Najbardziej znaną atrakcją Boholu są oczywiście Czekoladowe Wzgórza, które znajdują się w sercu wyspy, w okolicach miasteczka Carmen. Rozczarowaniem dla łasuchów będzie pewnie fakt, że niestety, mimo apetycznej nazwy w miejscu tym zaspokoić można co najwyżej głód… ciekawości. Na wzgórzach nie rośnie bowiem kakaowiec, a wapienne wybrzuszenia nie mają nic wspólnego z czekoladą. Ich nazwa powstała w związku z kolorem trawy, która pokrywa pagórki w porze suchej. W wyniku nasłonecznienia przybierają one czekoladowo-brązowy odcień, który kontrastuje z soczystą zielenią znajdującą się u ich podnóży. Z uwagi na fakt, że nie byliśmy w porze suchej podziwialiśmy wzgórza się w innej odsłonie. Pagórki rozciągają się na ok. 50 km2 i mimo, że nie ma oficjalnych danych, szacuje się, że na tej przestrzeni znajduje się od 1260 do nawet 1700 charakterystycznych stożków. Ich przeciętna wysokość to 30-50 metrów, ale zdarzają się wzniesienia wybitne – sięgające nawet powyżej 100 metrów. Jest to miejsce tak charakterystyczne, że stało się nieoficjalną wizytówką wyspy. Do tej pory jednoznacznie nie stwierdzono jak owe stożki powstały, co czyni to miejsce jeszcze bardziej ciekawym i tajemniczym. Jak najbardziej punkt warty odwiedzin, tym bardziej, że cena wstępu niska. Koszt: 50 PHP
Tarsier Sanctuary, czyli your eyes are Hypnotizing!
:D
Bohol to jedno z nielicznych miejsc na świecie, na których wciąż występują tarsiery, zwane również wyrakami. To futerkowe maleństwa z cudacznymi, nieproporcjonalnie dużymi do reszty ciała oczami i bardzo długim ogonkiem. Mają około 15 centymetrów wielkości. Aktywne są głównie nocą, w dzień odpoczywają i przysypiają w cieniu roślin. Nie są zwierzętami stadnymi, nie spędzają czasu razem, raczej cenią sobie samotność. Wzbudzają sympatię. Rozczulają oczami i przypominającymi ludzkie dłonie łapkami. Wyglądają jak przyczepione do gałęzi pluszaki.
Na Boholu jest kilka miejsc, gdzie można je zobaczyć, ale nie we wszystkich chcieliśmy się znaleźć. Wybraliśmy ośrodek prowadzony przez fundację Tarsier Sanctuary w Corelli. Urocze wytrzeszczałki to niestety ginący gatunek i chociażby z tego powodu należy im się wyjątkowy spokój i szacunek. We wspomnianym sanktuarium o powierzchni 13 ha znajdującym się na terenie rezerwatu, wyraki żyją w warunkach naturalnych. Jest to teren na tyle duży, że zwierzęta, jeśli nie chcą być niepokojone, w każdej chwili mogą się oddalić od ścieżek i zaszyć w części niedostępnej dla turystów.
Na terenie ośrodka obowiązuje bezwzględne zachowanie ciszy i odpowiedniej odległości od wyraków. Nie można wymachiwać im obiektywem przed nosem, ani robić zdjęć z lampą błyskową. Nie można do maleństw cmokać, ani ich dotykać. Nie wolno potrząsać gałązkami, na których siedzą. W sąsiednich ośrodkach ponoć wszystkie chwyty dozwolone…..
:?
Tasiery są tak malutkie, że bez pomocy przewodników byłyby w gąszczu liści praktycznie niemożliwe do wypatrzenia. Rano pracownicy sanktuarium przeczesują teren w poszukiwaniu jego mieszkańców i jeżeli zguby odnajdują się w strefie dostępnej dla turystów, to przewodnicy zostają w ich pobliżu. W ten sposób pomagają turystom namierzyć ukrytego futrzaka, a jednocześnie ich stała obecność zapewnia maluchom bezpieczeństwo i komfort. Wstęp: 60 PHP; 9:00-16:00
Mieliśmy w planach jeszcze rejs na rzece Loboc. To popularna atrakcja Boholu. Stateczek jest „pływającą restauracją”. Podczas rejsu, oprócz napawania oczu krajobrazami można się najeść do syta i nieźle wybawić. Na pokładzie przewidziane są występy tancerzy, grajków i śpiewaków. Słyszałam, że po zachodzie słońca w okolicach rzeki lata cała masa świetlików, co czyni taki wieczorny rejs jeszcze bardziej niezapomnianym. Yyyy… I w sumie nie pamiętam dlaczego z tej atrakcji nie skorzystaliśmy…. Może nie byliśmy głodni?
:lol:
Poza kierowaniem się do konkretnych atrakcji wykorzystywaliśmy każdą chwilę na jeżdżenie po wyspie bez konkretnego celu. Tam, gdzie nas oczy poniosą. Wielokrotnie zbaczaliśmy z asfaltowych dróg w nieuczęszczane wyboiste ścieżki, które prowadziły nas do totalnie bezludnych plaż (głównie na Palawanie) lub do wiosek, gdzie Filipińczycy witali nas z otwartymi rękami, częstowali lokalnym wyrobem i zapraszali do wspólnego karaoke. (Nie)stety na Filipinach karaoke to niemalże sport narodowy. Śpiewać każdy może, a nawet musi….. i tak - popełniliśmy kilka utworów. ????
Bezkresne pola ryżowe soczysto-zielona przestrzeń to esencja Boholu. Takim będę go pamiętać.
Kolejne skojarzenia to charakterystyczne trycykle z cytatami…
"nienachalna" pogoda i adekwatna warunków atmosferycznych motocyklowa stylówa
:lol:
:lol:
:lol:
i oczywiście urocze Wytrzeszczałki – wróciłam z pokaźnym naręczem breloków.
:mrgreen:
:mrgreen:
:mrgreen:
PALAWAN, czyli Perła Filipin.
Wyspa Palawan od dawna uważana jest za Perłę Filipin i jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie. Nota bene, nie tak dawno określenie to nabrało zupełnie nowego znaczenia. Nie gdzie indziej, jak właśnie w rejonach Palawanu wyłowiono największą, ważącą 34kg!, perłę świata. Ma 61 cm długości i 30 cm szerokości, a jej wartość szacuje się na 100 mln dolarów. Śmieszna historia, bo perła-celebrytka, zanim została bohaterką wiadomości na całym świecie, niedoceniona przeleżała w domu filipińskiego rybaka 10 lat. Szczęśliwca wyłowił ją przez przypadek w czasie burzy, a następnie nie zdając sobie sprawy z rangi wydarzenia i wartości znaleziska przez kolejną dekadę przechowywał ją w domu pod łóżkiem, traktując jako… talizman. Dopiero 3 lata temu, ratując dobytek z pożaru, mężczyzna wyniósł ją z domu, a następnie, prawdopodobnie nadal niczego nieświadomy, zaniósł do miejscowego biura turystyki na przechowanie… I tak oto niebanalna historia ujrzała światło dzienne, a perła-gigant wprawiła cały świat w zdumienie.
Wracając do wyspy… Wielokrotnie uznawana za najpiękniejszą wyspę świata zajmowała czołowe miejsca w przeróżnych rankingach. Choćby w latach 2014 i 2015 zdobyła pierwsze miejsce prestiżowego czasopisma Conde Nast Traveler. W 2017 roku była bezkonkurencyjna i w plebiscycie Travel + Leisure zajęła pierwsze miejsce pozostawiając w tyle m. in. Wyspy Galapagos, Hawaje, czy Bali. Krótko mówiąc: nie można rozważać wizyty na Filipinach i o Palawanie nie słyszeć.
Na czym polega jej wyjątkowość? Wąska wyspa rozciąga się na długości ponad 400 km z północnego wschodu na południowy zachód. W najszerszym miejscu ma zaledwie 40 km. Przy powierzchni 25-krotnie mniejszej od Polski, może poszczycić się przepiękną linią brzegową o długości 2000 km. Mało tego, prawdopodobnie ze względu na fakt, że położona była z dala od głównych szlaków handlowych i nigdy nie była zasobna w żadne bogactwa naturalne zachowała dziewiczy charakter. Na przestrzeni lat jej popularność wzrosła i na chwilę obecną jest rozpoznawalną destynacją turystyczną, niemniej, pozostała prawie nieskomercjalizowana. Oczywiście pewien rozwój i pro-turystyczne nastawienie są zauważalne, ale w dalszym ciągu ingerencja człowieka w naturę jest symboliczna, a krajobraz w zdecydowanej większości jest niemal nietknięty.
Tuż przed wyjazdem miałam nieodparte wrażenie, że zdjęcia Palawanu mnie prześladują. Nie wiem, może kontekst sytuacyjny sprawił, że podświadomie wyławiałam właśnie TE okładki spośród dziesiątek innych. Może to coś na zasadzie „eLek” - nie masz pojęcia, jaka ich masa jeździ po mieście, dopóki sam nie zaczynasz robić prawa jazdy. Nagle wydaje ci się, że totalnie zalały miasto… Tak, czy inaczej - Palawan magnetyzował, a prezentujące go fotografie zawiesiły poprzeczkę oczekiwań naprawdę wysoko. Czy pięknie opakowana wyspa nasycona nierealnie intensywnymi barwami i sprzedawana jako definicja raju jest dziełem Matki Natury, czy produktem umiejętnie dopieszczonym ludzką ręką i odpowiednim filtrem? Trzeba było to sprawdzić.
:D
Zdecydowana większość lotów na Palawan kończy swój kurs w stolicy wyspy - Puerto Princesa. Niewielu turystów zostaje jednak w mieście. Większość kieruje się bezpośrednio do położonego na północy miasteczka El Nido. I my w tej kwestii nie byliśmy oryginalni. Północny Palawan miał być synonimem błogostanu i obietnicą raju. Stwierdziliśmy zgodnie, że nie ma więc na co czekać.
O transport na trasie PP - El Nido nie trudno. Nie wymaga organizacji z wyprzedzeniem. Spod lotniska często odjeżdżają kilkunastoosobowe busy.
Cała trasa liczy około 250 km, ale prowadzi przez góry. Kręte, wyboiste i kiepskiej jakości drogi sprawiają, że podróż dłuuuuży się niemiłosiernie. Żeby było ciekawiej, „empatyczni” kierowcy jeszcze przed rajdem na sztywno zakładają określony czas potrzebny do przejechania trasy, po czym do realizacji swoich założeń podchodzą nad wyraz ambitnie. Tuż za miastem rozpoczyna się trwający minimum 5 godzin popis umiejętności pod tytułem „mistrz kierownicy”. Te dwa aspekty tworzą skrajnie nieprzyjemną dla pasażerów mieszankę, dlatego wg mojej subiektywnej oceny wyjścia są dwa. Właściwie trzy. Albo cztery nawet…?
1. Zejść na zawał. 2. Znieczulając się smacznym rumem za 100 peso wejść łagodnie w tryb „whatever” (byleby nie przesadzić, bo wiadomo…
:D drogi kręte
:P) 3. Przespać najbardziej mrożące krew w żyłach etapy. 4. Nie zastosować się do żadnej z trzech wyżej wymienionych opcji i bezpowrotnie stracić zdrowie psychiczne.
El Nido No dobra, spójrzmy prawdzie w oczy. O ile w dalszej części relacji przedstawię Wam miejsca, które błyskawicznie kradną serce, tak zupełnie nie rozumiem ochów i achów dotyczących El Nido, z którymi spotykałam się na etapie przygotowywania podróży. Przepraszam, ale co by nie mówić, to miasteczko nie było dla mnie ani czarujące, ani autentyczne, ani klimatyczne… Fakt, jest nieduże i mimo licznych knajpek, sklepów z pamiątkami i masy hosteli/pensjonatów nadal zachowało swój lokalny charakter, ale - na tym koniec… El Nido jest najbardziej obleganym miasteczkiem na północy, w związku z czym jest tłoczno, duszno, głośno i jakoś tak… nerwowo? Mnóstwo skuterów i trycykli unoszących piach, wąskie uliczki, chaos, brak zieleni. Męcząco… W moim odczuciu miasteczko nie zasługuje na jakąś szczególną uwagę. Spędziliśmy w nim absolutne minimum czasu. Tylko tyle, ile było niezbędne, aby wypożyczyć skutery, załatwić island hopping i się posilić.
Po pierwsze, super zdjęcia! A po drugie, jak ja Wam zazdroszczę tych pustek w meczecie w Abu Zabi... Niech zgadnę - byliście tam punktualnie na otwarcie? Gdy byłem tam w listopadzie 2017, otaczał mnie istny tłum (byłem wieczorem). Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
Przeczytane od deski do deski. Oto dowód: "Komunikacja miejsca"
;)A tak bardziej poważnie, po tych interesujących wpisach chyba zmienię zdanie na temat długości mojego potencjalnego pobytu w przyszłości w Dubaju
:) Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
Relacja super, 2 lata temu miałem podobny wyjazd Dubaj, APO, Siqujor, Bohol, Manila.Jedna uwaga, z tego co wiem to mundial 2022 będzie w Katarze a nie w Dubaju
:D „Według międzynarodowych raportów ok. 250 tys. robotników z południowo-wschodniej Azji żyje w Dubaju poniżej standardów cywilizacyjnych. Według Human Rights Watch podczas przygotowań do mundialu w 2022 r. co dwa dni z upału i przepracowania umiera jeden robotnik z Nepalu (brakuje danych dotyczących robotników z Indii, Sri Lanki i Bangladeszu). ”
A widzisz! Słusznie... Nie interesowałam się mundialem, nie przyszło mi do głowy, żeby to sprawdzić. Zacytowany tekst w całości można znaleźć w internecie. ?
Swietna relacja! Ja Dubaj kocham i nigdy sie tam nie nudze. Zawsze jest cos do ogladania czy robienia. Sprostuje tylko, ze stok narciarski nie jest w Dubai Mall, ale w Mall of the Emirates. I z kuponem z aplikacji The Entertainer, calkiem przystepny cenowo.Filipiny natomiast wcale mnie nie kreca... Ale relacja i tak pierwsza klasa!
@oskiboski nie
:) na Boholu gotówka załatwia wszystko
:) nie wiem jak w przypadku policji, nie miałam okazji sprawdzić
:lol: oprócz opłaty za wypożyczenie skutera brali dodatkowo kaucję, ale jakieś śmieszne kwoty
Chocolate Hills, czyli Bon Appetit? ;)
Najbardziej znaną atrakcją Boholu są oczywiście Czekoladowe Wzgórza, które znajdują się w sercu wyspy, w okolicach miasteczka Carmen. Rozczarowaniem dla łasuchów będzie pewnie fakt, że niestety, mimo apetycznej nazwy w miejscu tym zaspokoić można co najwyżej głód… ciekawości. Na wzgórzach nie rośnie bowiem kakaowiec, a wapienne wybrzuszenia nie mają nic wspólnego z czekoladą. Ich nazwa powstała w związku z kolorem trawy, która pokrywa pagórki w porze suchej. W wyniku nasłonecznienia przybierają one czekoladowo-brązowy odcień, który kontrastuje z soczystą zielenią znajdującą się u ich podnóży. Z uwagi na fakt, że nie byliśmy w porze suchej podziwialiśmy wzgórza się w innej odsłonie.
Pagórki rozciągają się na ok. 50 km2 i mimo, że nie ma oficjalnych danych, szacuje się, że na tej przestrzeni znajduje się od 1260 do nawet 1700 charakterystycznych stożków. Ich przeciętna wysokość to 30-50 metrów, ale zdarzają się wzniesienia wybitne – sięgające nawet powyżej 100 metrów.
Jest to miejsce tak charakterystyczne, że stało się nieoficjalną wizytówką wyspy. Do tej pory jednoznacznie nie stwierdzono jak owe stożki powstały, co czyni to miejsce jeszcze bardziej ciekawym i tajemniczym. Jak najbardziej punkt warty odwiedzin, tym bardziej, że cena wstępu niska.
Koszt: 50 PHP
Tarsier Sanctuary, czyli your eyes are Hypnotizing! :D
Bohol to jedno z nielicznych miejsc na świecie, na których wciąż występują tarsiery, zwane również wyrakami.
To futerkowe maleństwa z cudacznymi, nieproporcjonalnie dużymi do reszty ciała oczami i bardzo długim ogonkiem. Mają około 15 centymetrów wielkości. Aktywne są głównie nocą, w dzień odpoczywają i przysypiają w cieniu roślin. Nie są zwierzętami stadnymi, nie spędzają czasu razem, raczej cenią sobie samotność. Wzbudzają sympatię. Rozczulają oczami i przypominającymi ludzkie dłonie łapkami. Wyglądają jak przyczepione do gałęzi pluszaki.
Na Boholu jest kilka miejsc, gdzie można je zobaczyć, ale nie we wszystkich chcieliśmy się znaleźć. Wybraliśmy ośrodek prowadzony przez fundację Tarsier Sanctuary w Corelli. Urocze wytrzeszczałki to niestety ginący gatunek i chociażby z tego powodu należy im się wyjątkowy spokój i szacunek. We wspomnianym sanktuarium o powierzchni 13 ha znajdującym się na terenie rezerwatu, wyraki żyją w warunkach naturalnych. Jest to teren na tyle duży, że zwierzęta, jeśli nie chcą być niepokojone, w każdej chwili mogą się oddalić od ścieżek i zaszyć w części niedostępnej dla turystów.
Na terenie ośrodka obowiązuje bezwzględne zachowanie ciszy i odpowiedniej odległości od wyraków. Nie można wymachiwać im obiektywem przed nosem, ani robić zdjęć z lampą błyskową. Nie można do maleństw cmokać, ani ich dotykać. Nie wolno potrząsać gałązkami, na których siedzą. W sąsiednich ośrodkach ponoć wszystkie chwyty dozwolone….. :?
Tasiery są tak malutkie, że bez pomocy przewodników byłyby w gąszczu liści praktycznie niemożliwe do wypatrzenia. Rano pracownicy sanktuarium przeczesują teren w poszukiwaniu jego mieszkańców i jeżeli zguby odnajdują się w strefie dostępnej dla turystów, to przewodnicy zostają w ich pobliżu. W ten sposób pomagają turystom namierzyć ukrytego futrzaka, a jednocześnie ich stała obecność zapewnia maluchom bezpieczeństwo i komfort.
Wstęp: 60 PHP; 9:00-16:00
Mieliśmy w planach jeszcze rejs na rzece Loboc. To popularna atrakcja Boholu. Stateczek jest „pływającą restauracją”. Podczas rejsu, oprócz napawania oczu krajobrazami można się najeść do syta i nieźle wybawić. Na pokładzie przewidziane są występy tancerzy, grajków i śpiewaków. Słyszałam, że po zachodzie słońca w okolicach rzeki lata cała masa świetlików, co czyni taki wieczorny rejs jeszcze bardziej niezapomnianym.
Yyyy… I w sumie nie pamiętam dlaczego z tej atrakcji nie skorzystaliśmy…. Może nie byliśmy głodni? :lol:
Poza kierowaniem się do konkretnych atrakcji wykorzystywaliśmy każdą chwilę na jeżdżenie po wyspie bez konkretnego celu. Tam, gdzie nas oczy poniosą. Wielokrotnie zbaczaliśmy z asfaltowych dróg w nieuczęszczane wyboiste ścieżki, które prowadziły nas do totalnie bezludnych plaż (głównie na Palawanie) lub do wiosek, gdzie Filipińczycy witali nas z otwartymi rękami, częstowali lokalnym wyrobem i zapraszali do wspólnego karaoke. (Nie)stety na Filipinach karaoke to niemalże sport narodowy. Śpiewać każdy może, a nawet musi….. i tak - popełniliśmy kilka utworów. ????
Bezkresne pola ryżowe soczysto-zielona przestrzeń to esencja Boholu. Takim będę go pamiętać.
Kolejne skojarzenia to charakterystyczne trycykle z cytatami…
"nienachalna" pogoda i adekwatna warunków atmosferycznych motocyklowa stylówa :lol: :lol: :lol:
i oczywiście urocze Wytrzeszczałki – wróciłam z pokaźnym naręczem breloków. :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
PALAWAN, czyli Perła Filipin.
Wyspa Palawan od dawna uważana jest za Perłę Filipin i jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie. Nota bene, nie tak dawno określenie to nabrało zupełnie nowego znaczenia. Nie gdzie indziej, jak właśnie w rejonach Palawanu wyłowiono największą, ważącą 34kg!, perłę świata. Ma 61 cm długości i 30 cm szerokości, a jej wartość szacuje się na 100 mln dolarów.
Śmieszna historia, bo perła-celebrytka, zanim została bohaterką wiadomości na całym świecie, niedoceniona przeleżała w domu filipińskiego rybaka 10 lat. Szczęśliwca wyłowił ją przez przypadek w czasie burzy, a następnie nie zdając sobie sprawy z rangi wydarzenia i wartości znaleziska przez kolejną dekadę przechowywał ją w domu pod łóżkiem, traktując jako… talizman. Dopiero 3 lata temu, ratując dobytek z pożaru, mężczyzna wyniósł ją z domu, a następnie, prawdopodobnie nadal niczego nieświadomy, zaniósł do miejscowego biura turystyki na przechowanie… I tak oto niebanalna historia ujrzała światło dzienne, a perła-gigant wprawiła cały świat w zdumienie.
Wracając do wyspy… Wielokrotnie uznawana za najpiękniejszą wyspę świata zajmowała czołowe miejsca w przeróżnych rankingach. Choćby w latach 2014 i 2015 zdobyła pierwsze miejsce prestiżowego czasopisma Conde Nast Traveler. W 2017 roku była bezkonkurencyjna i w plebiscycie Travel + Leisure zajęła pierwsze miejsce pozostawiając w tyle m. in. Wyspy Galapagos, Hawaje, czy Bali. Krótko mówiąc: nie można rozważać wizyty na Filipinach i o Palawanie nie słyszeć.
Na czym polega jej wyjątkowość?
Wąska wyspa rozciąga się na długości ponad 400 km z północnego wschodu na południowy zachód. W najszerszym miejscu ma zaledwie 40 km. Przy powierzchni 25-krotnie mniejszej od Polski, może poszczycić się przepiękną linią brzegową o długości 2000 km.
Mało tego, prawdopodobnie ze względu na fakt, że położona była z dala od głównych szlaków handlowych i nigdy nie była zasobna w żadne bogactwa naturalne zachowała dziewiczy charakter. Na przestrzeni lat jej popularność wzrosła i na chwilę obecną jest rozpoznawalną destynacją turystyczną, niemniej, pozostała prawie nieskomercjalizowana. Oczywiście pewien rozwój i pro-turystyczne nastawienie są zauważalne, ale w dalszym ciągu ingerencja człowieka w naturę jest symboliczna, a krajobraz w zdecydowanej większości jest niemal nietknięty.
Tuż przed wyjazdem miałam nieodparte wrażenie, że zdjęcia Palawanu mnie prześladują. Nie wiem, może kontekst sytuacyjny sprawił, że podświadomie wyławiałam właśnie TE okładki spośród dziesiątek innych. Może to coś na zasadzie „eLek” - nie masz pojęcia, jaka ich masa jeździ po mieście, dopóki sam nie zaczynasz robić prawa jazdy. Nagle wydaje ci się, że totalnie zalały miasto… Tak, czy inaczej - Palawan magnetyzował, a prezentujące go fotografie zawiesiły poprzeczkę oczekiwań naprawdę wysoko. Czy pięknie opakowana wyspa nasycona nierealnie intensywnymi barwami i sprzedawana jako definicja raju jest dziełem Matki Natury, czy produktem umiejętnie dopieszczonym ludzką ręką i odpowiednim filtrem? Trzeba było to sprawdzić. :D
Zdecydowana większość lotów na Palawan kończy swój kurs w stolicy wyspy - Puerto Princesa. Niewielu turystów zostaje jednak w mieście. Większość kieruje się bezpośrednio do położonego na północy miasteczka El Nido. I my w tej kwestii nie byliśmy oryginalni. Północny Palawan miał być synonimem błogostanu i obietnicą raju. Stwierdziliśmy zgodnie, że nie ma więc na co czekać.
O transport na trasie PP - El Nido nie trudno. Nie wymaga organizacji z wyprzedzeniem. Spod lotniska często odjeżdżają kilkunastoosobowe busy.
Cała trasa liczy około 250 km, ale prowadzi przez góry. Kręte, wyboiste i kiepskiej jakości drogi sprawiają, że podróż dłuuuuży się niemiłosiernie. Żeby było ciekawiej, „empatyczni” kierowcy jeszcze przed rajdem na sztywno zakładają określony czas potrzebny do przejechania trasy, po czym do realizacji swoich założeń podchodzą nad wyraz ambitnie. Tuż za miastem rozpoczyna się trwający minimum 5 godzin popis umiejętności pod tytułem „mistrz kierownicy”. Te dwa aspekty tworzą skrajnie nieprzyjemną dla pasażerów mieszankę, dlatego wg mojej subiektywnej oceny wyjścia są dwa. Właściwie trzy. Albo cztery nawet…?
1. Zejść na zawał.
2. Znieczulając się smacznym rumem za 100 peso wejść łagodnie w tryb „whatever” (byleby nie przesadzić, bo wiadomo… :D drogi kręte :P)
3. Przespać najbardziej mrożące krew w żyłach etapy.
4. Nie zastosować się do żadnej z trzech wyżej wymienionych opcji i bezpowrotnie stracić zdrowie psychiczne.
El Nido
No dobra, spójrzmy prawdzie w oczy. O ile w dalszej części relacji przedstawię Wam miejsca, które błyskawicznie kradną serce, tak zupełnie nie rozumiem ochów i achów dotyczących El Nido, z którymi spotykałam się na etapie przygotowywania podróży. Przepraszam, ale co by nie mówić, to miasteczko nie było dla mnie ani czarujące, ani autentyczne, ani klimatyczne… Fakt, jest nieduże i mimo licznych knajpek, sklepów z pamiątkami i masy hosteli/pensjonatów nadal zachowało swój lokalny charakter, ale - na tym koniec… El Nido jest najbardziej obleganym miasteczkiem na północy, w związku z czym jest tłoczno, duszno, głośno i jakoś tak… nerwowo? Mnóstwo skuterów i trycykli unoszących piach, wąskie uliczki, chaos, brak zieleni. Męcząco… W moim odczuciu miasteczko nie zasługuje na jakąś szczególną uwagę. Spędziliśmy w nim absolutne minimum czasu. Tylko tyle, ile było niezbędne, aby wypożyczyć skutery, załatwić island hopping i się posilić.