0
Maxima0909 17 grudnia 2016 15:33
Image

Image

Dwie restauracje usytuowane tuż nad plażą serwowały pyszne owoce morza. Jedna z nich zatrudniała swoich rybaków, którzy każdego ranka wracali z połowów ze świeżo złowionymi dobrodziejstwami.

Image

Image

Image

Image

Jedyną „rysą na szkle” to apogeum mojego przeziębienia, więc o północy rozpuściłam, w specjalnie dla mnie podgrzanej przez Tommy'iego ciepłej wodzie dwie aspiryny (poczułam się jak „ktoś zupełnie wyjątkowy” ;-)) i położyłam się spać. Dziewczyny zawinęły się trochę później. Męska część towarzystwa reprezentowała nas ponoć do 4 nad ranem.


26 września (10. dzień) – Wyjątkowa Lekcja Historii

Zostaliśmy wierni swoim założeniom, czyli lenistwa ciąg dalszy. Panowie obudzili się do życia dopiero koło południa, więc od pierwszych godzin porannych realizowali plan z niezwykłą starannością. My w tym czasie, w towarzystwie Tommy'iego, poznawałyśmy aktualne trendy muzyczne Albanii. Jeśli jakiś kawałek spotykał się z naszą aprobatą, Tommy chętnie spisywał jego artystę i tytuł do naszego notesu. Około 13, w pełnym gronie, przenieśliśmy się na plażę, gdzie oprócz pływania, skakania do wody i innych, typowych dla nadmorskiego wypoczynku atrakcji graliśmy w blefa, który powoli stawał się grą wyjazdu, pozostawiając liczną konkurencję daleko w tyle.
Z tych dwóch dni nie mamy wiele zdjęć. Najwidoczniej „nicnierobienie” wzięliśmy sobie mocno do serca. Jedynymi aktywnościami podczas dni spędzonych nad morzem było jedzenie i leżenie na plaży do góry coraz większym brzuchem.

Wieczorem Tommy uraczył nas domowo-pędzoną rakiją (nieporównywalną do tej sklepowej, którą spróbowaliśmy raz i więcej nas nie kusiło ;) ) i przeniósł swoimi opowieściami do czasów zupełnie nieodległych, ale po dziś dzień widocznie odciskających na Albanii piętno.

Ciekawostka 13 – (choć "ciekawostka" nie jest najszczęśliwszym określeniem w tym przypadku) – Albania to naród mocno pokrzywdzony przez los i historię. Do jej zrujnowania, w sensie dosłownym i przenośnym, w głównej mierze przyczynił się Enver Hodża, twórca komunistycznego reżimu. Niepodzielnie władał on krajem od 1944 roku, aż do śmierci w 1985 roku. Za jego panowania obywatelom kraju nie można było wyjeżdżać za granicę, czy np. posiadać jakiejkolwiek własności, poczynając od samochodów, kończąc na kurze w gospodarstwie…. Przeciwników politycznych poddawano publicznej krytyce i utrudniano im życie, często trafiali do obozów pracy. Od 1967 roku wszelkie przejawy życia religijnego były surowo tępione. Albania została ogłoszona pierwszym na świecie państwem ateistycznym. W kraju zakazano działalności wspólnotom religijnym, meczety oraz kościoły i cerkwie zamknięto lub przeznaczono do celów świeckich, a duchownych poddawano represjom. Stopniowo zabijano ducha Albanii, pozostawiając kraj umęczony i zacofany.

Tommy z niekrytym żalem opowiadał o czasach komunizmu. Mówił, że po godzinie 18:30 nie można było przebywać na okolicznych plażach. Po tej godzinie z dwóch stron nadchodziła policja, która patrolowała wybrzeże. Pilnowali, aby nikt nie uciekł na Korfu. Najpierw ostrzegali krzycząc „stop”. Potem strzelali…

Ciekawostka 14 – Niechlubną spuścizną dyktatora są bunkry, które stały się nieodłącznym elementem krajobrazu. Hodża w efekcie swoich działań odizolował Albanię od reszty świata zupełnie. Zerwał stosunki polityczne i gospodarcze kolejno z Jugosławią, Związkiem Radzieckim i na koniec z Chinami. Następnie, w obawie przed atakiem ze strony światowych mocarstw podjął decyzje o budowie umocnień na terenie całego kraju. Każda rodzina miała mieć schron na wypadek agresji. Ostatecznie powstało ponad 800tyś bunkrów różnej wielkości. Budowane były bez żadnej wizji, w często absurdalnych miejscach. Na plażach, w podwórkach, nawet na cmentarzach. Na terenach wiejskich lub „dzikich” bunkry wyglądały typowo – jak małe kopułki. W miastach natomiast konstrukcje niejednokrotnie były bardziej skomplikowane – budowane na przykład dla całego sąsiedztwa w formie tuneli. Podobno cała inwestycja kosztowała ponad 3,2 mld dolarów. Tommy twierdził, że gdyby fundusze, które zostały przeznaczone na budowę nikomu niepotrzebnych bunkrów oraz cement i zbrojenia były wykorzystane rozsądniej, dzisiaj każda rodzina miałaby własny, porządny dom.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Bunkry nadal są tematem sporów Albańczyków. Kłopotliwa pamiątka dla jednych jest jedynie wspomnieniem wyjątkowo trudnych czasów, od których w końcu chcą się uwolnić. Uważają, że bunkry powinny być zniszczone, aby symbolicznie odciąć się od tego co było i zacząć nowe. Zwolennicy betonowych grzybów twierdzą natomiast, że są one nierozerwalną częścią ich historii, która ma obecnie ogromny potencjał - stanowi główną turystyczną atrakcję kraju. Według wielu, zamiast schrony burzyć, należy tchnąć w nie nowe, „lepsze życie” wykorzystując je w kreatywny sposób. Pionierskie przeistoczenia przeszło już kilka większych schronów. Stworzono w nich hotele, sklepiki z pamiątkami, restauracje, bary, czy studio tatuażu.

Ja również jestem zwolenniczką drugiego rozwiązania. Jeśli zachód jest skłonny płacić, żeby oglądać twory fanatycznego dyktatora, to dlaczego nie wykorzystać ich potencjału i w tej sposób nie pomóc Albanii się odrodzić…?

Bunkrów z każdym rokiem ubywa, zwłaszcza tych małych, przydomowych. Po śmierci Hodży Albańczycy często wyburzali bunkry nielegalnie. Sprzedaż złomu i gruzu z jednego dziesięcioosobowego bunkra przynosiła bowiem blisko 100 funtów, co przy miesięcznej pensji nie było, i nadal nie jest, bez znaczenia.

Wspomnienia płynące z ust autentycznej osoby będącej w centrum wydarzeń zawsze mają niesamowitą moc. Dziesiątki grubaśnych, historycznych książek opisujących suche fakty w bezemocjonalny i obojętny sposób nie są w stanie zastąpić jednego wieczoru spędzonego na słuchaniu opowiadań człowieka, który był naocznym świadkiem tworzącej się historii. Przekaz z oczywistych względów jest silniejszy. Nie jestem oczywiście w stanie wszystkich ich tu przytoczyć, ale przyszła mi do głowy jeszcze jedna rzecz....
Jeśli zastanawiacie się jaką pamiątkę przywieść do kraju, to podpowiadam: butelkę/-ki albańskiej brandy Skënderbeu. To klasyka gatunku, która szybko podbiła i nasze podniebienia. Równie szybko otrzymała pieszczotliwą nazwę „Szkarkafarka”. ;)

Ciekawostka 15 – Marka ma już swoje lata. Wprowadzono ją w 1967 roku. W czasach komunizmu, był to jeden z najpopularniejszych towarów eksportowych do państw całego bloku wschodniego. Również u nas była stosunkowo łatwo dostępna. Obecnie Szkarkifarki w Polsce niestety nie uświadczymy, więc jeśli chcemy cieszyć się jej smakiem trochę dłużej, to dobrze jest zrobić sobie przynajmniej małe zapasy. Tym bardziej, że cena tej najtańszej to koszt JEDYNIE ok 700 leków. W ofercie są różne wersje trunku, w zależności od tego, jak długo leżakują w dębowych beczkach. Możemy kupić Skanderbega 3,5-letniego, 5-letniego, 6-letniego czy nawet 13-letniego.

Ze Szkarkąfarką wiąże się również pewna dramatyczna historia. Tommy twierdził, że mimo, że uważa ją za jedną z najlepszych, jeśli nie najlepszą, z Albańskich trunków, to pamięta czasy, w których smakowała jeszcze lepiej. Była rozlewana do ładniejszych butelek i według jego opinii, w produkcję wkładano dużo więcej serca. Szkarkafarka w latach swojej największej świetności była wyśmienita, a recepturę jej powstawania chciał poznać każdy. Również Hodża. W celu odkrycia sekretu wymordował całą rodzinę zaangażowaną w produkcję brandy. Przepisu i tak nikt nie zdradził. Po śmierci rodziny, metodą prób i błędów starano się odtworzyć smak sprzed lat, ale ponoć obecnie jest nadal jedynie (smaczną) podróbką niedoścignionego wzoru.

EDIT: Tego dnia dotarła do nas informacja, że najbardziej charakterystyczna, piekna i wyjątkowa plaża, na jakiej byliśmy (Legzira, Maroko) bezporwotnie straciła jeden ze swoich efektownych łuków. :-( Dokładnie dwa lata temu odpoczywaliśmy w jego cieniu... Obydwoje z Maksem wspominamy Legzirę wyjątkowo ciepło. To jedno z miejsc, do których często wracamy wspomnieniami - spokojne, urokliwe, niezwykłe. Poczuliśmy jakieś takie dziwne ukłucie, kiedy dotarło do nas, że marokański cud natury właśnie przestał istnieć... naszła nas równocześnie pewna refleksja - dzieła Matki Natury powinniśmy traktować priorytetowo! To one powinny zajmować topowe miejsca na naszych bucket lists. Odkładanie ich "na potem" może nas niestety boleśnie rozczarować. :-(27 września (11. dzień) – Ksamil i Saranda, Butrint, Blue Eye, Porto Palermo

11. dnia podróży wybraliśmy się na jednodniowa wycieczkę na południe Albanii. Nie mieliśmy w stosunku do Ksamilu, czy Sarandy zbyt wielkich oczekiwań, wiedząc o tym, że to typowo turystyczne kurorty wypoczynkowe, za którymi nie przepadamy, ale przekorność zatytułowana „być tak blisko i nie sprawdzić” wygrać musiała.

Może i malownicze serpentyny na Bałkanach są przyjemne dla oka, ale po kilku dniach jazdy zygzakiem dla żołądka już tak atrakcyjne nie są. :-D Droga do Ksamilu była wyzwaniem. I nie chodzi tu o to, żeby w tym miejscu była jakoś wybitnie kręta. Od początku wyprawy w zasadzie drogi, którymi się poruszaliśmy składały się z niekończącej się ilości skrętów i różnego rodzaju zawijasów. Należało się spodziewać, że wcześniej, czy później przyjdzie taki dzień, w którym trzeba będzie boleśnie to odpokutować. I przyszedł… ;-) Już po kilkunastu pierwszych serpentynach porzuciliśmy złudną nadzieję na przyjemną i komfortową jazdę, uznając, że na lepszy stan niż „ch…owo, ale stabilnie”, nie ma co liczyć. Przyjęliśmy zatem inną taktykę: utrzymywać jednostajną prędkość, stale uważając na to, by szala przechylała się bardziej na stronę „stabilnie”, aniżeli tą drugą ;)

Przymusowy Stop w takich okolicznościach przyrody ;-)

Image

Pierwszym punktem wycieczki był Ksamil. Przedmieścia Ksamilu to raczej brzydki obrazek. Określiłabym je jako samowolkę budowlaną, która nie nastrajała entuzjastycznie i nie zachęcała do poszukiwań zacisznego, malowniczego wybrzeża.

Ciekawostka 16 – Na terenie Albanii stoi cała masa niewykończonych domów. Słyszałam dwie albo trzy teorie odnośnie tego, dlaczego tak jest. Pierwsza mówi o tym, że ponad 2 mln Albańczyków mieszka i pracuje za granicą. Raz na jakiś czas wracają do kraju, budują jedno piętro domu, po czym wyjeżdżają ponownie na zarobek. Budowa trwa latami. Druga teoria mówi, że powodem takiego stanu rzeczy jest mentalność mieszkańców. Domy są kolejnym (po samochodach) atrybutem zamożnych. Im większy dom, tym większy prestiż. Dlatego Albańczycy „porywają się z motyką na słońce" budując domy przerastające ich realne możliwości finansowe. Potem żyją na parterze, a niewykończone piętra z wystającymi prętami zbrojeniowymi straszą powyżej. Trzecia teoria, z którą spotkałam się już w Maroku – ponoć niewykończone budynki zwalniają z obowiązku opłacania podatków.

Ponad to, w Albanii nie dba się o domy „z zewnątrz”. Surowa cegła często sprawia, że na pierwszy rzut oka nie wiadomo, czy dom jest zamieszkany, czy w trakcie budowy. O teren wokół domów również nikt nie dba. Częściej podwórka wyglądają jak śmietniki, niż wypielęgnowane ogrody.

Wracając do Ksamilu – jego przedmieścia wyglądały właśnie tak jak plac budowy. Okoliczny krajobraz zdominowany był przez bezduszne szkielety budynków. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy w trakcie budowy, czy w trakcie rozsypki. Ten np. zapadł mi w pamięci. Mijaliśmy go. (zdjęcie z Internetu)

Image

Dotarliśmy w końcu nad wybrzeże. I…. trzymam się kurczowo wersji, że skręciliśmy po prostu w złą drogę i plaża, do której dotarliśmy nie jest TYM miejscem, do którego całe tabuny urlopowiczów ściągają co roku… !? Bo jeśli jest, to albo ze mną jest coś nie tak, albo nie wiem… Czar mnie bynajmniej nie powalił na kolana. Prysł co najwyżej.

Image

Image

Image

W takich chwilach żałuję, że będąc na wakacjach nie mam zwyczaju fotografowania rzeczy, które mnie rozczarowują, są nieestetyczne, czy po prostu brzydkie…. Mam jakiś niekontrolowany nawyk kadrowania z pominięciem tej nieeleganckiej prawdy. I co roku obiecuję sobie, że to zmienię! Potem, kiedy po powrocie do kraju opowiadamy o czymś, chciałoby się mieć kilka zdjęć na poparcie tego, o czym mówimy i… klapa. Tą plażę też zrobiłam w najładniejszy możliwy sposób i teraz czuję, że to, w jaki sposób ją opisuje ma się nijak do zdjęcia powyżej. ;/ No cóż, musicie uwierzyć mi na słowo. Albo pojechać i sprawdzić (jak nie szkoda wam czasu i pieniędzy :P). W każdym razie plaża, na którą dojechaliśmy była najzwyklejszym, wąskim pasem piaszczystego terenu, niczym niewyróżniającym się od innych. Według mnie, z przeciętnym widokiem. Zapraszam do Rzeszowa na Żwirownie - podobny klimat, a sporo taniej ;)
Nie obraliśmy sobie za punkt honoru odnalezienia piękniejszej plaży. Raczej byliśmy szczęśliwi (ja przynajmniej), że miejsce pt.: „Ksamil" można z czystym sumieniem odhaczyć i nie poświęcać mu więcej czasu.

(Nigdy wcześniej tego nie robiłam, ale tym razem, wyjątkowo, pozwolę sobie wrzucić do relacji kilka nieswoich zdjęć. Oczywiście zawsze, będę o tym informować. Zależy mi na tym, żebyście zobaczyli przynajmniej pojedyncze przykłady tego, o czym mówię. Wynajduję zdjęcia, które DOKŁADNIE dokumentują to, co osobiście widziałam. Ograniczę się do minimum i obiecuję z kolejnej wyprawy przyjechać już z kompletną kolekcją reporterską. ;-) )

Skierowaliśmy się w stronę Butrint. To rozległe, według znawców świetnie zachowane ruiny starożytnego miasta, będące archeologiczną perełką Albanii. Wyjątkowe jest to, że w jednym miejscu mamy możliwość podziwiania budowli z różnych epok i cywilizacji.
„Według legendy miasto założyli uciekinierzy spod Troi. (…) Rozkwit Butrintu przypada na VI wiek przed naszą erą, kiedy to stał się on znaczącym portem morskim. Po wiekach przeszedł z rąk greckich w rzymskie, potem należał między innymi do Wenecjan, ich pogromców z Francji, Turków. I choć przez stulecia przeżywał wzloty i upadki, na dobre opustoszał dopiero po 1807 roku.” (podroże.onet.pl)

Image

Image

Image

Image

Wstęp kosztuje 700 leków/os. Na solidne zwiedzanie całego obiektu zgodnie z planem rozrysowanym w broszurach trzeba poświęcić około dwóch do trzech godzin. Jeśli ktoś lubuje się w tego typu historycznych atrakcjach i zna się na rzeczy, to według wielu zasłyszanych opinii Butrint staje na wysokości zadania i nie rozczarowywuje. Ja, jako że kompletnie się na tym nie znam i, przepraszam, ale tego typu miejsca nie są dla mnie interesujące, obiektywnej oceny wystawić nie mogę. Na pospieszne oględziny ochotniczo wydelegowała się nasza koleżanka. Mając jednak uporczywie wiszącą nad sobą wizje oczekujących na nią 8 osób skupić się na odkrywaniu miejsca nie potrafiła i niedługo potem wróciła. ;)

Image

Image

Image

Image

My, w międzyczasie, obserwowaliśmy ciekawy proces przeprawy promowej przez kanał Vivari. Z tego miejsca do granicy z Grecją jest już przysłowiowy „rzut beretem”. Jedynym jednak możliwym sposobem przedostania się na jej terytorium jest skorzystanie z archaicznego łańcuchowego „promu”. „Tratwy” powiedziałabym nawet, na którą mieściło się góra 4 auta. Z drugiej strony, przyznacie, że sąsiedztwo starożytnego Butrintu niejako wymusza utrzymanie pewnego klimatu. ;) (zdjęcie z Internetu)

Image

Przed powrotem do naszego palmowego raju postanowiliśmy podjechać do najbardziej znanego źródła w Albanii, noszącego nazwę Syri i Kaltër. To Blue Eye, w porównaniu do swojego poprzednika w Górach Przeklętych, jest dużo popularniejsze, więc na wstępnie należy porzuć wszelką myśl o kontemplowaniu przyrody w ciszy i spokoju. ;) Na to nie liczyliśmy. Uznaliśmy natomiast, że wyjątkowy twór natury zasługuje na swoje „5 minut” bez względu na tłumy.

Do Syri i Kaltër nie trudno trafić. Należy jechać drogą prowadzącą z Sarandy do Gjirokastry….
(Saranda w oka mgnieniu. Dlaczego „w oka mgnieniu” tłumaczyć chyba nie muszę :P)

Image

Image

No więc - ...jechać drogą z Sarandy do Gjirokastry i wypatrywać po drodze tabliczki informacyjnej. Za nią należy odbić w lewo, przejechać koło sztucznego "jeziorka" i znajdującemu się tam strażnikowi przekazać opłatę za wstęp (100 leków za osobę), następnie przejechać przez tamę i piaszczystą drogą biegnącą wzdłuż rzeki dojedziemy do niewielkiego parkingu. Kiedy dotarliśmy na miejsce było dość tłoczno. Na parkingu stały już jakieś autokary, chwilę później dojechały kolejne dwa. Oglądanie czegokolwiek w tłumie setki turystów jest wątpliwą przyjemnością, dlatego nietypowo zaczęliśmy od zwiedzenia znajdującej się nieopodal knajpki. :-)

Restauracyjka powstała w miejscu, gdzie rzeka rozlewa się szeroko, tworząc płytkie jezioro. Oprócz części „naziemnej” nad taflą wody zostały położone pomosty prowadzące w zasadzie na środek rozlewiska. Na znajdującym się na końcu tarasie, pod zadaszeniem rozstawiono kilka stolików. Pomalowane na niebiesko elementy konstrukcji bardzo fajnie kontrastują z otoczeniem. Nie można odmówić temu miejscu uroku.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

W pełnym słońcu barwy otoczenia, nad i pod krystaliczną wodą z pewnością nabierają intensywności i potęgują wrażenie. Nam co pewien czas towarzyszył deszcz. Jesienna zieleń nie była już tak nasycona jak na wiosnę, a mam wrażenie, że efekt i tak jest całkiem przyjemny…?

Oczekując na powrót autokarowej fali wycieczkowców zjedliśmy obiad. W ciągu ostatnich kilku dni zdążyliśmy rozpieścili, a może nawet rozwydrzyć ;) nasze podniebienia Bałkańskimi rarytasami. Na tamten moment poprzeczka była zawieszona już dość wysoko, więc posiłek oceniliśmy na „nie najwyższych lotów”. ;) Wycieczki zaczęły tłumnie ściągać do knajpki, więc teraz my skierowaliśmy się do źródła.

Syri i Kaltër daje początek rzece Bistrita. Jest tak naprawdę jednym z osiemnastu źródełek w okolicy, ale zdecydowanie najbardziej wyjątkowym i widowiskowym zarazem. Ze źródła o głębokości co najmniej pięćdziesięciu metrów bije wyrzucana z imponującą siłą 6 metrów sześciennych na sekundę krystalicznie czysta woda, tworząc na tafli bąbelki. To tajemniczy fenomen natury. Co kryje się w głębinach? Nie wiadomo. Grota do dzisiaj nie została zbadana. Siła, z jaką woda jest wyrzucana pozwoliła nurkom zejść jedynie do około 50 metrów i nadal dna nie dostrzegli...

Image

Image

Image

Image

Image

Ciekawostka 17 – Tak nietuzinkowy cud Matki Natury musiał oczywiście doczekać się legendy. Według niej dawno, dawno temu żył sobie smok, który porywał dziewice z wiosek. Ponoć pewnego razu zrozpaczeni chłopi się skrzyknęli, smoka zabili i go tu zakopali. A źródło to jego oko.

Patrząc z tarasu zamontowanego tuż nad wodnym okiem o średnicy ok 10 m, mieniącym się tysiącem odcieni błękitu, to można faktycznie odnieść wrażenie, że coś na nas patrzy ;D Najbardziej niepokojąca jest ta centralnie umiejscowiona granatowa źrenica…. :P Widzicie ją!?!?! ;-)

Image

Ciekawostka 18 – Jeszcze kilkadziesiąt lat temu okoliczny teren był ogrodzony i pilnie strzeżony 24 godziny na dobę. Wstęp do Niebieskiego Oka posiadali jedynie członkowie elit komunistycznej partii. Dobrze, że czasy Hodży się skończyły. ;)

Na koniec naszej wizyty zaświeciło słońce :)

Image

W drodze powrotnej naszą ciekawość wzbudziła usytuowana na niewielkim półwyspie twierdza. Mieliśmy jeszcze chwilę przed zachodem słońca, więc postanowiliśmy do niej zajrzeć. Okazało się, że to twierdza Porto Palermo, zwana także często zamkiem Alego Paszy.
Na przestrzeni lat obiekt zmieniał swoje przeznaczenie. Początkowo pełnił oczywiście funkcję obronną. Później, w twierdzy stacjonowały wojska. Za czasów komunistycznej dyktatury Envera Hodży mieścił się w niej punkt internowania dla nieposłusznych władzy. Twierdza zachowała się w bardzo dobrym stanie, ale poza korytarzami nie ma tam w zasadzie niczego. Wstęp kosztuje 100leków.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

W niewielkiej odległości od twierdzy, na drugim końcu zatoki można wypatrzeć schron dla okrętów podwodnych - w przeszłości będący bazą sowieckiej marynarki wojennej, obecnie jest jedną z większych ciekawostek militarnych tego regionu. Było już zbyt ciemno, żeby zrobić zdjęcie, dlatego znowu posłużę się fotografią z Internetu:


Dodaj Komentarz

Komentarze (28)

orchidea04 17 grudnia 2016 18:26 Odpowiedz
Aleź piękne widoki! Czekam na dalszy ciąg ;)
marcino123 17 grudnia 2016 19:16 Odpowiedz
Durmitor powiadasz... opad szczęki :) ale na szczęście urlopu na 17 jeszcze trochę zostało... 8-)
pestycyda 18 grudnia 2016 20:11 Odpowiedz
No wreszcie!!! :) Czekałam i czekałam na tę relację :) Przepiękny ten Durmitor... Uwielbiam takie miejsca. Teraz mi trochę szkoda, że Czarnogórę potraktowaliśmy tylko przejazdem. Ale przynajmniej jest pretekst, żeby tam wrócić :)Pozdrawiam:)
bozenak 18 grudnia 2016 21:03 Odpowiedz
Świetna relacja :D Czekam na więcej.
orchidea04 21 grudnia 2016 11:20 Odpowiedz
@‌Maxima0909‌ czekamy na więcej! ;)
orchidea04 22 grudnia 2016 10:09 Odpowiedz
Z każdym wpisem są coraz cudniejsze widoki, aż chce się tam być <3 no i tradycyjnie - czekamy na więcej ;)
ninoczka 22 grudnia 2016 10:15 Odpowiedz
Kiedyś mówiłam, że jak zostanę starym niemieckim emerytem zamieszkam w Peraście ;) chyba się w tym utwierdzam :)
pacyfa 22 grudnia 2016 10:48 Odpowiedz
Bardzo fajna relacja, czekam na więcej...na pewno przeczytam ;)@‌Maxima0909‌ Odnośnie ciekawostki nr 1 - W prawosławiu w trakcie ślubu młodzi stoją na takim właśnie haftowanym ręczniczku,stąd wzięło się ogólnie znane stwierdzenie "Stanąć na ślubnym kobiercu". Z resztą ręczniczek później jest przechowywany jako taka swego rodzaju rodzinna relikwia-pamiątka i przy okazji różnych ważnych uroczystości towarzyszy rodzinie (różnego rodzajuprzysięgi, błogosławieństwa, pogrzeb...) lub jest darowany cerkwi, w której się brało ślub.
maxima0909 22 grudnia 2016 16:44 Odpowiedz
bozenak napisał:Świetna relacja :D Czekam na więcej.orchidea04 napisał:@‌Maxima0909‌ czekamy na więcej! ;)@bozenak i @orchidea04 Dziękuję, to bardzo motywujące, postaram się wrzucać kolejne "odcinki" regularnie :) pestycyda napisał:No wreszcie!!! :) Czekałam i czekałam na tę relację :) Przepiękny ten Durmitor... Uwielbiam takie miejsca. Teraz mi trochę szkoda, że Czarnogórę potraktowaliśmy tylko przejazdem. Ale przynajmniej jest pretekst, żeby tam wrócić :)@pestycyda Ogromnie się cieszę, że udało mi się trochę odczarować tą Czarnogórę ;)marcino123 napisał:Durmitor powiadasz... opad szczęki :) ale na szczęście urlopu na 17 jeszcze trochę zostało... 8-)@marcino123 Warto! :) Gorąco polecam!Ninoczka napisał:Kiedyś mówiłam, że jak zostanę starym niemieckim emerytem zamieszkam w Peraście ;) chyba się w tym utwierdzam :)@Ninoczka Hehe. Zupełnie nie dziwi mnie Twój wybór ;)Pacyfa napisał:W prawosławiu w trakcie ślubu młodzi stoją na takim właśnie haftowanym ręczniczku, stąd wzięło się ogólnie znane stwierdzenie "Stanąć na ślubnym kobiercu".@Pacyfa I wszystko jasne, dziękuję!
maxi1982 23 grudnia 2016 09:05 Odpowiedz
Żona przestań stroić ten nasz "domek" zajmij się ważniejszymi rzeczami :P Pisz dalej bo pomimo, że byłem tam z Tobą to chcę to przeżyć jeszcze raz ;-)
olajaw 23 grudnia 2016 09:44 Odpowiedz
Piękne widoki!!! :) też czekam na cd. :)
orchidea04 23 grudnia 2016 10:02 Odpowiedz
Maxi1982 napisał:Żona przestań stroić ten nasz "domek" zajmij się ważniejszymi rzeczami :P Pisz dalej bo pomimo, że byłem tam z Tobą to chcę to przeżyć jeszcze raz ;-)@‌Maxima0909‌ słuchaj męża - nie zawsze, ale w tym przypadku słuchaj ;)
pestycyda 25 grudnia 2016 14:28 Odpowiedz
Przepiękne zdjęcia...Magiczne...Dlaczego nie słuchasz męża? Pisz dalej! Tu się czeka! :)
bozenak 26 grudnia 2016 20:01 Odpowiedz
Miło się wspomina Czarnogórę czytając Twoją relację :P :P . Zdjęcia super
maxima0909 27 grudnia 2016 14:04 Odpowiedz
Do granicy prowadziła nas tak dziwnie wąska, niemal polna droga, że momentami zastanawiałam się, czy niechcący nie przekraczamy jej w niedozwolonym miejscu, na dziko. Do dziś nie wiem, czy nasza nawigacja wariowała urozmaicając nam przeprawę, czy Albania w ten sposób przeprowadza wstępną selekcję i zaprasza do siebie tylko tych najmocniej zdeterminowanych. :P Na przejście dotarliśmy koło 21:15. Ciekawostka 4 – Zgodnie ze schematem powtarzającym się do tej pory zawsze podczas przekraczania granic - po odprawie po stronie czarnogórskiej, powoli przemieszczaliśmy się pasem granicznym, wypatrując stanowisk celników po stronie albańskiej. Gdy zaczęły pojawiać się pierwsze domy mieszkalne dotarło do nas, że już raczej ich nie uświadczymy. Bardzo nas to zaskoczyło. W sumie do końca byliśmy trochę zdezorientowani. W głowie rodziły się kolejne pytania. Czy na pewno przekroczyliśmy granice zgodnie z prawem? :) To w końcu dziki kraj.. Może należało gdzieś skręcić...? Może coś przeoczyliśmy w ciemnościach? i w końcu.. - is it perfectly safe…??? Sprawa tak na prawdę wyjaśniła się dopiero po powrocie do Polski. Dowiedzieliśmy się, że w celu usprawnienia przepływu turystów, budki obu państw zostały połączone. Dzięki temu, nie trzeba czekać w dwóch kolejkach. Sprytne… ale przyznacie – trochę dziwne. :DJuż kilka kilometrów za granicą krajobraz za oknami zmienił się znacząco. Mijaliśmy odrapane, betonowe baraki, pełniące trudną do odgadnięcia funkcję. Wyglądające na opuszczone, rozpadające się domy. Stada wałęsających się bezdomnych psów. Na poboczach walające się śmieci i wszechobecne dziury w drodze pozwalające na poruszanie się jedynie ruchem jednostajnie wolnym, zygzakowym. Teren brudny i zaniedbany. Albania przywitała nas oczywistą, kłującą w oczy biedą. Po 22 dotarliśmy do Shkodra Lake Resort. Miejsce, oprócz tego, że powstało w sąsiedztwie Jeziora Szkoderskiego i w konsekwencji krajobrazowo zagarnęło wszystko co najlepsze, zrobiło na nas pozytywne wrażenie pod względem czystości. Mimo pozasezonowego terminu na terenie ośrodka wypoczywało nadal sporo turystów i miłym zaskoczeniem był fakt, że nie wiązało się to z zalegającymi wszędzie śmieciami, czy nieposprzątanym sanitariatem. A piszę o tym, ponieważ jak się wkrótce miało okazać, brak zalegających gdzie popadnie śmieci jest w Albanii pewnego rodzaju ewenementem, zasługującym na wyjątkową uwagę. Na terenie ośrodka, tuż nad wybrzeżem znajdowała się restauracja, do której, właściwie zaraz po przyjeździe, udaliśmy się na kolację! Nieziemski mix owoców morza w sosie pomidorowym, który wtedy zjadłam, był jednym z najsmaczniejszych posiłków wyjazdu. A konkurencja, trzeba przyznać, była spora, bo na Bałkanach w kwestii jedzenia można się zatracić…. :-)Wszyscy najedliśmy się do syta, a następnie przenieśliśmy się na hamaki i ławeczki w pobliżu naszych, tym razem dość oryginalnych, miejsc noclegowych. Dla odmiany, zdecydowaliśmy na przestronne tipi. Możliwość nocowania w charakterystycznych namiotach była fajnym przeżyciem, choć temperatura w nocy spadała na tyle, że trzeba było się ratować wskakując w dodatkowe dresy.Kolejny dzień planowaliśmy spędzić na relaksie, pozwalając organizmom na zregenerowanie sił. Postanowiliśmy połączyć wypoczynek z mało wymagającą fizycznie atrakcją. Rejs promem po Jeziorze Koman wydawał się być idealnym połączeniem przyjemnego z pożytecznym – odrobina wytchnienia w kojących okolicznościach przyrody. Jedynym minusem był fakt, że promy wypływały w rejs tylko raz dziennie, o 9:00 rano z miejscowości Komani. Od tego miejsca dzieliło nas zatem ok 70km i, zgodnie z googlemaps, 2 godziny jazdy. Biorąc pod uwagę jakiś krótki postój na trasie w celu kupienia śniadania i uwzględniając dodatkowy kwadrans „na wszelki wypadek”, z obliczeń wynikało, że czekała nas kolejna, wręcz niedorzecznie wczesna pobudka. Czy to na pewno wakacje???Znacie te rozterki „rozum vs. serce”? No więc rozum, w związku z poranną pobudką, nakazywał kłaść się spać, ale miękkie serce ulegało dziwnej, tajemniczej mocy, która uporczywie wyciągała z tipi. Nie wiem, o której poszliśmy spać, ale chyba rozsądniejszym byłoby nie kłaść się wcale..
orchidea04 27 grudnia 2016 15:43 Odpowiedz
To zdjęcie z Tobą i zachodzącym słońcem jest fantastyczne. Więcej proszę! ;)
pestycyda 30 grudnia 2016 15:46 Odpowiedz
Strasznie miło czytać relacje z miejsc, w których się było :) Pisz! Pisz dalej! Ale przyznaj - Theth jest przepiękne... :)
betlin 3 stycznia 2017 18:16 Odpowiedz
Bardzo miło patrząc na Twoje zdjęcia powspominać stare dobre czasy. My byliśmy w Theth latem 2012 r. i wjeżdżaliśmy od drugiej strony :D terenową trasą, a wyjeżdżaliśmy na Koplik. Bardzo się to miejsce zmieniło. W naszej ekipie dwoje bohaterów wykąpało się w wodzie całkowicie dobrowolnie, łącznie z zanurzeniem głowy :shock: - woda miała temp. 8 stopni.
maxi1982 8 stycznia 2017 11:55 Odpowiedz
Do Tomiego to już dzisiaj mógłbym wrócić na szklaneczkę "szkarkifarki" hehehe tam było błogo
pestycyda 15 stycznia 2017 21:41 Odpowiedz
Piękna, poruszająca historia z tym napisem...Wstyd przyznać, ale nie wiedziałam o tym. Dziękuję za poszerzenie wiedzy:)I, oczywiście, czekam na ciąg dalszy (niecierpliwie).
maxima0909 31 stycznia 2017 13:26 Odpowiedz
29 września (13. dzień) – Ochryd, MacedoniaRankiem opuszczamy Berat. Opuszczamy też Albanię… Krótkie podsumowanie? Na wstępnie obiecałam subiektywną ocenę Albanii, bez lukru. Niech więc tak będzie. Choć mam tremę, bo niestety do zachwytów mi daleko, a mam świadomość, że wielu z Was ją pokochało. Albania jest krajem, do którego wspomnieniami z pewnością wrócę nie raz, ale nie zauroczyła mnie na tyle, żebym planowała do niej wrócić. Nie chcę jej niesprawiedliwie osądzić, ale na mnie niestety nie zrobiła wrażenia… Momentami czułam wręcz rozczarowanie. Szczególnie na południu.Nawet jeśli natura obsypała Albanię całą masą pięknych widokowo miejsc, to ilość śmieci bezustannie towarzysząca zwiedzaniu mocno rozprasza. I nie chodzi tu o moje wygodnictwo, czy „zmanierowanie”, ale zwyczajnie jest mi trudno się zrelaksować ze stertą śmieci za moimi plecami.Albania nie zachwyciła mnie krajobrazowo, tak jak np. zachodnie wybrzeże Stanów. Nie zafascynowała w sensie obyczajowo-kulturowym, jak np. Maroko (w którym nawet śmieci i gnijące na ulicach owoce nie zabrały mi radości poznawania). Albania kilka razy zaskoczyła, choć nie jestem przekonana, czy w sensie pozytywnym… Z jednej strony niebanalna, „oderwana od rzeczywistości”, z drugiej niestety nadal trochę nijaka.Oferuje góry – to fakt. Ale i w Polsce jest mnóstwo zacisznych, malowniczych górskich miejsc. Równie pięknych! Góry Przeklęte są cudownym miejscem, ale czy na tyle wyjątkowym/innym, żeby specjalnie dla nich tam jechać? Dla mnie nie. To może jechać tam ze względu na morze? Linia brzegowa oferuje liczne plaże. Niektóre dzikie, niektóre opanowane przez tłumy turystów. Co kto lubi. Ale znowu… czy jest w nich coś, co sprawiłoby, że zbierałabym szczękę z ziemi? Że któraś z nich w sposób szczególny by mnie urzekła? Nie. Są według mnie przeciętne. Te, które widzieliśmy nie kusiły ani rajskością, ani egzotycznością. Woda choć przejrzysta, to nie oferuje atrakcji w postaci kolorowych rybek, czy raf (na to oczywiście nie liczyliśmy, ale ogólnie nie należę do amatorów plażowania, więc to, co mogłoby mnie nad morzem zatrzymać na dłużej, to snorkeling).Dobra strona wyjazdu do Albanii to fakt, że zweryfikował on moje oczekiwania względem przyszłych destynacji. Zrozumiałam, że od wyjazdów wakacyjnych, na które czekam cały rok oczekuję efektu WOW. Szukam w nich czegoś, co byłoby dla mnie ODKRYWCZE. Czegoś, czego dotąd nie poznałam/nie widziałam – np. krajobrazowo lub z czym nie miałam styczności – np. kulturowo/religijnie. Ta, z perspektywy Europejczyka, „NIENORMALNOŚĆ” jest dla mnie najbardziej fascynująca/pociągająca. Może stąd dość surowa ocena Albanii, której zabrakło „egzotyki”. Byłabym niesprawiedliwa, gdybym nie wspomniała o zaletach kraju, bo przecież ma ich sporo!1. Spodobało mi się usłyszane gdzieś stwierdzenie „Albania to dziki kraj”. Faktycznie coś w tym jest. Nie ma sensu jej porównywać, ani z zachodem, ani ze wschodem. To naród mocno pokrzywdzony przez los i historię. Zetknięcie się z tak ciągle widocznymi i oczywistymi skutkami wieloletniego komunizmu to swego rodzaju podróż w czasie. Podróż, która na pewno daje do myślenia, uczy pokory i daje lekcje. Albańska podróż to kilka dni najciekawszej lekcji historii, na jakiej byłam. Mogłam uczyć się jej z jej mieszkańcami i miałam okazję zobaczyć jej długofalowe konsekwencje, które nadal są wręcz namacalne. Po powrocie do Polski przygotowując relację dużo czytałam, żeby mieć pełniejszy obraz i uważam, że wiedza historyczna i nie chcę, aby zabrzmiało to zbyt patetycznie, ale sprowokowana tą wiedzą chwila zadumy to największe wartości, jakie wyniosłam z tych wakacji. 2. Albania wciąż jest tanią destynacją. (Choć od znajomych, którzy jeżdżą tam regularnie od kilku lat wiem, że ceny z roku na rok systematycznie rosną.)3. Dodatkowo, to co działa na korzyść Albanii, to z pewnością fakt, że nie jest tak popularna jak np. Chorwacja. (Choć sądząc po ilości budujących się nadmorskich kurortów, to jedynie kwestia czasu. Sądzę, że nieodległego.)4. Przepyszne jedzenie! Nie licząc marnej ryby koło Blue Eye nie pamiętam żadnej kulinarnej wtopy. Wszędzie jedliśmy ze smakiem. Regionalne specjały, które mieliśmy okazję kosztować w głębi kraju np. w Theth, czy Beracie były fantastyczne przygotowane. Podobnie, obłędne owoce morza na wybrzeżu. Co tu dużo mówić - skądś się wzięły nadprogramowe kilogramy, z którymi walczę do dzisiaj ;)5. I w końcu serdeczni ludzie, z którymi mieliśmy okazję porozmawiać i zwyczajnie pobyć trochę dłużej. Gościnność Albańczyków jest prawdziwa, nieprzereklamowana.Te rzeczy sprawiają, że na pewno niejednokrotnie będę z uśmiechem wspominać wakacje 2016 roku. c.d.n.
maxima0909 12 lutego 2017 14:18 Odpowiedz
Subiektywne odczucia dotyczące odwiedzanych przez nas państw umieszczałam w relacji na bieżąco, więc w tym zakresie podsumowania robić nie będę, bo byłoby powieleniem tego, o czym już pisałam. Mam nadzieję, że obszerna relacja naszego wyjazdu, poszerzona o historyczne odniesienia i poparta kilkoma setkami zdjęć choć trochę przybliży Wam ten nieoczywisty region. Pomoże uporządkować wiedzę i zweryfikować dotychczasowe poglądy. Pejoratywny obraz Bałkanów w wielu kwestiach jest krzywdzący i już dawno nieaktualny. Państwa są gościnne, otwarte i coraz lepiej przygotowane na turystów. Miasta rozwijają się, a drogi rozbudowują bardzo dynamicznie.Nie sposób jednak nie wspomnieć, o tym, że np. kwestia tonącej w śmieciach Albanii przeciętnego Europejczyka może razić i tłumić zachwyt nad otaczającą przyrodą. Z różnych względów Albańczycy to ludzie o innej mentalności, dopiero na początku swojej cywilizacyjnej przemiany...Jestem przekonana, że Bałkany mają wiele do zaoferowania i zauroczą niejednego. Z drugiej jednak strony, wiem, że nie są kierunkiem uniwersalnym i mogą pozostawić niedosyt. Liczę na to, że niezdecydowanym relacja odpowie na pytanie, czy kierunek spełni Wasze oczekiwania i czy na Bałkanach odnajdziecie to, czego na wyjazdach szukacie. Bez względu na decyzję, życzę spełnienia podróżniczych planów! :-)Jeśli chodzi o informacje praktyczne, czyli głównie kosztorys, to jest mi o tyle ciężko cokolwiek napisać, że tym razem podróżowaliśmy grupą dziewięcioosobową.NOCLEGIZe względu na nieparzystą ilość osób, noclegi organizowaliśmy różnie. Czasami wynajmowaliśmy całe mieszkanie, czasami dzieliliśmy się na dwie grupy po 4-5 osób – np. w bangalowach, czy tipi. Czasami, szczególnie w hotelach, braliśmy pokoje 2-osobowe, choć bywało, że każdy miał inną cenę…Podzielę się z Wami miejscami, w których nocowaliśmy, bo uważam, że każde z nich jest godne polecenia.1. Apartament Viktorija, Uzice, Serbia – dwa mieszkania (3-osobowy – 32 euro; 6-osobowy – 48euro)2 i 3. Etno Selo Grab, Grab, Czarnogóra – dwa 6-osobowe bungalowy (1 bungalow – 59 euro/dwie noce)4 i 5. Shkodra Lake Resort, Albania – dwa tipi i domek (domek – 56 euro/dwie noce, tipi 4-osobowe - 76euro/dwie noce)6 i 7. Shpella Guesthouse, Theth, Albania – pięć pokoi 2-osobowych (pokój - 60euro/dwie noce)8. Drymades Inn, Dhermi, Albania – dwa piętra, coś w rodzaju mieszkań z dwoma pokojami, kuchnią i łazienką (jedno piętro - 70euro)9, 10 i 11. Villa Wood, Dhermi, Albania – trzy pokoje 3-osobowe (pokój 105euro za pokój/trzy noce)12. White City Hotel, Berat, Albania – pięć pokoi 2-osobowych (pokój - 33 euro)13. Apartament Bojadzi, Ochryda, Macedonia – cztery pokoje (2-osobowe - 30 euro, pokój 3-osobowy - 40 euro)14. Travelers Hostel, Belgrad, Serbia - dwa mieszkania (łączny koszt – 95euro)TRANSPORTKoszty paliwa podzieliliśmy po równo, mimo oczywistych różnic w spalaniu każdego z aut. Poza paliwem w rozliczenie samochodów wrzuciliśmy dodatkowo wszystkie opłaty związane z przejazdem - winiety, autostrady, tunele, parkingi, itp. Wyszło ok. 500 złotych za osobę.ATRAKCJERafting na Tarze – 44euro plus 4euro opłaty za przebywanie w parku ;-)Ekstremalna tyrolka :-) – 15euro – wrażenie bezcenne :-DProm po Jeziorze Komani – 10euro za prom w obie stronyBlue Eye – 100lekówButrint – 700lekówUBEZPIECZENIEAXA Ubezpieczenie Podróżne „Daleko od domu” – 102 złote za osobę.Jedzenie to sprawa indywidualna, więc pozwolicie, nie będę tego rozpisywać. Ceny z reguły są niższe, bądź porównywalne do polskich. W każdym razie na jedzeniu oszczędzać nie warto, bo jest naprawdę pyszne!Jeśli jest coś, czego jesteście ciekawi, a o czym zapomniałam wspomnieć w relacji, pytajcie. Dziękuję, tym którzy dotrwali ze mną do końca. Do usłyszenia za rok! :-)
lot 17 stycznia 2018 16:06 Odpowiedz
Co się stało ze zdjęciami?
maxima0909 17 stycznia 2018 21:31 Odpowiedz
postawiłam na zły serwis hostingowy :( nie mam siły wrzucać tych zdjęć od nowa :P
pestycyda 18 stycznia 2018 09:56 Odpowiedz
@Maxima0909, o nie!!! :( I to jeszcze TE zdjęcia...Moje ulubione..... :( Będę Cię gorąco namawiać, żebyś jednak jeszcze raz je wgrała. Moje też poleciały i powolutku, w miarę wolnych chwil, wgrywam od nowa. Nie jest tak źle, zaręczam. Dodatkowy plus - przypominasz sobie wyjazd ze szczegółami :) Umieść na społeczności, tam są bezpieczne.Wgraj je, wgraj je, wgraj je...proszę :*
maxima0909 18 stycznia 2018 10:14 Odpowiedz
@pestycyda Kochanaś! :D a na co wymieniłaś naszego fantastycznego photobucketa? :-)
pestycyda 18 stycznia 2018 10:21 Odpowiedz
Wgrywam na społeczność fly4free, @olus mi doradziła. A o tym na "p" to nawet nie chcę mówić :/ właściwie, ta nazwa powinna stać się nowym przekleństwem :D
maxima0909 18 marca 2018 22:46 Odpowiedz
@lot @pestycyda - voila :mrgreen: ;-)