowaliśmy na przestronne tipi. Możliwość nocowania w charakterystycznych namiotach była fajnym przeżyciem, choć temperatura w nocy spadała na tyle, że trzeba było się ratować wskakując w dodatkowe dresy.Kolejny dzień planowaliśmy spędzić na relaksie, pozwalając organizmom na zregenerowanie sił. Postanowiliśmy połączyć wypoczynek z mało wymagającą fizycznie atrakcją. Rejs promem po Jeziorze Koman wydawał się być idealnym połączeniem przyjemnego z pożytecznym – odrobina wytchnienia w kojących okolicznościach przyrody. Jedynym minusem był fakt, że promy wypływały w rejs tylko raz dziennie, o 9:00 rano z miejscowości Komani. Od tego miejsca dzieliło nas zatem ok 70km i, zgodnie z googlemaps, 2 godziny jazdy. Biorąc pod uwagę jakiś krótki postój na trasie w celu kupienia śniadania i uwzględniając dodatkowy kwadrans „na wszelki wypadek”, z obliczeń wynikało, że czekała nas kolejna, wręcz niedorzecznie wczesna pobudka. Czy to na pewno wakacje???Znacie te rozterki „rozum vs. serce”? No więc rozum, w związku z poranną pobudką, nakazywał kłaść się spać, ale miękkie serce ulegało dziwnej, tajemniczej mocy, która uporczywie wyciągała z tipi. Nie wiem, o której poszliśmy spać, ale chyba rozsądniejszym byłoby nie kłaść się wcale..
Bardzo miło patrząc na Twoje zdjęcia powspominać stare dobre czasy. My byliśmy w Theth latem 2012 r. i wjeżdżaliśmy od drugiej strony
:D terenową trasą, a wyjeżdżaliśmy na Koplik. Bardzo się to miejsce zmieniło. W naszej ekipie dwoje bohaterów wykąpało się w wodzie całkowicie dobrowolnie, łącznie z zanurzeniem głowy
:shock: - woda miała temp. 8 stopni.
Piękna, poruszająca historia z tym napisem...Wstyd przyznać, ale nie wiedziałam o tym. Dziękuję za poszerzenie wiedzy:)I, oczywiście, czekam na ciąg dalszy (niecierpliwie).
29 września (13. dzień) – Ochryd, MacedoniaRankiem opuszczamy Berat. Opuszczamy też Albanię… Krótkie podsumowanie? Na wstępnie obiecałam subiektywną ocenę Albanii, bez lukru. Niech więc tak będzie. Choć mam tremę, bo niestety do zachwytów mi daleko, a mam świadomość, że wielu z Was ją pokochało. Albania jest krajem, do którego wspomnieniami z pewnością wrócę nie raz, ale nie zauroczyła mnie na tyle, żebym planowała do niej wrócić. Nie chcę jej niesprawiedliwie osądzić, ale na mnie niestety nie zrobiła wrażenia… Momentami czułam wręcz rozczarowanie. Szczególnie na południu.Nawet jeśli natura obsypała Albanię całą masą pięknych widokowo miejsc, to ilość śmieci bezustannie towarzysząca zwiedzaniu mocno rozprasza. I nie chodzi tu o moje wygodnictwo, czy „zmanierowanie”, ale zwyczajnie jest mi trudno się zrelaksować ze stertą śmieci za moimi plecami.Albania nie zachwyciła mnie krajobrazowo, tak jak np. zachodnie wybrzeże Stanów. Nie zafascynowała w sensie obyczajowo-kulturowym, jak np. Maroko (w którym nawet śmieci i gnijące na ulicach owoce nie zabrały mi radości poznawania). Albania kilka razy zaskoczyła, choć nie jestem przekonana, czy w sensie pozytywnym… Z jednej strony niebanalna, „oderwana od rzeczywistości”, z drugiej niestety nadal trochę nijaka.Oferuje góry – to fakt. Ale i w Polsce jest mnóstwo zacisznych, malowniczych górskich miejsc. Równie pięknych! Góry Przeklęte są cudownym miejscem, ale czy na tyle wyjątkowym/innym, żeby specjalnie dla nich tam jechać? Dla mnie nie. To może jechać tam ze względu na morze? Linia brzegowa oferuje liczne plaże. Niektóre dzikie, niektóre opanowane przez tłumy turystów. Co kto lubi. Ale znowu… czy jest w nich coś, co sprawiłoby, że zbierałabym szczękę z ziemi? Że któraś z nich w sposób szczególny by mnie urzekła? Nie. Są według mnie przeciętne. Te, które widzieliśmy nie kusiły ani rajskością, ani egzotycznością. Woda choć przejrzysta, to nie oferuje atrakcji w postaci kolorowych rybek, czy raf (na to oczywiście nie liczyliśmy, ale ogólnie nie należę do amatorów plażowania, więc to, co mogłoby mnie nad morzem zatrzymać na dłużej, to snorkeling).Dobra strona wyjazdu do Albanii to fakt, że zweryfikował on moje oczekiwania względem przyszłych destynacji. Zrozumiałam, że od wyjazdów wakacyjnych, na które czekam cały rok oczekuję efektu WOW. Szukam w nich czegoś, co byłoby dla mnie ODKRYWCZE. Czegoś, czego dotąd nie poznałam/nie widziałam – np. krajobrazowo lub z czym nie miałam styczności – np. kulturowo/religijnie. Ta, z perspektywy Europejczyka, „NIENORMALNOŚĆ” jest dla mnie najbardziej fascynująca/pociągająca. Może stąd dość surowa ocena Albanii, której zabrakło „egzotyki”. Byłabym niesprawiedliwa, gdybym nie wspomniała o zaletach kraju, bo przecież ma ich sporo!1. Spodobało mi się usłyszane gdzieś stwierdzenie „Albania to dziki kraj”. Faktycznie coś w tym jest. Nie ma sensu jej porównywać, ani z zachodem, ani ze wschodem. To naród mocno pokrzywdzony przez los i historię. Zetknięcie się z tak ciągle widocznymi i oczywistymi skutkami wieloletniego komunizmu to swego rodzaju podróż w czasie. Podróż, która na pewno daje do myślenia, uczy pokory i daje lekcje. Albańska podróż to kilka dni najciekawszej lekcji historii, na jakiej byłam. Mogłam uczyć się jej z jej mieszkańcami i miałam okazję zobaczyć jej długofalowe konsekwencje, które nadal są wręcz namacalne. Po powrocie do Polski przygotowując relację dużo czytałam, żeby mieć pełniejszy obraz i uważam, że wiedza historyczna i nie chcę, aby zabrzmiało to zbyt patetycznie, ale sprowokowana tą wiedzą chwila zadumy to największe wartości, jakie wyniosłam z tych wakacji. 2. Albania wciąż jest tanią destynacją. (Choć od znajomych, którzy jeżdżą tam regularnie od kilku lat wiem, że ceny z roku na rok systematycznie rosną.)3. Dodatkowo, to co działa na korzyść Albanii, to z pewnością fakt, że nie jest tak popularna jak np. Chorwacja. (Choć sądząc po ilości budujących się nadmorskich kurortów, to jedynie kwestia czasu. Sądzę, że nieodległego.)4. Przepyszne jedzenie! Nie licząc marnej ryby koło Blue Eye nie pamiętam żadnej kulinarnej wtopy. Wszędzie jedliśmy ze smakiem. Regionalne specjały, które mieliśmy okazję kosztować w głębi kraju np. w Theth, czy Beracie były fantastyczne przygotowane. Podobnie, obłędne owoce morza na wybrzeżu. Co tu dużo mówić - skądś się wzięły nadprogramowe kilogramy, z którymi walczę do dzisiaj
;)5. I w końcu serdeczni ludzie, z którymi mieliśmy okazję porozmawiać i zwyczajnie pobyć trochę dłużej. Gościnność Albańczyków jest prawdziwa, nieprzereklamowana.Te rzeczy sprawiają, że na pewno niejednokrotnie będę z uśmiechem wspominać wakacje 2016 roku. c.d.n.
Subiektywne odczucia dotyczące odwiedzanych przez nas państw umieszczałam w relacji na bieżąco, więc w tym zakresie podsumowania robić nie będę, bo byłoby powieleniem tego, o czym już pisałam. Mam nadzieję, że obszerna relacja naszego wyjazdu, poszerzona o historyczne odniesienia i poparta kilkoma setkami zdjęć choć trochę przybliży Wam ten nieoczywisty region. Pomoże uporządkować wiedzę i zweryfikować dotychczasowe poglądy. Pejoratywny obraz Bałkanów w wielu kwestiach jest krzywdzący i już dawno nieaktualny. Państwa są gościnne, otwarte i coraz lepiej przygotowane na turystów. Miasta rozwijają się, a drogi rozbudowują bardzo dynamicznie.Nie sposób jednak nie wspomnieć, o tym, że np. kwestia tonącej w śmieciach Albanii przeciętnego Europejczyka może razić i tłumić zachwyt nad otaczającą przyrodą. Z różnych względów Albańczycy to ludzie o innej mentalności, dopiero na początku swojej cywilizacyjnej przemiany...Jestem przekonana, że Bałkany mają wiele do zaoferowania i zauroczą niejednego. Z drugiej jednak strony, wiem, że nie są kierunkiem uniwersalnym i mogą pozostawić niedosyt. Liczę na to, że niezdecydowanym relacja odpowie na pytanie, czy kierunek spełni Wasze oczekiwania i czy na Bałkanach odnajdziecie to, czego na wyjazdach szukacie. Bez względu na decyzję, życzę spełnienia podróżniczych planów!
:-)Jeśli chodzi o informacje praktyczne, czyli głównie kosztorys, to jest mi o tyle ciężko cokolwiek napisać, że tym razem podróżowaliśmy grupą dziewięcioosobową.NOCLEGIZe względu na nieparzystą ilość osób, noclegi organizowaliśmy różnie. Czasami wynajmowaliśmy całe mieszkanie, czasami dzieliliśmy się na dwie grupy po 4-5 osób – np. w bangalowach, czy tipi. Czasami, szczególnie w hotelach, braliśmy pokoje 2-osobowe, choć bywało, że każdy miał inną cenę…Podzielę się z Wami miejscami, w których nocowaliśmy, bo uważam, że każde z nich jest godne polecenia.1. Apartament Viktorija, Uzice, Serbia – dwa mieszkania (3-osobowy – 32 euro; 6-osobowy – 48euro)2 i 3. Etno Selo Grab, Grab, Czarnogóra – dwa 6-osobowe bungalowy (1 bungalow – 59 euro/dwie noce)4 i 5. Shkodra Lake Resort, Albania – dwa tipi i domek (domek – 56 euro/dwie noce, tipi 4-osobowe - 76euro/dwie noce)6 i 7. Shpella Guesthouse, Theth, Albania – pięć pokoi 2-osobowych (pokój - 60euro/dwie noce)8. Drymades Inn, Dhermi, Albania – dwa piętra, coś w rodzaju mieszkań z dwoma pokojami, kuchnią i łazienką (jedno piętro - 70euro)9, 10 i 11. Villa Wood, Dhermi, Albania – trzy pokoje 3-osobowe (pokój 105euro za pokój/trzy noce)12. White City Hotel, Berat, Albania – pięć pokoi 2-osobowych (pokój - 33 euro)13. Apartament Bojadzi, Ochryda, Macedonia – cztery pokoje (2-osobowe - 30 euro, pokój 3-osobowy - 40 euro)14. Travelers Hostel, Belgrad, Serbia - dwa mieszkania (łączny koszt – 95euro)TRANSPORTKoszty paliwa podzieliliśmy po równo, mimo oczywistych różnic w spalaniu każdego z aut. Poza paliwem w rozliczenie samochodów wrzuciliśmy dodatkowo wszystkie opłaty związane z przejazdem - winiety, autostrady, tunele, parkingi, itp. Wyszło ok. 500 złotych za osobę.ATRAKCJERafting na Tarze – 44euro plus 4euro opłaty za przebywanie w parku
;-)Ekstremalna tyrolka
:-) – 15euro – wrażenie bezcenne
:-DProm po Jeziorze Komani – 10euro za prom w obie stronyBlue Eye – 100lekówButrint – 700lekówUBEZPIECZENIEAXA Ubezpieczenie Podróżne „Daleko od domu” – 102 złote za osobę.Jedzenie to sprawa indywidualna, więc pozwolicie, nie będę tego rozpisywać. Ceny z reguły są niższe, bądź porównywalne do polskich. W każdym razie na jedzeniu oszczędzać nie warto, bo jest naprawdę pyszne!Jeśli jest coś, czego jesteście ciekawi, a o czym zapomniałam wspomnieć w relacji, pytajcie. Dziękuję, tym którzy dotrwali ze mną do końca. Do usłyszenia za rok!
:-)
@Maxima0909, o nie!!!
:( I to jeszcze TE zdjęcia...Moje ulubione.....
:( Będę Cię gorąco namawiać, żebyś jednak jeszcze raz je wgrała. Moje też poleciały i powolutku, w miarę wolnych chwil, wgrywam od nowa. Nie jest tak źle, zaręczam. Dodatkowy plus - przypominasz sobie wyjazd ze szczegółami
:) Umieść na społeczności, tam są bezpieczne.Wgraj je, wgraj je, wgraj je...proszę :*
Wgrywam na społeczność fly4free, @olus mi doradziła. A o tym na "p" to nawet nie chcę mówić :/ właściwie, ta nazwa powinna stać się nowym przekleństwem
:D
Gospodarze przygotowali dla nas przepyszną kolację. Zaserwowali zupę kukurydzianą (najlepszą jaką w życiu jadłam), grillowaną rybę, do tego tradycyjne, a la pomidorowo-paprykowe „leczo” z lokalnym serem i świeże pieczywo. Po ponad 22 kilometrowym trekkingu jedzenie znikało ze stołu jak kamfora. :D
Kumulacja atrakcji: samochodowa przeprawa do Theth, intensywny wieczorek zapoznawczy oraz całodniowy trekking sprawiły, że tego dnia byliśmy gotowi oddać się w objęcia Morfeusza dużo, dużo wcześniej. ;-) Chcieliśmy odpowiednio zebrać siły. Nazajutrz, czekał nas powrót 16kilometrowym „przeklętym” odcinkiem drogi. Teraz, znając już przeciwnika, postanowiliśmy podejść do wyzwania mądrzej i nie tracąc czasu, pożegnać Theth o świcie. Sprawdziliśmy czas wschodu słońca na Internecie i po chwili wszystko okazało się jasne. 6:31! Przypadek??? Popatrzyliśmy na siebie znacząco... :-P
@pestycyda jest! tam chłonęłam atmosferę gór całą sobą po raz pierwszy, teraz kiedy przeglądam zdjęcia, żeby wrzucić ich choć kilka do relacji, zachwycam się po raz drugi! Góry Przeklęte mają moc :D
W naszej ekipie dwoje bohaterów wykąpało się w wodzie całkowicie dobrowolnie, łącznie z zanurzeniem głowy :shock: - woda miała temp. 8 stopni.
@Betlin "wykąpało się dobrowolnie" :-O to dla mnie tak samo niepojęte jak dobrowolna kąpiel naszych chłopaków w Grabie. Gdyby mi płacili to za nic na świecie bym do takiej zimnicy nie weszła!!! ;-)
24 września (8.dzień) – w drodze na południe – Kruja i Dhermi
O dziwno wyjazd pod górę okazał się być dużo prostszy, niż się spodziewaliśmy. I już po niespełna dwóch godzinach, zatrzymaliśmy się pod charakterystycznym krzyżem, żeby po raz ostatni popatrzeć na niesamowite szczyty Albańskich Alp, a następnie skierować się na południe kraju w poszukiwaniu nadmorskich krajobrazów.
W drodze na wybrzeże zatrzymaliśmy się w Kruji, historycznej stolicy Albanii. Miasto turystycznie znane jest z dwóch powodów.
1. Nierozerwalnie związane jest ze Skandenbergiem - bohaterskim przywódcą, który w XV wieku jako jedyny wódz w Europie skutecznie bronił się przed okupacją Imperium Osmańskiego. W Kruji można zobaczyć jego pomnik oraz zwiedzać zamek. Znakiem rozpoznawczym Skanderbega był wielki hełm z przytłoczoną do niego głową kozła i sumiaste wąsy. :)
2. W Kruji można przejść się zabytkową uliczką targową, pełną pamiątek regionalnych, niestety w przeważającej części, „made in china”.
Nowocześniejsza część Kruji.
Miasto nie zrobiło na nas wielkiego wrażenia, dlatego sugeruję traktować je raczej w kategoriach szybkiego postoju w celu rozprostowania nóg, aniżeli atrakcji samej w sobie.Drogą szybkiego ruchu kierowaliśmy się dalej na południe. Jechaliśmy tam z nadzieją na kilka prawdziwie upalnych chwil. Wszyscy byliśmy bardzo spragnieni słońca i widoku morza. W zasadzie od pierwszych dni wyjazdu noce były bardzo zimne. Czasami temperatura sięgała góra 6stC. Od Grabu, nieprzerwanie wlokło się za nami przeziębienie.
Ciekawostka 11 – Przyznam szczerze, że stan albańskich dróg w wielu miejscach pozytywnie nas zaskoczył. Mimo, że początkowo odcinek tuż za granicą nie napawał optymizmem, to podróżując po kraju, nasze zdanie sukcesywnie się zmieniało. Drogi szybkiego ruchu są szerokie i gładkie jak stół. Niczym nie odbiegają od znanych nam, zachodnich standardów. Biorąc pod uwagę, że przed 1991 rokiem Albania właściwie nie miała utwardzonych dróg, bo posiadanie prywatnych samochodów było zakazane, postęp infrastrukturalny, jaki się dokonał przez dwie dekady, jest imponujący.
Nie we wszystkich kwestiach jednak postęp cywilizacyjny jest tak widoczny. Im dalej na południe, tym zaśmiecone pobocza rzucały się w oczy z coraz większą siłą. Były wszędzie.
Ciekawostka 12 – Prawdziwym problemem Albanii są śmieci. Piękny krajobrazowo kraj coraz gęściej przykryty dywanem różnego rodzaju odpadów, nieuchronnie traci swój urok. Śmieci stały się stałym elementem przyrody, niestety nawet parków narodowych. Najsmutniejszym jest chyba fakt, że istotą problemu nie jest, jak mogłoby się wydawać, brak funduszy, czy środków na zorganizowanie akcji „sprzątanie świata”. Głównym czynnikiem potęgującym zjawisko, jest ludzka mentalności. W Albanii nadal panuje powszechne przyzwolenie na rzucanie pod nogi wszystkiego, co przestało być użyteczne. Nikomu, poza jak sądzę turystami, to nie przeszkadza.
Natura obdarzyła Albanię pięknym wybrzeżem. Droga do Dhermi, do którego się kierowaliśmy, prowadziła serpentynami wysoko, wzdłuż linii brzegowej, zapewniając malownicze widoki. W okolicach Durres, zgodnie z opowiadaniami znajomych, znajdować się miały przepiękne plaże. Piaszczyste, szerokie, z łatwym dostępem do wody. Idealne wręcz na realizację mniej ambitnej części wyjazdu, polegającej na ogólnie pojętym lenistwie. 2 dni wygrzewania chorych organizmów na plaży i objadania się pysznymi owocami morza. Bez wyrzutów.
W Polsce zarezerwowaliśmy jeden z najwyżej ocenianych hoteli na internecie. Najbliższe noclegi były najdroższymi ze wszystkich, ale kompleks zlokalizowany był właściwie na plaży, składał się z ładnych domków, oferował basen, własną restauracje ze świeżymi owocami morza, boisko do siatkówki, itp. Wydawało się, że to kondensacja wszystkiego, czego oczekiwaliśmy. Można było oczywiście zrobić takie zdjęcia:
Ładnie nie? ;-) Natura starała się jak mogła, zachód był przepięknie kolorowy!
A teraz niestety element ludzki - rzeczywistość, która mocno dała nam w twarz.....
Okolica hotelu nie była sprzątana od dawna. Śmieci walały się wszędzie. Przepełnione kontenery za hotelem roztaczały paskudny smród rozkładającej się żywności. Basen był tak brudny, że częściowo zaczął obrastać glonami, a przyhotelowa plaża była wielką popielniczką z setką petów zakopanych w piasku.
W domkach brakowało poszewek na poduszki, papieru toaletowego i ręczników. O wszystko trzeba było się upominać. O wszystko prosić…. Zszokowani tym, co zastaliśmy w super-hiper najlepszym hotelu w okolicy, udaliśmy się do restauracji na wieczorną obiado-kolację. Z karty można było wybrać raptem dwie pozycje. Plus za to, że były naprawdę smaczne.
I może posiłek dźwignąłby trochę wizerunkowo to miejsce, gdyby nie fakt, że do naszego rachunku zostało „omyłkowo” doliczone ponad 3000leków tajemniczego, nikomu nieznanego zamówienia. Może kelnerom wydawało się, że przy podliczaniu rachunku dla 9 osób „przemycą” kilka nadprogramowych pozycji…. Byliśmy wściekli i zażenowani standardem miejsca... Jeszcze tego samego wieczoru poprosiliśmy o rozmowę z menadżerem. Ten, całą sytuację tłumaczył huraganami, które podobno przed naszym przyjazdem mocno doświadczyły okolice Durres. Nawet jeśli nie mijał się z prawdą, to po miejscu o wysokim standardzie oczekiwałabym mimo wszystko poinformowania mnie o zaistniałej sytuacji, chociażby mailowo i uzgodnienia, czy mimo wszystko decydujemy się na warunki, które zastaniemy za odpowiednio niższą cenę, czy rezygnujemy nie ponosząc kosztów. Miałam natomiast wrażenie, że obsługa „brała nas na przeczekanie”. A nuż nikt się o nic nie upomni, a nuż przejdzie. Było za późno na szukanie czegoś alternatywnego, dlatego decyzje o tym, czy szukamy innych noclegów, zostawiliśmy na kolejny dzień.25 września (9. dzień) – Palmowy Raj
Rano obsługa hotelowa i kelnerzy restauracji nawet nie starali się zatrzeć złego wrażenia. Śniadanie zorganizowane było w stylu szwedzkiego stołu. Z tym, że połowa talerzy stała pusta ( i nikt nie kwapił się do ich uzupełnienia). Druga połowa, z pewną zawartością, mogła robić tylko dobre wrażenie, bo sztućców za pomocą, których można byłoby cokolwiek nabrać, nie było. Za kawę musieliśmy osobno zapłacić. A kiedy łaskawie się jej doprosiłam, w zamian za kilka euro otrzymałam to…
z gustowną „łyżeczką”, którą pan na poczekaniu, bez skrępowania, przepiłowywał… czara goryczy się przelała….
Wyruszyliśmy na poszukiwania miejsca, w którym się zrelaksujemy, a nie doprowadzimy do rozstroju nerwowego. I wiecie co? Wiem, że tak miało być! Gdyby nie ten nieszczęsny Drymades Inn, nie trafilibyśmy do palmowego raju. A do takiego miejsca właśnie podświadomie chcieliśmy trafić! Pokochaliśmy je od pierwszego wejrzenia i gdybyśmy kiedykolwiek zdecydowali się wrócić na wybrzeże Albanii, to nie wyobrażam sobie szukać czegokolwiek innego!
Na terenie Villa Wood stoi kilka drewnianych, przytulnych domków z werandą.
Oprócz tego, w cieniu przyjemnej, drewniano-wiklinowej wiaty z non stop zaopatrzonym barkiem ;) można porządnie odpocząć, słuchając nienachalnej albańskiej muzyki, puszczonej w tle.
Podczas naszego pobytu cały ośrodek utrzymany był w czystości, z dbałością o najmniejsze szczegóły. Tutaj jakby huragan nie dotarł…. A jeśli dotarł, to widocznie jego skutki można było usunąć.
Mieliśmy najlepszego na świecie gospodarza, Tommiego. Uśmiechnięty, otwarty, pomocny! Służył radą, był niekończącą się studnią ciekawej historycznie wiedzy. Towarzyszył nam przy wieczorno-nocnych rozgrywkach pokerowych i generalnie wyrabiał mocne ponad 100 % normy.
Wszystkie te czynniki wpływały na nieprawdopodobną atmosferę miejsca.
Kilkanaście metrów niżej korzystaliśmy z malutkiej, czasami stwarzającej wrażenie wręcz prywatnej plaży, która osłonięta z obu stron kamieniami tworzącymi naturalne granice, zapewniała komfort, kameralną atmosferę i spełniała nasze wszystkie oczekiwania. Nawet drobniutkie kamyczki, z których była usypana, skradły nasze serce. Nie kłuły w stopy i nie wciskały się nachalnie wszędzie, tak jak ma to w zwyczaju robić piasek. Cud miód i orzeszki. Nie orzeszki… Bake Rollsy rzecz jasna ;-)