0
Maxima0909 17 grudnia 2016 15:33
Nadszedł wrzesień roku 2016… Ci z Was, którzy mnie znają lub przynajmniej kojarzą moje wcześniejsze relacje wiedzą, jakie znaczenie w naszym podróżniczym kalendarzu odgrywa cudowny miesiąc WRZESIEŃ
W tamtym roku „Dziki Zachód” USA. W tym, naszym głównym celem była nazywana „Dzikim Zachodem” Bałkanów - Albania, choć w towarzystwie Czarnogóry, Macedonii i Serbii.

Wyobrażenie o dzisiejszych Bałkanach często tworzymy w oparciu o ich burzliwą przeszłość oraz niestabilną sytuację polityczną i religijną. Nie bez przyczyny powstało określnie „kocioł Bałkański”.... No właśnie. Bałkany „wołały do mnie” chyba przede wszystkim dlatego, że stanowiły pewnego rodzaju zagadkę. Wydawały mi się czymś niejednoznacznym i trudnym do skatalogowania. Nie wiedziałam, czego tak na prawdę powinnam się spodziewać. Przed podróżą spotykałam się z różnymi, często zupełnie odmiennymi opiniami. Od rozczarowania po zachwyt. Postanowiłam więc zaspokoić swoją ciekawość i skonfrontować wyobrażenia z rzeczywistością.
Odkryć całą prawdę o Bałkanach w dwa tygodnie? to właściwie nierealne. 14 dni wystarczyło jednak na poczucie klimatu miejsca, na doświadczenie tamtejszej gościnności i poznanie ludzi, którzy trafniej i ciekawiej niż przewodniki zapoznawali nas z trudną historią regionu, ich religią i obyczajami.
Podczas podróży Bałkany wielokrotnie nas zaskakiwały – zarówno pozytywnie jak i negatywnie. Dumnie prezentowały nam swoje najpiękniejsze oblicze, ale nie omieszkały również od czasu do czasu nami wstrząsnąć pokazując wstydliwe i mniej reprezentacyjne regiony.
Jakie Bałkany są naprawdę? Bez zbędnego koloryzowania oraz nieszczerych „ochów i achów”…?
Zapraszam do lektury. :)

Podróż rozpoczęliśmy 16 września. Wyjazd z Rzeszowa o godzinie 21:00, tak aby jak najwięcej trasy pokonać nocą.
Tym razem grono podróżnicze rozrosło się do 9osobowej gromadki rozlokowanej w 3 autach. 3 auta pozwalały na większy komfort w podróży, a stała łączność przez CB-radio sprawiała, że momentami czuliśmy się tak, jakbyśmy mimo wszystko jechali jednym wesołym busem.
Plan zakładał pętle: przejazdowo Serbię, następnie kilkudniowy postój w Czarnogórze, docelowo – Albanię, a następnie powrót do Polski przez Macedonię i Serbię.


16-17 września (1. dzień) - Uzice, Serbia

Wiele nie ma się co rozpisywać, w zasadzie całą noc i poranek przespałam :D
Granica Polsko-Słowacka 22:30
Granica Słowacko-Węgierska 00:30
Granica Węgiersko-Serbska 5:00

Ok. 12 w południe dotarliśmy do Uzice w Serbii, gdzie zarezerwowaliśmy pierwszy nocleg.
Uzice okazały się być dość dużym i niebrzydkim miastem. Było to dla mnie sporym zaskoczeniem, bo spodziewałam się raczej małej mieściny pośrodku niczego. Nocleg wybraliśmy spontanicznie, kierując się jedynie niewielką odległością do Kanionu Uvac, którego charakterystyczne meandry mieliśmy podziwiać w dniu kolejnym. Miasto traktowaliśmy jako miejsce chwilowego wypoczynku po trasie.
Pensjonat Viktorija, w którym mieliśmy spędzić naszą pierwszą noc na Bałkanach od strony ulicy wyglądał, najdelikatniej rzecz ujmując, słabo. Okazało się jednak, że okoliczne domki to klasyczny przykład „systemu naczyń połączonych” - wchodzi się do nich z zupełnie innej strony i nocuje w zupełnie innej części, niż sugerowałyby tabliczki z adresem przy drzwiach.
Właściciel udostępnił nam dwa piętra, z mieszkaniem na każdym z nich. Było czysto, domowo i bardzo przyjemnie.

Postanowiliśmy po 15-godzinnej trasie rozprostować trochę nogi i przespacerować się po mieście. A że była sobota, na ulicach aż roiło się od Młodych Par. Nie spodziewałam się atrakcji, więc nie zabrałam aparatu z pensjonatu. Szkoda. Odniosłam wrażenie, że serbskie uroczystości około ślubne są mega radosne, huczne i pozbawione zbędnego patosu. Widzieliśmy świętującą parę, która tuż po przekroczeniu progu kościoła, na ulicy rozpoczęła zabawę z gośćmi. Pod kościołem grały dwie orkiestry dente, co robiło fantastyczne wrażenie. Było głośno, było radośnie, przypuszczam, że przetańczyli całą noc… ;)

Ciekawostka nr 1 – samochody jadące w kolumnie ślubnej na przedniej szybie za wycieraczką miały przyczepione kolorowe ręczniki. Wnioskuję, że to jakiś symbol dobrobytu..? Nie znalazłam niczego konkretnego na ten temat w Internecie. Może ktoś z Was ma jakąś wiedzę w tym zakresie?

Zatrzymaliśmy się w restauracji polecanej przez naszego gospodarza, aby po raz pierwszy skosztować serbskiej kuchni. Mogę śmiało polecić „Restoran Tabana”. Jedzenie jest dość ciężkie, tłuste, ale przecież nie od dziś wiadomo, że tłuszcz jest nośnikiem smaku… więc kto by się przejmował ;) Mniaaam.
Po powrocie do pensjonatu zasiedliśmy w ogródku, degustowaliśmy serbskie piwa i do późnych godzin nocnych graliśmy w Party Time.


18 września (2. dzień) – Durmitor i kanion rzeki Piva

Pobudka o 7:00, wyjazd o 8:00. Przed opuszczeniem Uzice zatrzymaliśmy się jeszcze w lokalnej knajpce z serbskim przysmakiem. Burek, bo o nim mowa, był pozycją obowiązkową przed opuszczeniem kraju. Przypadkowo trafiliśmy na miejsce cieszące się bardzo dużą popularnością wśród lokalnej społeczności. Swoje w kolejce trzeba było odczekać, ale to chyba najlepsza recenzja!? ;-) Tego z mięskiem zjedliśmy na poczekaniu. Na drogę zabraliśmy burki na słodko – z jabłkami i wiśniami.

DSC08454-Resizer-800.jpg



DSC08456-Resizer-800.jpg


Dzień wcześniej obgadaliśmy temat Uvacu i z bólem serca go odrzuciliśmy. Jadąc tam i poświęcając kilka godzin na trekking, nie bylibyśmy w stanie dotrzeć do naszego kolejnego miejsca noclegowego w Czarnogórze przed zmrokiem. Tak więc skierowaliśmy się od razu w stronę granicy.

Pierwszym, czarnogórskim must-see naszego wyjazdu był Park Narodowy Durmitor. Wjechaliśmy do niego od wschodniej strony, gdzie znajduje się jego charakterystyczna wizytówka - 366 metrowy most Đurđevića, rozciągnięty nad malowniczym kanionem rzeki Tara. Jego imponujący rozmiar z zaskakująco ażurową konstrukcją oraz okoliczności przyrody, w sąsiedztwie których powstał, to nadzwyczajne i efektowne zestawienie. Jak się okazało, stanowiące przedsmak tego, czym za moment przywitać nas miał figurujący na liście Światowego Dziedzictwa Przyrodniczego UNESCO, Park Narodowy Durmitor.

DSC06391ph-Resizer-800.jpg



DSC06394-Resizer-800.jpg



DSC06406-Resizer-800.jpg



GOPR5867ph-Resizer-800.jpg



DSC06397-Resizer-800.jpg



DSC06404-Resizer-800.jpg


Ciekawostka nr 2 - Most Đurđevića jest jednym z najwyższych łukowych mostów w Europie. Podobno jego budowa wymagała ustawienia jak do tej pory najwyższego na świecie drewnianego rusztowania.

GOPR5841po-Resizer-800.jpg


Kanion Tara, miejscami głęboki na 1300 m, jest najgłębszy w Europie i drugi na świecie po Colorado.

GOPR5863ph-Resizer-800.jpg


Oprócz pejzażu to wyjątkowe miejsce kryło w zanadrzu jeszcze jedną, dość niebanalną niespodziankę. Nad Tarą w kilku miejscach rozciągnięte są tyrolki, za pomocą których co odważniejsi mogą z prędkością sięgającą 100km/h przemieścić się z jednej strony kanionu na drugą. Samo rozważanie uczestnictwa w tej zabawie wywoływało u nas delikatny rodzaj paniki, ale możliwość podziwiania kanionu z… hmm… nieco innej perspektywy była tak kusząca, że postanowiliśmy z niej skorzystać.

Oferty nie trzeba było długo szukać, przyszła sama. Zaczepił nas właściciel nowo powstałego Extreme Zipline. Była to najdłuższa i najszybsza dostępna tyrolka w okolicy. Z małym „ale”… - działała od tygodnia. Po krótkich negocjacjach i zbiciu ceny (120euro za grupę 8 osobową) pan, z wielkim uśmiechem na twarzy, zaprowadził nas do jeepa i przetransportował do miejsca startowego.

GOPR5844po-Resizer-800.jpg


W drodze, chcąc rozładować delikatnie narastający stresik, rzuciłam błyskotliwe spostrzeżenie, że tyrolka działająca od tygodnia, to może mieć swoje plusy - bo na pewno sprzęt nówka sztuka, liny nie poprzecierane itd., ale z drugiej…? czy KTOŚ JUŻ JĄ TESTOWAŁ??? Pan Właściciel uspokoił nas pewnym głosem, i nieschodzącym uśmiechem Jokera na twarzy, słowami: „It’s perfectly safe!”

GOPR5855ph-Resizer-800.jpg


Pokrzepieni zatem jego słowami :D na miejscu podzieliliśmy się na 4 pary. Dobraliśmy się wagowo tak, aby przyśpieszać podobnie. Zjeżdżaliśmy na osobnych, równolegle rozciągniętych linach, po dwie osoby jednocześnie. Niepowtarzalne wrażenia! Szczególnie pierwsze sekundy zjazdu, kiedy mieszanka ekscytacji i adrenaliny jest największa, prędkość szybko wzrasta, nad nami niebo, a 125 metrów pod nami płyną szmaragdowe wody Tary.

DSC08508-Resizer-800.jpg


Czar pryskał niestety w ostatniej fazie przejażdżki, jaką było hamowanie. Na końcu zjazdu stał drewniany domek, w którego wnętrzu zakotwiczone zostały liny.

DSC08530ph-Resizer-800.jpg



DSC06402-Resizer-800.jpg


Pierwsza para nabrała wystarczająco dużej prędkości, by bez problemu dojechać do końca i odbić się od niego nogami. To już powinno organizatorom dać do myślenia - do tego miejsca teoretycznie dojeżdżać się nie powinno. Panowie zbagatelizowali ostrzeżenie, nie uznając tego faktu za istotny, czy warty przemyślenia. W drugiej parze jechała koleżanka o wadze piórkowej. :-) Nie dojechała nawet do podestu, na którym powinna się zatrzymać…. musiała się rękami dociągać sama :D Mnie hamulce zatrzymały, ale szarpnięcie było nieprzyjemne.

DSC08493-Resizer-800.jpg


Niestety moich, nieco cięższych kolegów jadących jako ostatnia para nie było w stanie zatrzymać nic. No ok - prawie nic. Zbliżali się jak dwa pociski. Pierwszy wyhamował na drewnianym domku przebijając nogą ścianę na wylot. Drugi zatrzymał się na (już w tym momencie trochę mniej uśmiechniętym) Panu, który widząc efekt bliskiego spotkania pierwszego pocisku z domkiem, niewiele myśląc postanowił własnym ciałem zapobiec drugiemu. (Idiota..., ale odważny! ;-)). Nie miał oczywiście w starciu z rozpędzoną masą żadnych szans - z podestu został zmieciony. Na leżenie nie było jednak dużo czasu, trzeba było szybko opanować sytuację, bo dwóch błyskawicznie przybyłych delikwentów właśnie zaczynało zjeżdżać z powrotom nad kanion…

DSC08523-Resizer-800.jpg



DSC08525-Resizer-800.jpg


Całe szczęście skończyło się jedynie na obtarciach nogi i duuuużych siniakach. Wnioski? Dopóki organizatorzy nie będą potrafili poprawnie oszacować przyspieszenia (w oparciu o wagę ciała), w celu zastosowania odpowiednich zabezpieczeń, nie warto ryzykować. To, co wygląda profesjonalnie, profesjonalnym, jak się okazuje, być nie musi. Korzystanie z Extreme Zipline na ten moment jest niebezpieczne. Waga przekraczająca 100 kg przerosła wiedzę i wyobraźnie ludzi, których kompetencja lub jej brak ma bezpośredni wpływ na nasze bezpieczeństwo. Nie pomyślano nawet o żadnej amortyzacji, chociażby w postaci materaca. W przypadku wagi niższej niż 50kg sprawa również wydaje się ich przerastać. Wyobraźmy sobie scenariusz: dziecko, zatrzymujące się w połowie liny i nie mające wystarczająco siły, by samodzielnie się dociągnąć... do tego panika i stres.

No ale wróćmy do naszej wyprawy – wrażeń już dużo, a przecież dopiero się zaczyna…

Celem naszej podróży była miejscowość Grab, gdzie planowaliśmy zostać na najbliższe dwa noclegi. Aby tam dotrzeć, postanowiliśmy przejechać malowniczą trasą Zabljak-Trsa-Pluzne. I choć pogoda niestety się załamała, to mimo wszystko był to strzał w dziesiątkę! Otaczająca nas już po chwili panorama, jak na mój gust, zupełnie nie w klimacie śródziemnomorskim, czy południowym, całkowicie mnie zaskoczyła. Wjechaliśmy do krainy, przywodzącej na myśl krajobraz celtycki.

DSC06408po-Resizer-800.jpg



DSC06416po-Resizer-800.jpg



DSC06418po-Resizer-800.jpg


Gęsto rozsiane skały na zielonych zboczach, wolno pasące się stada owiec, przestrzeń, spokój i dzikości natury. Ciemne chmury, nisko zawieszone nad ziemią, bez wątpienia ograniczały widoczność, ale również niesamowicie potęgowały klimat.

DSC08540po-Resizer-800.jpg



DSC08541-Resizer-800.jpg



DSC08554-Resizer-800.jpg



DSC08559-Resizer-800.jpg



DSC08556-Resizer-800.jpg



GOPR5869po-Resizer-800.jpg


Po drodze mijaliśmy zaledwie kilka drewnianych chat, (tzw. kolib) i jeden malusieńki bar, który nota bene był pewnego rodzaju zjawiskiem, biorąc pod uwagę pustkowie w jakim się znalazł. Ani jego kubatura nie pozwalała na ugoszczenie 9 osób na raz, ani „parking” przed chatką nie przewidywał miejsc postojowych dla 3 aut. Obstawiam, że było to miejsce spotkań czarnogórskich pasterzy, którzy osadzają się w tej okolicy w okresie letnim, aby wypasać swoje trzody, a następnie wytwarzać nabiał.

DSC08558-Resizer-800.jpg



DSC08561-Resizer-800.jpg



DSC08563-Resizer-800.jpg


Niecałe 50 kilometrów, a widoki hipnotyzowały tak, że mogłabym tam spędzić cały dzień, lub tydzień.

DSC08560-Resizer-800.jpg



DSC08574-Resizer-800.jpg



DSC08580-Resizer-800.jpg


Ze względu na element zaskoczenia, dziewiczość miejsca i zupełny brak komercji uznaję Durmitor Numerem Jeden wyjazdu. W mojej opinii to górska kwintesencja ciszy i spokoju. Mam nadzieję kiedyś tam wrócić i przy bardziej sprzyjających warunkach pogodowych spędzić kilka leniwych chwil. Zwiedzając pieszo, nie autem.

DSC08584-Resizer-800.jpg



DSC08585-Resizer-800.jpg



DSC08575-Resizer-800.jpg



DSC08595-Resizer-800.jpg



DSC08597-Resizer-800.jpg


Wkrótce potem odkryliśmy kolejne oblicze Czarnogóry. W dole wyłonił się kanion i rzeka Piva. Jego zbocza były na tyle strome, że nawet podchodząc blisko urwiska trzeba było wspinać się na palce, żeby zobaczyć co kryje się niżej. I znowu ten hipnotyzujący, turkusowo-szafirowy kolor wody!
Gruba warstwa chmur na niebie nie dawała za wygraną. Co chwilę padał deszcz. Zdjęcia są słabej jakości, ale wrzucam je, żebyście mieli pojęcie, skąd wziął się mój zachwyt :)

DSC08607-Resizer-800.jpg



DSC08620-Resizer-800.jpg



GOPR5892po-Resizer-800.jpg


W poszukiwaniu miejsca, w którym moglibyśmy zaspokoić nasz całodniowy głód, łagodnymi łukami zjechaliśmy w dół, do miejscowości Pluzine, tuż nad Jeziorem Pivsko, które jest największym zaporowym jeziorem w Czarnogórze. Jego powierzchnia to 112 km². W Restauracji Socica zjedliśmy bardzo smaczny obiad i ruszyliśmy w dalsza drogę.

DSC08631-Resizer-800.jpg



DSC08636-Resizer-800.jpg



DSC08637-Resizer-800.jpg


Do Etno Selo Grab dotarliśmy już po zachodzie słońca. Ośrodek oddalony jest od głównych dróg. Ukryty głęboko w lesie, nad rzeką. Taki cudowny koniec świata. Jest duży. Składa się z dwóch placów. Górny, to strefa typowo kempingowa. Teren poniżej, do którego prowadzą strome skalne schody, to centrum wszystkiego. :) Tam znajdują się drewniane bungalowy. Duży taras zbudowany nad rzeką z ławami i miejscami siedzącymi. Jest też profesjonalnie przygotowane, zadaszone palenisko, z którego wieczorami, gdy robiło się zimno, pracownik ośrodka przenosił rozżarzone węgle i rozsypywał je do specjalnie przygotowanych koksowników porozstawianych w pobliżu ław, tak aby goście nie marzli. W końcu, jest również częściowo otwarta kuchnia, za sprawą której roznoszące się po ośrodku zapachy, potrafiły doprowadzać głodnego na skraj obłędu. ;) Jedynym, słabszym ogniwem ośrodka, były łazienki zlokalizowane w osobnym budynku. W sezonie letnim nie stanowiłoby to żadnego problemu, ale wieczory w górach, w drugiej połowie września nie należą już do ciepłych. Temperatura spadała do wartości zaledwie kilku stopni, a z pod prysznica, choćby najbardziej gorącego, trzeba było kiedyś wyjść i przebiec do bungalowa. :P

O 21:00 zjedliśmy obfitą i pyszną kolację, a następnie udaliśmy się na werandę domku. Tym razem naszym czasoumilaczem było Tabu.19 września (3. dzień) – Rafting na Tarze

Śniadanie o godzinie 9 było doskonałym pretekstem do niewczesnej pobudki. ;) Dwóch naszych jednak postanowiło się wyłamać i raniutko sprawdzić jakość wody w rzece ;). Woda była jedną z najczystszych, jakie widziałam - miejscami naprawdę głęboka, a bez problemu można było oglądać jej dno. Do tego, nieprawdopodobny wręcz kolor wody i okoliczności przyrody niewątpliwie zachęcały do kąpieli. Temperatura? Już nie…. :D Ja w ogóle podziwiam chłopaków, że się w niej zanurzyli, ale wiecie „challenge accepted” ;) (element rywalizacji i męska duma, rzecz jasna, musiały wygrać z nudnym, skapcaniałym rozsądkiem :P). Kilka sekund po heroicznym zanurzeniu wyskoczyli z wody jak gumka z majtek i na jakiś czas odpuścili podejmowanie tego typu wyzwań :D Lodowata Woda vs. Nasi Bohaterowie 1:0.

Poniżej kilka zdjęć z ośrodka. Musicie wybaczyć mi te gustowne skarpetki, ale na prawdę było zimno :D

Image

Image

Image

Image

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (28)

orchidea04 17 grudnia 2016 18:26 Odpowiedz
Aleź piękne widoki! Czekam na dalszy ciąg ;)
marcino123 17 grudnia 2016 19:16 Odpowiedz
Durmitor powiadasz... opad szczęki :) ale na szczęście urlopu na 17 jeszcze trochę zostało... 8-)
pestycyda 18 grudnia 2016 20:11 Odpowiedz
No wreszcie!!! :) Czekałam i czekałam na tę relację :) Przepiękny ten Durmitor... Uwielbiam takie miejsca. Teraz mi trochę szkoda, że Czarnogórę potraktowaliśmy tylko przejazdem. Ale przynajmniej jest pretekst, żeby tam wrócić :)Pozdrawiam:)
bozenak 18 grudnia 2016 21:03 Odpowiedz
Świetna relacja :D Czekam na więcej.
orchidea04 21 grudnia 2016 11:20 Odpowiedz
@‌Maxima0909‌ czekamy na więcej! ;)
orchidea04 22 grudnia 2016 10:09 Odpowiedz
Z każdym wpisem są coraz cudniejsze widoki, aż chce się tam być <3 no i tradycyjnie - czekamy na więcej ;)
ninoczka 22 grudnia 2016 10:15 Odpowiedz
Kiedyś mówiłam, że jak zostanę starym niemieckim emerytem zamieszkam w Peraście ;) chyba się w tym utwierdzam :)
pacyfa 22 grudnia 2016 10:48 Odpowiedz
Bardzo fajna relacja, czekam na więcej...na pewno przeczytam ;)@‌Maxima0909‌ Odnośnie ciekawostki nr 1 - W prawosławiu w trakcie ślubu młodzi stoją na takim właśnie haftowanym ręczniczku,stąd wzięło się ogólnie znane stwierdzenie "Stanąć na ślubnym kobiercu". Z resztą ręczniczek później jest przechowywany jako taka swego rodzaju rodzinna relikwia-pamiątka i przy okazji różnych ważnych uroczystości towarzyszy rodzinie (różnego rodzajuprzysięgi, błogosławieństwa, pogrzeb...) lub jest darowany cerkwi, w której się brało ślub.
maxima0909 22 grudnia 2016 16:44 Odpowiedz
bozenak napisał:Świetna relacja :D Czekam na więcej.orchidea04 napisał:@‌Maxima0909‌ czekamy na więcej! ;)@bozenak i @orchidea04 Dziękuję, to bardzo motywujące, postaram się wrzucać kolejne "odcinki" regularnie :) pestycyda napisał:No wreszcie!!! :) Czekałam i czekałam na tę relację :) Przepiękny ten Durmitor... Uwielbiam takie miejsca. Teraz mi trochę szkoda, że Czarnogórę potraktowaliśmy tylko przejazdem. Ale przynajmniej jest pretekst, żeby tam wrócić :)@pestycyda Ogromnie się cieszę, że udało mi się trochę odczarować tą Czarnogórę ;)marcino123 napisał:Durmitor powiadasz... opad szczęki :) ale na szczęście urlopu na 17 jeszcze trochę zostało... 8-)@marcino123 Warto! :) Gorąco polecam!Ninoczka napisał:Kiedyś mówiłam, że jak zostanę starym niemieckim emerytem zamieszkam w Peraście ;) chyba się w tym utwierdzam :)@Ninoczka Hehe. Zupełnie nie dziwi mnie Twój wybór ;)Pacyfa napisał:W prawosławiu w trakcie ślubu młodzi stoją na takim właśnie haftowanym ręczniczku, stąd wzięło się ogólnie znane stwierdzenie "Stanąć na ślubnym kobiercu".@Pacyfa I wszystko jasne, dziękuję!
maxi1982 23 grudnia 2016 09:05 Odpowiedz
Żona przestań stroić ten nasz "domek" zajmij się ważniejszymi rzeczami :P Pisz dalej bo pomimo, że byłem tam z Tobą to chcę to przeżyć jeszcze raz ;-)
olajaw 23 grudnia 2016 09:44 Odpowiedz
Piękne widoki!!! :) też czekam na cd. :)
orchidea04 23 grudnia 2016 10:02 Odpowiedz
Maxi1982 napisał:Żona przestań stroić ten nasz "domek" zajmij się ważniejszymi rzeczami :P Pisz dalej bo pomimo, że byłem tam z Tobą to chcę to przeżyć jeszcze raz ;-)@‌Maxima0909‌ słuchaj męża - nie zawsze, ale w tym przypadku słuchaj ;)
pestycyda 25 grudnia 2016 14:28 Odpowiedz
Przepiękne zdjęcia...Magiczne...Dlaczego nie słuchasz męża? Pisz dalej! Tu się czeka! :)
bozenak 26 grudnia 2016 20:01 Odpowiedz
Miło się wspomina Czarnogórę czytając Twoją relację :P :P . Zdjęcia super
maxima0909 27 grudnia 2016 14:04 Odpowiedz
Do granicy prowadziła nas tak dziwnie wąska, niemal polna droga, że momentami zastanawiałam się, czy niechcący nie przekraczamy jej w niedozwolonym miejscu, na dziko. Do dziś nie wiem, czy nasza nawigacja wariowała urozmaicając nam przeprawę, czy Albania w ten sposób przeprowadza wstępną selekcję i zaprasza do siebie tylko tych najmocniej zdeterminowanych. :P Na przejście dotarliśmy koło 21:15. Ciekawostka 4 – Zgodnie ze schematem powtarzającym się do tej pory zawsze podczas przekraczania granic - po odprawie po stronie czarnogórskiej, powoli przemieszczaliśmy się pasem granicznym, wypatrując stanowisk celników po stronie albańskiej. Gdy zaczęły pojawiać się pierwsze domy mieszkalne dotarło do nas, że już raczej ich nie uświadczymy. Bardzo nas to zaskoczyło. W sumie do końca byliśmy trochę zdezorientowani. W głowie rodziły się kolejne pytania. Czy na pewno przekroczyliśmy granice zgodnie z prawem? :) To w końcu dziki kraj.. Może należało gdzieś skręcić...? Może coś przeoczyliśmy w ciemnościach? i w końcu.. - is it perfectly safe…??? Sprawa tak na prawdę wyjaśniła się dopiero po powrocie do Polski. Dowiedzieliśmy się, że w celu usprawnienia przepływu turystów, budki obu państw zostały połączone. Dzięki temu, nie trzeba czekać w dwóch kolejkach. Sprytne… ale przyznacie – trochę dziwne. :DJuż kilka kilometrów za granicą krajobraz za oknami zmienił się znacząco. Mijaliśmy odrapane, betonowe baraki, pełniące trudną do odgadnięcia funkcję. Wyglądające na opuszczone, rozpadające się domy. Stada wałęsających się bezdomnych psów. Na poboczach walające się śmieci i wszechobecne dziury w drodze pozwalające na poruszanie się jedynie ruchem jednostajnie wolnym, zygzakowym. Teren brudny i zaniedbany. Albania przywitała nas oczywistą, kłującą w oczy biedą. Po 22 dotarliśmy do Shkodra Lake Resort. Miejsce, oprócz tego, że powstało w sąsiedztwie Jeziora Szkoderskiego i w konsekwencji krajobrazowo zagarnęło wszystko co najlepsze, zrobiło na nas pozytywne wrażenie pod względem czystości. Mimo pozasezonowego terminu na terenie ośrodka wypoczywało nadal sporo turystów i miłym zaskoczeniem był fakt, że nie wiązało się to z zalegającymi wszędzie śmieciami, czy nieposprzątanym sanitariatem. A piszę o tym, ponieważ jak się wkrótce miało okazać, brak zalegających gdzie popadnie śmieci jest w Albanii pewnego rodzaju ewenementem, zasługującym na wyjątkową uwagę. Na terenie ośrodka, tuż nad wybrzeżem znajdowała się restauracja, do której, właściwie zaraz po przyjeździe, udaliśmy się na kolację! Nieziemski mix owoców morza w sosie pomidorowym, który wtedy zjadłam, był jednym z najsmaczniejszych posiłków wyjazdu. A konkurencja, trzeba przyznać, była spora, bo na Bałkanach w kwestii jedzenia można się zatracić…. :-)Wszyscy najedliśmy się do syta, a następnie przenieśliśmy się na hamaki i ławeczki w pobliżu naszych, tym razem dość oryginalnych, miejsc noclegowych. Dla odmiany, zdecydowaliśmy na przestronne tipi. Możliwość nocowania w charakterystycznych namiotach była fajnym przeżyciem, choć temperatura w nocy spadała na tyle, że trzeba było się ratować wskakując w dodatkowe dresy.Kolejny dzień planowaliśmy spędzić na relaksie, pozwalając organizmom na zregenerowanie sił. Postanowiliśmy połączyć wypoczynek z mało wymagającą fizycznie atrakcją. Rejs promem po Jeziorze Koman wydawał się być idealnym połączeniem przyjemnego z pożytecznym – odrobina wytchnienia w kojących okolicznościach przyrody. Jedynym minusem był fakt, że promy wypływały w rejs tylko raz dziennie, o 9:00 rano z miejscowości Komani. Od tego miejsca dzieliło nas zatem ok 70km i, zgodnie z googlemaps, 2 godziny jazdy. Biorąc pod uwagę jakiś krótki postój na trasie w celu kupienia śniadania i uwzględniając dodatkowy kwadrans „na wszelki wypadek”, z obliczeń wynikało, że czekała nas kolejna, wręcz niedorzecznie wczesna pobudka. Czy to na pewno wakacje???Znacie te rozterki „rozum vs. serce”? No więc rozum, w związku z poranną pobudką, nakazywał kłaść się spać, ale miękkie serce ulegało dziwnej, tajemniczej mocy, która uporczywie wyciągała z tipi. Nie wiem, o której poszliśmy spać, ale chyba rozsądniejszym byłoby nie kłaść się wcale..
orchidea04 27 grudnia 2016 15:43 Odpowiedz
To zdjęcie z Tobą i zachodzącym słońcem jest fantastyczne. Więcej proszę! ;)
pestycyda 30 grudnia 2016 15:46 Odpowiedz
Strasznie miło czytać relacje z miejsc, w których się było :) Pisz! Pisz dalej! Ale przyznaj - Theth jest przepiękne... :)
betlin 3 stycznia 2017 18:16 Odpowiedz
Bardzo miło patrząc na Twoje zdjęcia powspominać stare dobre czasy. My byliśmy w Theth latem 2012 r. i wjeżdżaliśmy od drugiej strony :D terenową trasą, a wyjeżdżaliśmy na Koplik. Bardzo się to miejsce zmieniło. W naszej ekipie dwoje bohaterów wykąpało się w wodzie całkowicie dobrowolnie, łącznie z zanurzeniem głowy :shock: - woda miała temp. 8 stopni.
maxi1982 8 stycznia 2017 11:55 Odpowiedz
Do Tomiego to już dzisiaj mógłbym wrócić na szklaneczkę "szkarkifarki" hehehe tam było błogo
pestycyda 15 stycznia 2017 21:41 Odpowiedz
Piękna, poruszająca historia z tym napisem...Wstyd przyznać, ale nie wiedziałam o tym. Dziękuję za poszerzenie wiedzy:)I, oczywiście, czekam na ciąg dalszy (niecierpliwie).
maxima0909 31 stycznia 2017 13:26 Odpowiedz
29 września (13. dzień) – Ochryd, MacedoniaRankiem opuszczamy Berat. Opuszczamy też Albanię… Krótkie podsumowanie? Na wstępnie obiecałam subiektywną ocenę Albanii, bez lukru. Niech więc tak będzie. Choć mam tremę, bo niestety do zachwytów mi daleko, a mam świadomość, że wielu z Was ją pokochało. Albania jest krajem, do którego wspomnieniami z pewnością wrócę nie raz, ale nie zauroczyła mnie na tyle, żebym planowała do niej wrócić. Nie chcę jej niesprawiedliwie osądzić, ale na mnie niestety nie zrobiła wrażenia… Momentami czułam wręcz rozczarowanie. Szczególnie na południu.Nawet jeśli natura obsypała Albanię całą masą pięknych widokowo miejsc, to ilość śmieci bezustannie towarzysząca zwiedzaniu mocno rozprasza. I nie chodzi tu o moje wygodnictwo, czy „zmanierowanie”, ale zwyczajnie jest mi trudno się zrelaksować ze stertą śmieci za moimi plecami.Albania nie zachwyciła mnie krajobrazowo, tak jak np. zachodnie wybrzeże Stanów. Nie zafascynowała w sensie obyczajowo-kulturowym, jak np. Maroko (w którym nawet śmieci i gnijące na ulicach owoce nie zabrały mi radości poznawania). Albania kilka razy zaskoczyła, choć nie jestem przekonana, czy w sensie pozytywnym… Z jednej strony niebanalna, „oderwana od rzeczywistości”, z drugiej niestety nadal trochę nijaka.Oferuje góry – to fakt. Ale i w Polsce jest mnóstwo zacisznych, malowniczych górskich miejsc. Równie pięknych! Góry Przeklęte są cudownym miejscem, ale czy na tyle wyjątkowym/innym, żeby specjalnie dla nich tam jechać? Dla mnie nie. To może jechać tam ze względu na morze? Linia brzegowa oferuje liczne plaże. Niektóre dzikie, niektóre opanowane przez tłumy turystów. Co kto lubi. Ale znowu… czy jest w nich coś, co sprawiłoby, że zbierałabym szczękę z ziemi? Że któraś z nich w sposób szczególny by mnie urzekła? Nie. Są według mnie przeciętne. Te, które widzieliśmy nie kusiły ani rajskością, ani egzotycznością. Woda choć przejrzysta, to nie oferuje atrakcji w postaci kolorowych rybek, czy raf (na to oczywiście nie liczyliśmy, ale ogólnie nie należę do amatorów plażowania, więc to, co mogłoby mnie nad morzem zatrzymać na dłużej, to snorkeling).Dobra strona wyjazdu do Albanii to fakt, że zweryfikował on moje oczekiwania względem przyszłych destynacji. Zrozumiałam, że od wyjazdów wakacyjnych, na które czekam cały rok oczekuję efektu WOW. Szukam w nich czegoś, co byłoby dla mnie ODKRYWCZE. Czegoś, czego dotąd nie poznałam/nie widziałam – np. krajobrazowo lub z czym nie miałam styczności – np. kulturowo/religijnie. Ta, z perspektywy Europejczyka, „NIENORMALNOŚĆ” jest dla mnie najbardziej fascynująca/pociągająca. Może stąd dość surowa ocena Albanii, której zabrakło „egzotyki”. Byłabym niesprawiedliwa, gdybym nie wspomniała o zaletach kraju, bo przecież ma ich sporo!1. Spodobało mi się usłyszane gdzieś stwierdzenie „Albania to dziki kraj”. Faktycznie coś w tym jest. Nie ma sensu jej porównywać, ani z zachodem, ani ze wschodem. To naród mocno pokrzywdzony przez los i historię. Zetknięcie się z tak ciągle widocznymi i oczywistymi skutkami wieloletniego komunizmu to swego rodzaju podróż w czasie. Podróż, która na pewno daje do myślenia, uczy pokory i daje lekcje. Albańska podróż to kilka dni najciekawszej lekcji historii, na jakiej byłam. Mogłam uczyć się jej z jej mieszkańcami i miałam okazję zobaczyć jej długofalowe konsekwencje, które nadal są wręcz namacalne. Po powrocie do Polski przygotowując relację dużo czytałam, żeby mieć pełniejszy obraz i uważam, że wiedza historyczna i nie chcę, aby zabrzmiało to zbyt patetycznie, ale sprowokowana tą wiedzą chwila zadumy to największe wartości, jakie wyniosłam z tych wakacji. 2. Albania wciąż jest tanią destynacją. (Choć od znajomych, którzy jeżdżą tam regularnie od kilku lat wiem, że ceny z roku na rok systematycznie rosną.)3. Dodatkowo, to co działa na korzyść Albanii, to z pewnością fakt, że nie jest tak popularna jak np. Chorwacja. (Choć sądząc po ilości budujących się nadmorskich kurortów, to jedynie kwestia czasu. Sądzę, że nieodległego.)4. Przepyszne jedzenie! Nie licząc marnej ryby koło Blue Eye nie pamiętam żadnej kulinarnej wtopy. Wszędzie jedliśmy ze smakiem. Regionalne specjały, które mieliśmy okazję kosztować w głębi kraju np. w Theth, czy Beracie były fantastyczne przygotowane. Podobnie, obłędne owoce morza na wybrzeżu. Co tu dużo mówić - skądś się wzięły nadprogramowe kilogramy, z którymi walczę do dzisiaj ;)5. I w końcu serdeczni ludzie, z którymi mieliśmy okazję porozmawiać i zwyczajnie pobyć trochę dłużej. Gościnność Albańczyków jest prawdziwa, nieprzereklamowana.Te rzeczy sprawiają, że na pewno niejednokrotnie będę z uśmiechem wspominać wakacje 2016 roku. c.d.n.
maxima0909 12 lutego 2017 14:18 Odpowiedz
Subiektywne odczucia dotyczące odwiedzanych przez nas państw umieszczałam w relacji na bieżąco, więc w tym zakresie podsumowania robić nie będę, bo byłoby powieleniem tego, o czym już pisałam. Mam nadzieję, że obszerna relacja naszego wyjazdu, poszerzona o historyczne odniesienia i poparta kilkoma setkami zdjęć choć trochę przybliży Wam ten nieoczywisty region. Pomoże uporządkować wiedzę i zweryfikować dotychczasowe poglądy. Pejoratywny obraz Bałkanów w wielu kwestiach jest krzywdzący i już dawno nieaktualny. Państwa są gościnne, otwarte i coraz lepiej przygotowane na turystów. Miasta rozwijają się, a drogi rozbudowują bardzo dynamicznie.Nie sposób jednak nie wspomnieć, o tym, że np. kwestia tonącej w śmieciach Albanii przeciętnego Europejczyka może razić i tłumić zachwyt nad otaczającą przyrodą. Z różnych względów Albańczycy to ludzie o innej mentalności, dopiero na początku swojej cywilizacyjnej przemiany...Jestem przekonana, że Bałkany mają wiele do zaoferowania i zauroczą niejednego. Z drugiej jednak strony, wiem, że nie są kierunkiem uniwersalnym i mogą pozostawić niedosyt. Liczę na to, że niezdecydowanym relacja odpowie na pytanie, czy kierunek spełni Wasze oczekiwania i czy na Bałkanach odnajdziecie to, czego na wyjazdach szukacie. Bez względu na decyzję, życzę spełnienia podróżniczych planów! :-)Jeśli chodzi o informacje praktyczne, czyli głównie kosztorys, to jest mi o tyle ciężko cokolwiek napisać, że tym razem podróżowaliśmy grupą dziewięcioosobową.NOCLEGIZe względu na nieparzystą ilość osób, noclegi organizowaliśmy różnie. Czasami wynajmowaliśmy całe mieszkanie, czasami dzieliliśmy się na dwie grupy po 4-5 osób – np. w bangalowach, czy tipi. Czasami, szczególnie w hotelach, braliśmy pokoje 2-osobowe, choć bywało, że każdy miał inną cenę…Podzielę się z Wami miejscami, w których nocowaliśmy, bo uważam, że każde z nich jest godne polecenia.1. Apartament Viktorija, Uzice, Serbia – dwa mieszkania (3-osobowy – 32 euro; 6-osobowy – 48euro)2 i 3. Etno Selo Grab, Grab, Czarnogóra – dwa 6-osobowe bungalowy (1 bungalow – 59 euro/dwie noce)4 i 5. Shkodra Lake Resort, Albania – dwa tipi i domek (domek – 56 euro/dwie noce, tipi 4-osobowe - 76euro/dwie noce)6 i 7. Shpella Guesthouse, Theth, Albania – pięć pokoi 2-osobowych (pokój - 60euro/dwie noce)8. Drymades Inn, Dhermi, Albania – dwa piętra, coś w rodzaju mieszkań z dwoma pokojami, kuchnią i łazienką (jedno piętro - 70euro)9, 10 i 11. Villa Wood, Dhermi, Albania – trzy pokoje 3-osobowe (pokój 105euro za pokój/trzy noce)12. White City Hotel, Berat, Albania – pięć pokoi 2-osobowych (pokój - 33 euro)13. Apartament Bojadzi, Ochryda, Macedonia – cztery pokoje (2-osobowe - 30 euro, pokój 3-osobowy - 40 euro)14. Travelers Hostel, Belgrad, Serbia - dwa mieszkania (łączny koszt – 95euro)TRANSPORTKoszty paliwa podzieliliśmy po równo, mimo oczywistych różnic w spalaniu każdego z aut. Poza paliwem w rozliczenie samochodów wrzuciliśmy dodatkowo wszystkie opłaty związane z przejazdem - winiety, autostrady, tunele, parkingi, itp. Wyszło ok. 500 złotych za osobę.ATRAKCJERafting na Tarze – 44euro plus 4euro opłaty za przebywanie w parku ;-)Ekstremalna tyrolka :-) – 15euro – wrażenie bezcenne :-DProm po Jeziorze Komani – 10euro za prom w obie stronyBlue Eye – 100lekówButrint – 700lekówUBEZPIECZENIEAXA Ubezpieczenie Podróżne „Daleko od domu” – 102 złote za osobę.Jedzenie to sprawa indywidualna, więc pozwolicie, nie będę tego rozpisywać. Ceny z reguły są niższe, bądź porównywalne do polskich. W każdym razie na jedzeniu oszczędzać nie warto, bo jest naprawdę pyszne!Jeśli jest coś, czego jesteście ciekawi, a o czym zapomniałam wspomnieć w relacji, pytajcie. Dziękuję, tym którzy dotrwali ze mną do końca. Do usłyszenia za rok! :-)
lot 17 stycznia 2018 16:06 Odpowiedz
Co się stało ze zdjęciami?
maxima0909 17 stycznia 2018 21:31 Odpowiedz
postawiłam na zły serwis hostingowy :( nie mam siły wrzucać tych zdjęć od nowa :P
pestycyda 18 stycznia 2018 09:56 Odpowiedz
@Maxima0909, o nie!!! :( I to jeszcze TE zdjęcia...Moje ulubione..... :( Będę Cię gorąco namawiać, żebyś jednak jeszcze raz je wgrała. Moje też poleciały i powolutku, w miarę wolnych chwil, wgrywam od nowa. Nie jest tak źle, zaręczam. Dodatkowy plus - przypominasz sobie wyjazd ze szczegółami :) Umieść na społeczności, tam są bezpieczne.Wgraj je, wgraj je, wgraj je...proszę :*
maxima0909 18 stycznia 2018 10:14 Odpowiedz
@pestycyda Kochanaś! :D a na co wymieniłaś naszego fantastycznego photobucketa? :-)
pestycyda 18 stycznia 2018 10:21 Odpowiedz
Wgrywam na społeczność fly4free, @olus mi doradziła. A o tym na "p" to nawet nie chcę mówić :/ właściwie, ta nazwa powinna stać się nowym przekleństwem :D
maxima0909 18 marca 2018 22:46 Odpowiedz
@lot @pestycyda - voila :mrgreen: ;-)