Szkoda, że warunki nie były łaskawsze, bo kręte i miejscami wąskie jezioro otoczone z każdej strony wapiennymi górami bujnie pokrytymi zieloną roślinnością, prezentowało unikatowy, dziewiczy widok i w pełnym słońcu z pewnością mogłoby zachwycić. Na stromych wzgórzach, poza pojedynczymi, skromnymi domostwami, nie było śladu cywilizacji. Teren wydawał się być zupełnie zapomniany. Żadnych dróg, żadnych linii energetycznych. Nic. Tylko górskie szczyty odbijające się w tafli jeziora oraz zdobiące je bujne lasy. Cisza i spokój.
Po pewnym czasie skapitulowaliśmy i przenieśliśmy się na niższy, zadaszony pokład. W poszukiwaniu czegokolwiek, co pomogłoby się rozgrzać, odkrywaliśmy najgłębsze zakamarki naszych plecaków. Ja na tym etapie nie wybrzydzałam. „Albanian girl.”
:)
Po ponad dwugodzinnym rejsie na horyzoncie zaczęła zarysowywać się przystań. Przystań, na którą czekaliśmy już więcej jak niecierpliwie. Marzyliśmy o ciepłej zupie, która pozwoliłaby zapomnieć o głodzie i pomogłaby się rozgrzać. Ustaliliśmy nawet, kogo wydelegujemy, żeby pobiegł zarezerwować dla nas miejsca w restauracji. O my durni...
Po pierwsze, ponownie - określenie „przystań” to dużo za dużo. Ale w porównaniu z tym, co tu zastaliśmy, ta w Komani błyskawicznie zyskała w naszych oczach
:) Po drugie, na brzegu stał wyłącznie jeden, smutny budynek z krzykliwie czerwoną parasolką na zewnątrz (żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia). Na dodatek lunął deszcz i cały teren wokół momentalnie przeistoczył się w błotną breję. Wspomniany domek okazał się być słabo zaopatrzonym sklepikiem. Klimat z cyklu PRL - puste półki i charakterystyczna waga na blacie. Zamiast rozgrzewającej zupy raczyliśmy się więc kupioną w akcie desperacji mięsną konserwą i… BakeRollsami, tym razem pełniącymi rolę łyżek. Spojrzenia ludzi wokół? Bezcenne. Ale najśmieszniejsze jest to, że okazało się, że nie tylko my płynęliśmy z naiwną nadzieją na ciepły obiad. Zrobiliśmy niezłą reklamę duetu Bakerollsow z konserwą, bo po chwili połowa przybyłych poszła w nasze ślady. Teraz, pisząc to, przypominam sobie ten obrazek i chce mi się śmiać, ale wtedy…?
:)
A! zapomniałabym o dość intrygującym systemie wyceniania produktów przez Pana Sklepikarza. Wszystko za 100 leków! System dobry, bo prosty! Acz, z teorii tylko.. 2xkawa + konserwa + Bake Rollsy, wydawać by się mogło - prosta matematyka. Takich zestawów kupiliśmy co najmniej 4, a ostateczna cena zawsze się różniła! I Pan nie miał z tym problemu, że średnio co 30 sekund kolejnemu obsługiwanemu klientowi puszczał zestaw w innej cenie.
:D
Podrażniliśmy trochę żołądki i byliśmy gotowi na kolejne dwie ekscytujące godziny rejsu.
Tym razem podeszliśmy do tematu bardziej kreatywnie i gdy tylko zaczynał padać deszcz w ramach walki z nudą zgłębialiśmy tajniki gry karcianej – Blef. Ozłocić tą, która miała ze sobą talię!
Reasumując – oto przepis na 10 ekscytujących i niezapomnianych godzin.
- 2 godz. brawurowej jazdy (sygnalizujące pierwsze symptomy szaleństwa kierowcy oraz wystawiające zawieszenie pojazdu na próbę) - 2,5 godziny rejsu promem (sprawdzające naszą determinację i tolerancję termiczną oraz znacząco obniżające ogólnie przyjęty próg wstydu), - 1 godzina pośrodku niczego (umożliwiająca doświadczenie wyższego poziomu zen) - 2,5 godziny rejsu powrotnego (weryfikujące wytrzymałość psychiczną i kreatywność w wyszukiwaniu metod przetrwania) - i 2 godziny jazdy do Szkodry (sprawdzające umiejętność cieszenia się z drobnych rzeczy i opanowania technik podnoszenia na duchu, bo przecież wszystko, co w życiu robimy musi mieć jakiś sens
;) )
Vuola!
A to już droga powrotna:
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się z mieście Szkodra na drobne zakupy. Pierwszy kontakt z miastem może nieco onieśmielać. Główna ulica to kwintesencja chaosu, tłoku i handlu, który dosłownie wylewa się ze sklepów na chodniki. Jeżdżenie po mieście (nie tylko tym), przypominało chwilami trochę sceny dantejskie, których doświadczyliśmy już kiedyś w miastach Maroka.
Ciekawostka 6 - 50 lat komunizmu sprawiło, że obecnie Albańczycy ze zdwojoną silą rekompensują sobie czasy, w których na niewiele mogli sobie pozwolić.
:) "Demokrację" mylnie pojmowaną jako "wolność" zaobserwować można głównie w odniesieniu do zasad ruchu drogowego. Większość z nich należy traktować bardziej jako subtelne wskazówki, niż coś pewnego. Wszechobecny chaos na drodze to chleb powszedni w Albanii. Tam pierwszeństwo ma każdy. Jedziesz tak, jak podpowiada ci fantazja. Jeśli oznacza to poruszanie się pod prąd - nikogo to nie dziwi. Jeśli chcesz wykonać manewr nawracania, wykorzystując twór nazywany "rondem", to robisz to w najkrótszy możliwy sposób. Jeśli musisz zatrzymać się, w celu załatwienia jakiejś sprawy, a wzdłuż chodnika jak na złość nie odnajdujesz żadnego wolnego miejsca parkingowego, zostawiasz samochód na środku ulicy, ewentualnie o fakcie tym informujesz innych użytkowników drogi włączając światła awaryjne. Jeśli jako pieszemu, z tylko tobie znanych względów, wygodniej przemieszczać się ulicą, to proszę bardzo. A radośnie poruszające się w tym "kotle" zwierzęta, typu krowy czy osiołki, dodają tylko pikanterii. Zresztą pojawiały się też na autostradach. W Szkodrze, po raz pierwszy, zaobserwowałam również zjawisko wszechobecnych mercedesów.
Ciekawostka 7 - Mercedesy są, bez wątpienia, dominującą marką samochodów w Albanii. Wygląda na to, że to pewnego rodzaju sposób na leczenie kompleksów kraju będącego reliktem komunizmu i tkwiącego ciągle w poprzedniej epoce. Posiadanie auta jest wyznacznikiem statusu materialnego, a niemiecka marka dodaje prestiżu. Choć większość mercedesów swoje czasy świetności ma już dawno za sobą (przypuszczam, że niejeden wiekiem biję swojego właściciela na głowę), to stare roczniki prezentują się nienajgorzej. Albańczycy dbają o swoje cztery kółka, czego najlepszym dowodem są liczne warsztaty i myjnie samochodowe. Po kilkanaście na każdym kilometrze drogi.
:)
Po szybkich zakupach (na tyle szybkich, że po zapłaceniu rachunków część artykułów beztrosko zostawiliśmy w sklepie
;)) na zachód słońca wróciliśmy na teren ośrodka, gdzie w końcu odnaleźliśmy spokój, którego szukaliśmy cały dzień.
;)
22 września (6. dzień) – Jezioro Szkoderskie i droga do Theth
Pobudka 6:30...? FIGA!!!
:D
Pospaliśmy do około 8. Spakowaliśmy się i wyprowadziliśmy z tipi, tak aby pracownicy ośrodka mogli przygotować je dla kolejnych gości. Ponieważ tego dnia mieliśmy jedynie dojechać do Theth, postanowiliśmy do 14 poleniuchować nad brzegiem Jeziora Szkoderskiego i nareszcie nacieszyć się jego widokiem.
Jezioro Szkoderskie jest największym jeziorem na Bałkanach. 2/3 jego powierzchni znajduje się w Czarnogórze, natomiast 1/3 na terytorium Albanii. Jezioro jest największym europejskim rezerwatem ptactwa – schronieniem i domem dla 280 gatunków ptaków, w tym pelikanów, które stały się jego symbolem.
Z Shkodra Lake Resort pożegnaliśmy się pysznym obiadem i z pełnymi brzuchami koło 14:00 ruszyliśmy w stronę Gór Przeklętych.
Naszym celem była miejscowość Theth. Przewodnik zachęcał słowami „Pośród postrzępionych masywów Radohimes, Alijes i Arapit, na wysokości ok 700 m n.p.m. w głębokiej dolinie leży miejscowość Theth. Otoczona wysokimi górami jest jedną z najbardziej izolowanych stałych osiedli ludzkich w Albanii i całej Europie." Znajduje się tam kilkadziesiąt domów rozrzuconych w dużej odległości od siebie. W zimie zasiedlona jest przez około 200, a latem 700 mieszkańców. Tajemniczy "koniec świata", ukryty gdzieś pośród wysokich szczytów przyciągał nas jak magnes. Wiedzieliśmy od początku, że musimy odkryć to niezwykłe miejsce. Trzeba było tylko tam dotrzeć….
Postanowiliśmy obrać krótszą, blisko 80 km drogę, która prowadziła przez miejscowości Koplik, Bogë i przełęcze Buni i Torrës. Ze Szkodry do Bogë prowadzi dobrej jakości droga asfaltowa. Tego dnia towarzyszyła nam bez wątpienia lepsza pogoda niż rok wcześniej @pestycyda -zie. Zbliżając się do Boge wpominałam z uśmiechem na twarzy zdanie jej relacji, które jak żadne inne utkwiło mi w pamięci "kojarzycie scenę, która przewija się przez większość westernów? Obcy wchodzi do saloonu, czas jakby zwalnia, robi się cisza, a miejscowi twardziele powoli odwracają głowy w jego kierunku ze spojrzeniami niekoniecznie życzliwymi. No właśnie
:D Więc tak to wyglądało
:D" - bawi mnie to po dzień dzisiejszy
:D)
Z zasięgniętych przed wyjazdem informacji wynikało, że najbardziej wymagający odcinek zaczyna się w tej miejscowości. Ku naszemu zdziwieniu, świeżutko położony asfalt zapraszał jednak do dalszej jazdy. Asfaltową, szeroką wstęgą dojechaliśmy na szczyt. Piękny punkt widokowy z charakterystycznym krzyżem był końcem beztroskiej, pozbawionej adrenaliny i stresu wycieczki, a początkiem ok. 16 km wymagającego odcinka.
Pierwszy etap jazdy stał pod znakiem tysiąca zachwytów i westchnień! Odcinek nie był technicznie trudny, ale ogromna, non stop towarzysząca nam przepaść oraz wąska, niczym niezabezpieczona, szutrowa droga stale trzymały w napięciu. Z tyłu głowy miałam dwie myśli: "jak u licha miniemy się tu z jakimkolwiek najeżdżającym z naprzeciwka autem ? Ba, z autem... tutaj podobno jeżdżą busy!" i "ok... NOW we are absolutely and totally NOT SAFE!!" Zachwyt i niedowierzanie mieszały się ze strachem. Dobrze, że paraliżująca przestrzeń wzbudzająca respekt straszyła po prawej stronie, szczęśliwie nie rozpraszając kierowców. Oj, potrafiła przyprawić o zawrót głowy. Mijane co jakiś czas krzyże, przypominały, że tu na prawdę nie ma żartów...
No wreszcie!!!
:) Czekałam i czekałam na tę relację
:) Przepiękny ten Durmitor... Uwielbiam takie miejsca. Teraz mi trochę szkoda, że Czarnogórę potraktowaliśmy tylko przejazdem. Ale przynajmniej jest pretekst, żeby tam wrócić
:)Pozdrawiam:)
Bardzo fajna relacja, czekam na więcej...na pewno przeczytam
;)@Maxima0909 Odnośnie ciekawostki nr 1 - W prawosławiu w trakcie ślubu młodzi stoją na takim właśnie haftowanym ręczniczku,stąd wzięło się ogólnie znane stwierdzenie "Stanąć na ślubnym kobiercu". Z resztą ręczniczek później jest przechowywany jako taka swego rodzaju rodzinna relikwia-pamiątka i przy okazji różnych ważnych uroczystości towarzyszy rodzinie (różnego rodzajuprzysięgi, błogosławieństwa, pogrzeb...) lub jest darowany cerkwi, w której się brało ślub.
bozenak napisał:Świetna relacja
:D Czekam na więcej.orchidea04 napisał:@Maxima0909 czekamy na więcej!
;)@bozenak i @orchidea04 Dziękuję, to bardzo motywujące, postaram się wrzucać kolejne "odcinki" regularnie
:) pestycyda napisał:No wreszcie!!!
:) Czekałam i czekałam na tę relację
:) Przepiękny ten Durmitor... Uwielbiam takie miejsca. Teraz mi trochę szkoda, że Czarnogórę potraktowaliśmy tylko przejazdem. Ale przynajmniej jest pretekst, żeby tam wrócić
:)@pestycyda Ogromnie się cieszę, że udało mi się trochę odczarować tą Czarnogórę
;)marcino123 napisał:Durmitor powiadasz... opad szczęki
:) ale na szczęście urlopu na 17 jeszcze trochę zostało...
8-)@marcino123 Warto!
:) Gorąco polecam!Ninoczka napisał:Kiedyś mówiłam, że jak zostanę starym niemieckim emerytem zamieszkam w Peraście
;) chyba się w tym utwierdzam
:)@Ninoczka Hehe. Zupełnie nie dziwi mnie Twój wybór
;)Pacyfa napisał:W prawosławiu w trakcie ślubu młodzi stoją na takim właśnie haftowanym ręczniczku, stąd wzięło się ogólnie znane stwierdzenie "Stanąć na ślubnym kobiercu".@Pacyfa I wszystko jasne, dziękuję!
Maxi1982 napisał:Żona przestań stroić ten nasz "domek" zajmij się ważniejszymi rzeczami
:P Pisz dalej bo pomimo, że byłem tam z Tobą to chcę to przeżyć jeszcze raz
;-)@Maxima0909 słuchaj męża - nie zawsze, ale w tym przypadku słuchaj
;)
Do granicy prowadziła nas tak dziwnie wąska, niemal polna droga, że momentami zastanawiałam się, czy niechcący nie przekraczamy jej w niedozwolonym miejscu, na dziko. Do dziś nie wiem, czy nasza nawigacja wariowała urozmaicając nam przeprawę, czy Albania w ten sposób przeprowadza wstępną selekcję i zaprasza do siebie tylko tych najmocniej zdeterminowanych.
:P Na przejście dotarliśmy koło 21:15. Ciekawostka 4 – Zgodnie ze schematem powtarzającym się do tej pory zawsze podczas przekraczania granic - po odprawie po stronie czarnogórskiej, powoli przemieszczaliśmy się pasem granicznym, wypatrując stanowisk celników po stronie albańskiej. Gdy zaczęły pojawiać się pierwsze domy mieszkalne dotarło do nas, że już raczej ich nie uświadczymy. Bardzo nas to zaskoczyło. W sumie do końca byliśmy trochę zdezorientowani. W głowie rodziły się kolejne pytania. Czy na pewno przekroczyliśmy granice zgodnie z prawem?
:) To w końcu dziki kraj.. Może należało gdzieś skręcić...? Może coś przeoczyliśmy w ciemnościach? i w końcu.. - is it perfectly safe…??? Sprawa tak na prawdę wyjaśniła się dopiero po powrocie do Polski. Dowiedzieliśmy się, że w celu usprawnienia przepływu turystów, budki obu państw zostały połączone. Dzięki temu, nie trzeba czekać w dwóch kolejkach. Sprytne… ale przyznacie – trochę dziwne.
:DJuż kilka kilometrów za granicą krajobraz za oknami zmienił się znacząco. Mijaliśmy odrapane, betonowe baraki, pełniące trudną do odgadnięcia funkcję. Wyglądające na opuszczone, rozpadające się domy. Stada wałęsających się bezdomnych psów. Na poboczach walające się śmieci i wszechobecne dziury w drodze pozwalające na poruszanie się jedynie ruchem jednostajnie wolnym, zygzakowym. Teren brudny i zaniedbany. Albania przywitała nas oczywistą, kłującą w oczy biedą. Po 22 dotarliśmy do Shkodra Lake Resort. Miejsce, oprócz tego, że powstało w sąsiedztwie Jeziora Szkoderskiego i w konsekwencji krajobrazowo zagarnęło wszystko co najlepsze, zrobiło na nas pozytywne wrażenie pod względem czystości. Mimo pozasezonowego terminu na terenie ośrodka wypoczywało nadal sporo turystów i miłym zaskoczeniem był fakt, że nie wiązało się to z zalegającymi wszędzie śmieciami, czy nieposprzątanym sanitariatem. A piszę o tym, ponieważ jak się wkrótce miało okazać, brak zalegających gdzie popadnie śmieci jest w Albanii pewnego rodzaju ewenementem, zasługującym na wyjątkową uwagę. Na terenie ośrodka, tuż nad wybrzeżem znajdowała się restauracja, do której, właściwie zaraz po przyjeździe, udaliśmy się na kolację! Nieziemski mix owoców morza w sosie pomidorowym, który wtedy zjadłam, był jednym z najsmaczniejszych posiłków wyjazdu. A konkurencja, trzeba przyznać, była spora, bo na Bałkanach w kwestii jedzenia można się zatracić….
:-)Wszyscy najedliśmy się do syta, a następnie przenieśliśmy się na hamaki i ławeczki w pobliżu naszych, tym razem dość oryginalnych, miejsc noclegowych. Dla odmiany, zdecydowaliśmy na przestronne tipi. Możliwość nocowania w charakterystycznych namiotach była fajnym przeżyciem, choć temperatura w nocy spadała na tyle, że trzeba było się ratować wskakując w dodatkowe dresy.Kolejny dzień planowaliśmy spędzić na relaksie, pozwalając organizmom na zregenerowanie sił. Postanowiliśmy połączyć wypoczynek z mało wymagającą fizycznie atrakcją. Rejs promem po Jeziorze Koman wydawał się być idealnym połączeniem przyjemnego z pożytecznym – odrobina wytchnienia w kojących okolicznościach przyrody. Jedynym minusem był fakt, że promy wypływały w rejs tylko raz dziennie, o 9:00 rano z miejscowości Komani. Od tego miejsca dzieliło nas zatem ok 70km i, zgodnie z googlemaps, 2 godziny jazdy. Biorąc pod uwagę jakiś krótki postój na trasie w celu kupienia śniadania i uwzględniając dodatkowy kwadrans „na wszelki wypadek”, z obliczeń wynikało, że czekała nas kolejna, wręcz niedorzecznie wczesna pobudka. Czy to na pewno wakacje???Znacie te rozterki „rozum vs. serce”? No więc rozum, w związku z poranną pobudką, nakazywał kłaść się spać, ale miękkie serce ulegało dziwnej, tajemniczej mocy, która uporczywie wyciągała z tipi. Nie wiem, o której poszliśmy spać, ale chyba rozsądniejszym byłoby nie kłaść się wcale..
Bardzo miło patrząc na Twoje zdjęcia powspominać stare dobre czasy. My byliśmy w Theth latem 2012 r. i wjeżdżaliśmy od drugiej strony
:D terenową trasą, a wyjeżdżaliśmy na Koplik. Bardzo się to miejsce zmieniło. W naszej ekipie dwoje bohaterów wykąpało się w wodzie całkowicie dobrowolnie, łącznie z zanurzeniem głowy
:shock: - woda miała temp. 8 stopni.
Piękna, poruszająca historia z tym napisem...Wstyd przyznać, ale nie wiedziałam o tym. Dziękuję za poszerzenie wiedzy:)I, oczywiście, czekam na ciąg dalszy (niecierpliwie).
29 września (13. dzień) – Ochryd, MacedoniaRankiem opuszczamy Berat. Opuszczamy też Albanię… Krótkie podsumowanie? Na wstępnie obiecałam subiektywną ocenę Albanii, bez lukru. Niech więc tak będzie. Choć mam tremę, bo niestety do zachwytów mi daleko, a mam świadomość, że wielu z Was ją pokochało. Albania jest krajem, do którego wspomnieniami z pewnością wrócę nie raz, ale nie zauroczyła mnie na tyle, żebym planowała do niej wrócić. Nie chcę jej niesprawiedliwie osądzić, ale na mnie niestety nie zrobiła wrażenia… Momentami czułam wręcz rozczarowanie. Szczególnie na południu.Nawet jeśli natura obsypała Albanię całą masą pięknych widokowo miejsc, to ilość śmieci bezustannie towarzysząca zwiedzaniu mocno rozprasza. I nie chodzi tu o moje wygodnictwo, czy „zmanierowanie”, ale zwyczajnie jest mi trudno się zrelaksować ze stertą śmieci za moimi plecami.Albania nie zachwyciła mnie krajobrazowo, tak jak np. zachodnie wybrzeże Stanów. Nie zafascynowała w sensie obyczajowo-kulturowym, jak np. Maroko (w którym nawet śmieci i gnijące na ulicach owoce nie zabrały mi radości poznawania). Albania kilka razy zaskoczyła, choć nie jestem przekonana, czy w sensie pozytywnym… Z jednej strony niebanalna, „oderwana od rzeczywistości”, z drugiej niestety nadal trochę nijaka.Oferuje góry – to fakt. Ale i w Polsce jest mnóstwo zacisznych, malowniczych górskich miejsc. Równie pięknych! Góry Przeklęte są cudownym miejscem, ale czy na tyle wyjątkowym/innym, żeby specjalnie dla nich tam jechać? Dla mnie nie. To może jechać tam ze względu na morze? Linia brzegowa oferuje liczne plaże. Niektóre dzikie, niektóre opanowane przez tłumy turystów. Co kto lubi. Ale znowu… czy jest w nich coś, co sprawiłoby, że zbierałabym szczękę z ziemi? Że któraś z nich w sposób szczególny by mnie urzekła? Nie. Są według mnie przeciętne. Te, które widzieliśmy nie kusiły ani rajskością, ani egzotycznością. Woda choć przejrzysta, to nie oferuje atrakcji w postaci kolorowych rybek, czy raf (na to oczywiście nie liczyliśmy, ale ogólnie nie należę do amatorów plażowania, więc to, co mogłoby mnie nad morzem zatrzymać na dłużej, to snorkeling).Dobra strona wyjazdu do Albanii to fakt, że zweryfikował on moje oczekiwania względem przyszłych destynacji. Zrozumiałam, że od wyjazdów wakacyjnych, na które czekam cały rok oczekuję efektu WOW. Szukam w nich czegoś, co byłoby dla mnie ODKRYWCZE. Czegoś, czego dotąd nie poznałam/nie widziałam – np. krajobrazowo lub z czym nie miałam styczności – np. kulturowo/religijnie. Ta, z perspektywy Europejczyka, „NIENORMALNOŚĆ” jest dla mnie najbardziej fascynująca/pociągająca. Może stąd dość surowa ocena Albanii, której zabrakło „egzotyki”. Byłabym niesprawiedliwa, gdybym nie wspomniała o zaletach kraju, bo przecież ma ich sporo!1. Spodobało mi się usłyszane gdzieś stwierdzenie „Albania to dziki kraj”. Faktycznie coś w tym jest. Nie ma sensu jej porównywać, ani z zachodem, ani ze wschodem. To naród mocno pokrzywdzony przez los i historię. Zetknięcie się z tak ciągle widocznymi i oczywistymi skutkami wieloletniego komunizmu to swego rodzaju podróż w czasie. Podróż, która na pewno daje do myślenia, uczy pokory i daje lekcje. Albańska podróż to kilka dni najciekawszej lekcji historii, na jakiej byłam. Mogłam uczyć się jej z jej mieszkańcami i miałam okazję zobaczyć jej długofalowe konsekwencje, które nadal są wręcz namacalne. Po powrocie do Polski przygotowując relację dużo czytałam, żeby mieć pełniejszy obraz i uważam, że wiedza historyczna i nie chcę, aby zabrzmiało to zbyt patetycznie, ale sprowokowana tą wiedzą chwila zadumy to największe wartości, jakie wyniosłam z tych wakacji. 2. Albania wciąż jest tanią destynacją. (Choć od znajomych, którzy jeżdżą tam regularnie od kilku lat wiem, że ceny z roku na rok systematycznie rosną.)3. Dodatkowo, to co działa na korzyść Albanii, to z pewnością fakt, że nie jest tak popularna jak np. Chorwacja. (Choć sądząc po ilości budujących się nadmorskich kurortów, to jedynie kwestia czasu. Sądzę, że nieodległego.)4. Przepyszne jedzenie! Nie licząc marnej ryby koło Blue Eye nie pamiętam żadnej kulinarnej wtopy. Wszędzie jedliśmy ze smakiem. Regionalne specjały, które mieliśmy okazję kosztować w głębi kraju np. w Theth, czy Beracie były fantastyczne przygotowane. Podobnie, obłędne owoce morza na wybrzeżu. Co tu dużo mówić - skądś się wzięły nadprogramowe kilogramy, z którymi walczę do dzisiaj
;)5. I w końcu serdeczni ludzie, z którymi mieliśmy okazję porozmawiać i zwyczajnie pobyć trochę dłużej. Gościnność Albańczyków jest prawdziwa, nieprzereklamowana.Te rzeczy sprawiają, że na pewno niejednokrotnie będę z uśmiechem wspominać wakacje 2016 roku. c.d.n.
Subiektywne odczucia dotyczące odwiedzanych przez nas państw umieszczałam w relacji na bieżąco, więc w tym zakresie podsumowania robić nie będę, bo byłoby powieleniem tego, o czym już pisałam. Mam nadzieję, że obszerna relacja naszego wyjazdu, poszerzona o historyczne odniesienia i poparta kilkoma setkami zdjęć choć trochę przybliży Wam ten nieoczywisty region. Pomoże uporządkować wiedzę i zweryfikować dotychczasowe poglądy. Pejoratywny obraz Bałkanów w wielu kwestiach jest krzywdzący i już dawno nieaktualny. Państwa są gościnne, otwarte i coraz lepiej przygotowane na turystów. Miasta rozwijają się, a drogi rozbudowują bardzo dynamicznie.Nie sposób jednak nie wspomnieć, o tym, że np. kwestia tonącej w śmieciach Albanii przeciętnego Europejczyka może razić i tłumić zachwyt nad otaczającą przyrodą. Z różnych względów Albańczycy to ludzie o innej mentalności, dopiero na początku swojej cywilizacyjnej przemiany...Jestem przekonana, że Bałkany mają wiele do zaoferowania i zauroczą niejednego. Z drugiej jednak strony, wiem, że nie są kierunkiem uniwersalnym i mogą pozostawić niedosyt. Liczę na to, że niezdecydowanym relacja odpowie na pytanie, czy kierunek spełni Wasze oczekiwania i czy na Bałkanach odnajdziecie to, czego na wyjazdach szukacie. Bez względu na decyzję, życzę spełnienia podróżniczych planów!
:-)Jeśli chodzi o informacje praktyczne, czyli głównie kosztorys, to jest mi o tyle ciężko cokolwiek napisać, że tym razem podróżowaliśmy grupą dziewięcioosobową.NOCLEGIZe względu na nieparzystą ilość osób, noclegi organizowaliśmy różnie. Czasami wynajmowaliśmy całe mieszkanie, czasami dzieliliśmy się na dwie grupy po 4-5 osób – np. w bangalowach, czy tipi. Czasami, szczególnie w hotelach, braliśmy pokoje 2-osobowe, choć bywało, że każdy miał inną cenę…Podzielę się z Wami miejscami, w których nocowaliśmy, bo uważam, że każde z nich jest godne polecenia.1. Apartament Viktorija, Uzice, Serbia – dwa mieszkania (3-osobowy – 32 euro; 6-osobowy – 48euro)2 i 3. Etno Selo Grab, Grab, Czarnogóra – dwa 6-osobowe bungalowy (1 bungalow – 59 euro/dwie noce)4 i 5. Shkodra Lake Resort, Albania – dwa tipi i domek (domek – 56 euro/dwie noce, tipi 4-osobowe - 76euro/dwie noce)6 i 7. Shpella Guesthouse, Theth, Albania – pięć pokoi 2-osobowych (pokój - 60euro/dwie noce)8. Drymades Inn, Dhermi, Albania – dwa piętra, coś w rodzaju mieszkań z dwoma pokojami, kuchnią i łazienką (jedno piętro - 70euro)9, 10 i 11. Villa Wood, Dhermi, Albania – trzy pokoje 3-osobowe (pokój 105euro za pokój/trzy noce)12. White City Hotel, Berat, Albania – pięć pokoi 2-osobowych (pokój - 33 euro)13. Apartament Bojadzi, Ochryda, Macedonia – cztery pokoje (2-osobowe - 30 euro, pokój 3-osobowy - 40 euro)14. Travelers Hostel, Belgrad, Serbia - dwa mieszkania (łączny koszt – 95euro)TRANSPORTKoszty paliwa podzieliliśmy po równo, mimo oczywistych różnic w spalaniu każdego z aut. Poza paliwem w rozliczenie samochodów wrzuciliśmy dodatkowo wszystkie opłaty związane z przejazdem - winiety, autostrady, tunele, parkingi, itp. Wyszło ok. 500 złotych za osobę.ATRAKCJERafting na Tarze – 44euro plus 4euro opłaty za przebywanie w parku
;-)Ekstremalna tyrolka
:-) – 15euro – wrażenie bezcenne
:-DProm po Jeziorze Komani – 10euro za prom w obie stronyBlue Eye – 100lekówButrint – 700lekówUBEZPIECZENIEAXA Ubezpieczenie Podróżne „Daleko od domu” – 102 złote za osobę.Jedzenie to sprawa indywidualna, więc pozwolicie, nie będę tego rozpisywać. Ceny z reguły są niższe, bądź porównywalne do polskich. W każdym razie na jedzeniu oszczędzać nie warto, bo jest naprawdę pyszne!Jeśli jest coś, czego jesteście ciekawi, a o czym zapomniałam wspomnieć w relacji, pytajcie. Dziękuję, tym którzy dotrwali ze mną do końca. Do usłyszenia za rok!
:-)
@Maxima0909, o nie!!!
:( I to jeszcze TE zdjęcia...Moje ulubione.....
:( Będę Cię gorąco namawiać, żebyś jednak jeszcze raz je wgrała. Moje też poleciały i powolutku, w miarę wolnych chwil, wgrywam od nowa. Nie jest tak źle, zaręczam. Dodatkowy plus - przypominasz sobie wyjazd ze szczegółami
:) Umieść na społeczności, tam są bezpieczne.Wgraj je, wgraj je, wgraj je...proszę :*
Wgrywam na społeczność fly4free, @olus mi doradziła. A o tym na "p" to nawet nie chcę mówić :/ właściwie, ta nazwa powinna stać się nowym przekleństwem
:D
Szkoda, że warunki nie były łaskawsze, bo kręte i miejscami wąskie jezioro otoczone z każdej strony wapiennymi górami bujnie pokrytymi zieloną roślinnością, prezentowało unikatowy, dziewiczy widok i w pełnym słońcu z pewnością mogłoby zachwycić. Na stromych wzgórzach, poza pojedynczymi, skromnymi domostwami, nie było śladu cywilizacji. Teren wydawał się być zupełnie zapomniany. Żadnych dróg, żadnych linii energetycznych. Nic. Tylko górskie szczyty odbijające się w tafli jeziora oraz zdobiące je bujne lasy. Cisza i spokój.
Po pewnym czasie skapitulowaliśmy i przenieśliśmy się na niższy, zadaszony pokład. W poszukiwaniu czegokolwiek, co pomogłoby się rozgrzać, odkrywaliśmy najgłębsze zakamarki naszych plecaków. Ja na tym etapie nie wybrzydzałam. „Albanian girl.” :)
Po ponad dwugodzinnym rejsie na horyzoncie zaczęła zarysowywać się przystań. Przystań, na którą czekaliśmy już więcej jak niecierpliwie. Marzyliśmy o ciepłej zupie, która pozwoliłaby zapomnieć o głodzie i pomogłaby się rozgrzać. Ustaliliśmy nawet, kogo wydelegujemy, żeby pobiegł zarezerwować dla nas miejsca w restauracji. O my durni...
Po pierwsze, ponownie - określenie „przystań” to dużo za dużo. Ale w porównaniu z tym, co tu zastaliśmy, ta w Komani błyskawicznie zyskała w naszych oczach :) Po drugie, na brzegu stał wyłącznie jeden, smutny budynek z krzykliwie czerwoną parasolką na zewnątrz (żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia). Na dodatek lunął deszcz i cały teren wokół momentalnie przeistoczył się w błotną breję. Wspomniany domek okazał się być słabo zaopatrzonym sklepikiem. Klimat z cyklu PRL - puste półki i charakterystyczna waga na blacie. Zamiast rozgrzewającej zupy raczyliśmy się więc kupioną w akcie desperacji mięsną konserwą i… BakeRollsami, tym razem pełniącymi rolę łyżek. Spojrzenia ludzi wokół? Bezcenne. Ale najśmieszniejsze jest to, że okazało się, że nie tylko my płynęliśmy z naiwną nadzieją na ciepły obiad. Zrobiliśmy niezłą reklamę duetu Bakerollsow z konserwą, bo po chwili połowa przybyłych poszła w nasze ślady. Teraz, pisząc to, przypominam sobie ten obrazek i chce mi się śmiać, ale wtedy…? :)
A! zapomniałabym o dość intrygującym systemie wyceniania produktów przez Pana Sklepikarza. Wszystko za 100 leków! System dobry, bo prosty! Acz, z teorii tylko.. 2xkawa + konserwa + Bake Rollsy, wydawać by się mogło - prosta matematyka. Takich zestawów kupiliśmy co najmniej 4, a ostateczna cena zawsze się różniła! I Pan nie miał z tym problemu, że średnio co 30 sekund kolejnemu obsługiwanemu klientowi puszczał zestaw w innej cenie. :D
Podrażniliśmy trochę żołądki i byliśmy gotowi na kolejne dwie ekscytujące godziny rejsu.
Tym razem podeszliśmy do tematu bardziej kreatywnie i gdy tylko zaczynał padać deszcz w ramach walki z nudą zgłębialiśmy tajniki gry karcianej – Blef. Ozłocić tą, która miała ze sobą talię!
Reasumując – oto przepis na 10 ekscytujących i niezapomnianych godzin.
- 2 godz. brawurowej jazdy (sygnalizujące pierwsze symptomy szaleństwa kierowcy oraz wystawiające zawieszenie pojazdu na próbę)
- 2,5 godziny rejsu promem (sprawdzające naszą determinację i tolerancję termiczną oraz znacząco obniżające ogólnie przyjęty próg wstydu),
- 1 godzina pośrodku niczego (umożliwiająca doświadczenie wyższego poziomu zen)
- 2,5 godziny rejsu powrotnego (weryfikujące wytrzymałość psychiczną i kreatywność w wyszukiwaniu metod przetrwania)
- i 2 godziny jazdy do Szkodry (sprawdzające umiejętność cieszenia się z drobnych rzeczy i opanowania technik podnoszenia na duchu, bo przecież wszystko, co w życiu robimy musi mieć jakiś sens ;) )
Vuola!
A to już droga powrotna:
Jeżdżenie po mieście (nie tylko tym), przypominało chwilami trochę sceny dantejskie, których doświadczyliśmy już kiedyś w miastach Maroka.
Ciekawostka 6 - 50 lat komunizmu sprawiło, że obecnie Albańczycy ze zdwojoną silą rekompensują sobie czasy, w których na niewiele mogli sobie pozwolić. :) "Demokrację" mylnie pojmowaną jako "wolność" zaobserwować można głównie w odniesieniu do zasad ruchu drogowego. Większość z nich należy traktować bardziej jako subtelne wskazówki, niż coś pewnego. Wszechobecny chaos na drodze to chleb powszedni w Albanii. Tam pierwszeństwo ma każdy. Jedziesz tak, jak podpowiada ci fantazja. Jeśli oznacza to poruszanie się pod prąd - nikogo to nie dziwi. Jeśli chcesz wykonać manewr nawracania, wykorzystując twór nazywany "rondem", to robisz to w najkrótszy możliwy sposób. Jeśli musisz zatrzymać się, w celu załatwienia jakiejś sprawy, a wzdłuż chodnika jak na złość nie odnajdujesz żadnego wolnego miejsca parkingowego, zostawiasz samochód na środku ulicy, ewentualnie o fakcie tym informujesz innych użytkowników drogi włączając światła awaryjne. Jeśli jako pieszemu, z tylko tobie znanych względów, wygodniej przemieszczać się ulicą, to proszę bardzo. A radośnie poruszające się w tym "kotle" zwierzęta, typu krowy czy osiołki, dodają tylko pikanterii. Zresztą pojawiały się też na autostradach.
W Szkodrze, po raz pierwszy, zaobserwowałam również zjawisko wszechobecnych mercedesów.
Ciekawostka 7 - Mercedesy są, bez wątpienia, dominującą marką samochodów w Albanii. Wygląda na to, że to pewnego rodzaju sposób na leczenie kompleksów kraju będącego reliktem komunizmu i tkwiącego ciągle w poprzedniej epoce. Posiadanie auta jest wyznacznikiem statusu materialnego, a niemiecka marka dodaje prestiżu. Choć większość mercedesów swoje czasy świetności ma już dawno za sobą (przypuszczam, że niejeden wiekiem biję swojego właściciela na głowę), to stare roczniki prezentują się nienajgorzej. Albańczycy dbają o swoje cztery kółka, czego najlepszym dowodem są liczne warsztaty i myjnie samochodowe. Po kilkanaście na każdym kilometrze drogi. :)
Po szybkich zakupach (na tyle szybkich, że po zapłaceniu rachunków część artykułów beztrosko zostawiliśmy w sklepie ;)) na zachód słońca wróciliśmy na teren ośrodka, gdzie w końcu odnaleźliśmy spokój, którego szukaliśmy cały dzień. ;)
22 września (6. dzień) – Jezioro Szkoderskie i droga do Theth
Pobudka 6:30...? FIGA!!! :D
Pospaliśmy do około 8. Spakowaliśmy się i wyprowadziliśmy z tipi, tak aby pracownicy ośrodka mogli przygotować je dla kolejnych gości. Ponieważ tego dnia mieliśmy jedynie dojechać do Theth, postanowiliśmy do 14 poleniuchować nad brzegiem Jeziora Szkoderskiego i nareszcie nacieszyć się jego widokiem.
Jezioro Szkoderskie jest największym jeziorem na Bałkanach. 2/3 jego powierzchni znajduje się w Czarnogórze, natomiast 1/3 na terytorium Albanii. Jezioro jest największym europejskim rezerwatem ptactwa – schronieniem i domem dla 280 gatunków ptaków, w tym pelikanów, które stały się jego symbolem.
Z Shkodra Lake Resort pożegnaliśmy się pysznym obiadem i z pełnymi brzuchami koło 14:00 ruszyliśmy w stronę Gór Przeklętych.
Naszym celem była miejscowość Theth. Przewodnik zachęcał słowami „Pośród postrzępionych masywów Radohimes, Alijes i Arapit, na wysokości ok 700 m n.p.m. w głębokiej dolinie leży miejscowość Theth. Otoczona wysokimi górami jest jedną z najbardziej izolowanych stałych osiedli ludzkich w Albanii i całej Europie." Znajduje się tam kilkadziesiąt domów rozrzuconych w dużej odległości od siebie. W zimie zasiedlona jest przez około 200, a latem 700 mieszkańców. Tajemniczy "koniec świata", ukryty gdzieś pośród wysokich szczytów przyciągał nas jak magnes. Wiedzieliśmy od początku, że musimy odkryć to niezwykłe miejsce. Trzeba było tylko tam dotrzeć….
Postanowiliśmy obrać krótszą, blisko 80 km drogę, która prowadziła przez miejscowości Koplik, Bogë i przełęcze Buni i Torrës. Ze Szkodry do Bogë prowadzi dobrej jakości droga asfaltowa. Tego dnia towarzyszyła nam bez wątpienia lepsza pogoda niż rok wcześniej @pestycyda -zie. Zbliżając się do Boge wpominałam z uśmiechem na twarzy zdanie jej relacji, które jak żadne inne utkwiło mi w pamięci "kojarzycie scenę, która przewija się przez większość westernów? Obcy wchodzi do saloonu, czas jakby zwalnia, robi się cisza, a miejscowi twardziele powoli odwracają głowy w jego kierunku ze spojrzeniami niekoniecznie życzliwymi. No właśnie :D Więc tak to wyglądało :D" - bawi mnie to po dzień dzisiejszy :D)
Z zasięgniętych przed wyjazdem informacji wynikało, że najbardziej wymagający odcinek zaczyna się w tej miejscowości. Ku naszemu zdziwieniu, świeżutko położony asfalt zapraszał jednak do dalszej jazdy. Asfaltową, szeroką wstęgą dojechaliśmy na szczyt. Piękny punkt widokowy z charakterystycznym krzyżem był końcem beztroskiej, pozbawionej adrenaliny i stresu wycieczki, a początkiem ok. 16 km wymagającego odcinka.
Pierwszy etap jazdy stał pod znakiem tysiąca zachwytów i westchnień! Odcinek nie był technicznie trudny, ale ogromna, non stop towarzysząca nam przepaść oraz wąska, niczym niezabezpieczona, szutrowa droga stale trzymały w napięciu. Z tyłu głowy miałam dwie myśli: "jak u licha miniemy się tu z jakimkolwiek najeżdżającym z naprzeciwka autem ? Ba, z autem... tutaj podobno jeżdżą busy!" i "ok... NOW we are absolutely and totally NOT SAFE!!" Zachwyt i niedowierzanie mieszały się ze strachem. Dobrze, że paraliżująca przestrzeń wzbudzająca respekt straszyła po prawej stronie, szczęśliwie nie rozpraszając kierowców. Oj, potrafiła przyprawić o zawrót głowy. Mijane co jakiś czas krzyże, przypominały, że tu na prawdę nie ma żartów...